Media: Pracownice feministycznej organizacji zarzucają prezes mobbing
"Na zewnątrz jest pięknie, w środku syf. Centrum Praw Kobiet, które niesie pomoc kobietom doświadczającym przemocy w różnych jej formach i chroni prawa kobiet, samo je łamie. Wśród pracowniczek fundacji są takie, które pracują, nie mając umów, nie dostają wynagrodzenia. Takie, co usłyszały, że są idiotkami. Takie, które są na psychotropach, biorą zwolnienia ze względu na stres związany z pracą" – pisze portal Onet, który ujawnił sprawę.
Centrum Praw Kobiet to założona w 1994 r. fundacja feministyczna, udzielająca porad i informacji z dziedziny prawa cywilnego, karnego i prawa pracy dla kobiet. Jej pracami kieruje prawniczka Urszula Nowakowska.
Oczekiwania a rzeczywistość
– Ja znalazłam się w CPK w 2018 r. Szukałam pracy, która ma sens. Szybko zorientowałam się jednak, że coś jest tutaj nie tak. Miałam dysonans między wizerunkiem, głoszoną misją a tym, jak prezeska traktuje swoje pracowniczki, jak zarządza fundacją - mówi Monika Młynarczyk. W Centrum zajmuje się zdobywaniem funduszy. – Przyszłam do fundacji w momencie, gdy straciła dotacje publiczne. Do 2016 r. przez wiele lat ponad 90 proc. pieniędzy pochodziło z Funduszu Sprawiedliwości dla ofiar przestępstw, za który odpowiada Ministerstwo Sprawiedliwości. Gdy Zbigniew Ziobro położył łapy na funduszu, to zabrał dotację (...) Fundacji groziło, że nie przetrwa. Gdy zatrudniano mnie jako specjalistkę od fundraisingu, miałam pracować nad odbudowaniem stabilności finansowej. Fundacja jest w tej chwili w bardzo dobrej sytuacji. Jak przychodziłam, to od sponsorów, darczyńców i z 1 proc. było na koncie 200 tys. zł, teraz są 4 miliony. A skala pomocy jest na tym samym poziomie co wcześniej albo mniejsza. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, pojawiły się zagraniczne fundusze. Sama pozyskałam 200 tys. dolarów z Global Giving. Tymczasem Ukrainki, które zatrudniono w fundacji, nie dostawały wynagrodzeń – opowiada Onetowi.
– Nie sądziłam, że jest pani taka przy kości Pani Alicjo, myślałam, że przyjdzie do mnie drobna, młoda dziewczyna – takie słowa miała usłyszeć z kolei z ust Nowakowskiej Alicja, gdy przyszła na rozmowę. — Marzyłam o tej pracy, ale po trzech miesiącach uciekłam, nie pytałam nawet o możliwość przedłużenia umowy — przyznaje.
Przez te trzy miesiące usłyszała od prezes m.in., że jest idiotką iże na niczym się nie zna. — Odwoływała wcześniej podjęte decyzje, podważała moje kompetencje. W pewnym momencie nie rozmawiałam już z nią sam na sam, tylko zawsze w obecności świadkini, koleżanki z pracy, żeby nie mieć wrażenia, że tracę kontakt z rzeczywistości – relacjonuje Alicja.
"Trzeba to nagłośnić"
Kobiety, które zgłosiły się do mediów podkreślają, że "mają dość". – Chcemy nagłośnić to, co dzieje się w wewnątrz organizacji, jak jesteśmy traktowane przez Urszulę Nowakowską i członkinię zarządu Grażynę Bartosińską – cytuje je serwis.
Kasia, która pracuje w CPK od czerwca 2019 r., opowiada o toksycznych relacjach z prezes Nowakowską. – Pamiętam moje początki, czyli tzw. miesiąc miodowy z Urszulą. Wtedy jest się jej przyjaciółką, ona szybko skraca dystans, zaprasza na obiad, wszystkie twoje pomysły są dla niej świetne. Słyszysz: tak, rób to, to jest genialne! Po czym zaczynają się schody, bo okazuje się, że ona musi wszystko kontrolować. Nie da się niczego zrobić bez Urszuli, zaczynając od głupot, jak kwestia zakupu papieru toaletowego, zatrudnienia pani do sprzątania schroniska, po ważne strategiczne dla fundacji sprawy – wskazuje.
Inna z kobiet, które rozmawiały z Onetem wspomina, że "niejedna płakała przez prezeskę". Urszula Nowakowska nie odniosła się do pytań przesłanych jej przez redakcję.