Na unijnej smyczy
Są znane i adekwatnie ocenione jako idiotyczne nadregulacje. Pęd do ingerowania UE we wszystko, nie wywrócił mądrej idei współpracy państw i narodów w Europie. Z czasem jednak następował i następuje proces odchodzenia od traktatów, łamania prawa przez instytucje UE po to, by budować jednomyślność, ale tylko silniejszych państw UE. Słabsze natomiast kraje, które powinny wedle klasyka, byłego prezydenta Francji, dostosować się do takiej ograniczonej jednomyślności mają mieć tylko szansę "siedzenia cicho".
UE przejmie polskie lasy?
Trudno jednak będzie uciszyć leśników w Polsce, którym grozi widmo bezrobocia, w związku z chęcią zabrania władzy nad Lasami Państwowymi, do czego zmierza propozycja UE, którą zresztą popierają polscy posłowie do PE z Platformy Obywatelskiej i PSL. Tak, panowie leśnej braci, wasze zawołanie "darz bór" pod rządami, nie daj Boże, przyszłej koalicji antyprawicowej w Polsce, będzie szybko zamienione w "darz Unio". A jak wiadomo UE, nie pozwoli wam cokolwiek wziąć z lasów, bo twierdzi, że lasy umie chronić tylko ona sama. Powstaje więc pytanie, czy piewcy własnego hymnu leśników polskich śpiewający "My borów włodarze, stajem przy sztandarze" wiedzą, która grupa polityczna broni naszego leśnego majątku i ich pracy, czy opamiętają się zanim oddadzą swój głos wyborczy w październiku 2023 do polskiego parlamentu?
Zakaz samochodów spalinowych
Na pozatraktatowe nadregulacje nie powinni zgodzić się też wszyscy ci, którzy w Polsce pracują w przemyśle motoryzacyjnym. W Unii Europejskiej od 2035 r. ma obowiązywać zakaz rejestracji nowych samochodów z silnikami spalinowymi, za czym głosowali polscy europosłowie z lewicy oraz ugrupowania Polska 2050. Oczywiście, zanim do tego dojdzie producenci silników spalinowych muszą ciągle udoskonalać swoje produkty, bo w 2025 roku ma wejść nowa norma określająca maksymalny poziom emisji spalin w UE – tzw. Euro 7. Zanim więc UE skasuje silniki spalinowe, ich producenci muszą te silniki doskonalić, co wywołuje frustracje inwestorów w przemyśle motoryzacyjnym. Zatem, jeśli w Polsce z tego motoryzacyjnego obszaru pochodzi 8 proc. polskiego PKB, i ok. 14 proc. naszego eksportu, to każdy wyborca musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy to szalone tempo zmian będzie służyło jego komfortowi życia. I wcale nie chodzi o to, że przeciętny Polak nie chce żyć w czystym środowisku, bo przecież chce!
Rzecz w tym, że tempo zmian obudowywane klimatycznym dyktatem "zielonych" w UE nie bierze pod uwagę zasobności kieszeni mieszkańców poszczególnych krajów. Rzeczywista ochrona środowiska musi kosztować, ale bogatsi stracą mniej, biedniejsi zapłacą więcej. Poza tym, wiele wskazuje na to, że średnio zamożnego Europejczyka może nie być stać na zakup samochodu elektrycznego, którego cena w dużej mierze uzależniona jest od jakości akumulatora. Produkcja baterii wcale nie jest neutralna środowiskowo, opiera się na pozyskaniu m.in. litu, niklu, manganu i kobaltu, metalów rzadkich, wydobywanych z ziemi, co przemilczają ekolodzy. Ta ciemna strona produkcji "elektryków" już powoduje dyskusje o potrzebie poszukiwania tańszych i sprawniejszych napędów samochodowych, bo podobnie jak wiele lat temu, zauroczenie plastikiem doprowadziło do tego, że obecnie UE pobiera podatek jeśli plastik nie jest przetwarzany, podobny podatek będzie mógł być pobierany za utylizacje wymienianych akumulatorów.
Wiele wskazuje na to, że instrukcji unijnych "jak żyć" będzie coraz więcej i to kosztem kompetencji wewnętrznych danego państwa. Ubytki we własnych kieszeniach i utrata pracy zawsze są najdotkliwsze. Apeluję więc – czytajcie programy wyborcze zanim ktoś wprowadzi wam "dietę robakową" i kartki na kalesony.
Autor jest europosłem Prawa i Sprawiedliwości