Politycy PO mówią językiem zrozumiałym dla Putina. Cena moralnej wyższości
Rzeczywiście, gdy przypatruję się serii wypowiedzi polityków obecnej koalicji na temat wojny na Ukrainie mam osobliwe wrażenie deja vu. Co się tyczy braku roztropności, tromtadracji i nieodpowiedzialności – nie zmieniło się nic. Ot, zamienił stryjek siekierkę na kijek.
Najpierw minister spraw zagranicznych stwierdził, w związku z atakami rosyjskimi na Ukrainę: „Powinniśmy odpowiedzieć na ostatnią napaść na Ukrainę w języku zrozumiałym dla Putina: zaostrzając sankcje, aby nie mógł produkować nowej broni z przemycanych komponentów i dając Kijowowi pociski dalekiego zasięgu, które pozwolą mu zlikwidować wyrzutnie i centra dowodzenia”. Następnie, jego zastępca publicznie chwalił się, że nie podał ręki dyplomacie rosyjskiemu. Wreszcie inny tuz i znawca Wschodu podzielił się publicznie swoimi oczekiwaniami (nadziejami/marzeniami?) rozpadu Rosji w ciągu najbliższych ośmiu, dziesięciu lat. Dodał, że lada moment spodziewa się klęski Rosji, upadku Putina i dlatego należy jeszcze bardziej pomagać finansowo i militarnie Kijowowi. Wszyscy trzej idealnie pasowaliby do swoich poprzedników i mamy pod tym względem ścisłą i całkowitą kontynuację. Tyle, że nie jest to powód do optymizmu. Mamy po prostu niedojrzałą klasę polityczną, która uczestniczy, niestety nie tylko na własny rachunek, w absurdalnej licytacji kto okaże się bardziej antyrosyjski.
Grozimy nieswoimi rakietami
Pierwsze i najprostsze pytanie brzmi: kogo miał na myśli Radosław Sikorski, gdy mówił, że „powinniśmy dać Kijowowi pociski dalekiego zasięgu”? Kim są owi „my”? Z tego co wiem, Polska nie dysponuje rakietami dalekiego zasięgu, więc rozumiem, że było to wezwanie innych, a więc głównie Stanów Zjednoczonych, żeby Kijów w takie środki wyposażyły. Wspaniale. Czyli polski minister spraw zagranicznych publicznie namawia Waszyngton do wysłania tej broni Ukrainie, informując Rosję, że celem Warszawy jest dokonywanie ataków na terenie Rosji. Uzasadnia to tym, że „to język zrozumiały dla Putina”. Można się zatem spodziewać, że Sikorski chce rozmawiać z Putinem jego językiem za pośrednictwem rakiet. Pięknie. Tylko, jak by to powiedzieć, Putin te rakiety ma, a Sikorski nie.