Izraelska dziennikarka, która 14 razy napisała "Polskie obozy śmierci" tłumaczy: To sprzeciw wobec zagrożenia cenzurą
W rozmowie z portalem Onet.pl Harkov narzeka na falę hejtu, jaka spadła na nią po tym wpisie. "To było jak lawina. Nagle, w ciągu kilku godzin, wszyscy w Polsce dowiedzieli się, kim jestem. Trochę trudno mi to zrozumieć. Cieszę się jednak, że mam okazję przedstawić swoje racje i oczyścić atmosferę, która nagle stała się bardzo duszna." – twierdzi.
Dlaczego zabrała głos w sprawie? Jak tłumaczy, została poproszona przez redakcję "Jerusalem Post" o zajęcie się tematem nowelizacji ustawy o IPN. "W Izraelu mieszka bardzo wiele osób, które mają polskie korzenie i na własnej skórze doświadczyły polskiego antysemityzmu. Uznałam, że jest coś bardzo niepokojącego w fakcie, że ta ustawa może w praktyce zablokować wszelką debatę na temat polskiego antysemityzmu, w szczególności jego przejawów w czasie II wojny światowej" – wskazuje Harkov.
Dziennikarka ocenia, że w kwestii odpowiedzialności za Holokaust powinna trwać debata, której nie można dusić przy pomocy cenzury. "Jeśli Polska pójdzie tą drogą i będzie cenzurować prawdę, wówczas upodobni się do dyktatury" – mówi w rozmowie z Onet.pl.
Lahav Harkov zwraca też uwagę, że Polacy próbują zrównać swoje cierpienie z cierpieniem Żydów. Jej zdaniem takiej równości nie ma: "Holocaust był zorganizowanym procesem masowego ludobójstwa wymierzonego w szczególności z Żydów. To właśnie naród żydowski miał zostać wymazany z powierzchni ziemi. Przykłady żydowskich kolaborantów nie są więc w stanie zmienić prawdziwego sensu tamtej zbrodni i tego, jak powinniśmy o niej pamiętać".