Iluzoryczne zwycięstwo – debata, zamach i media

Dodano:
Donald Trump tuż po postrzeleniu Źródło: PAP/EPA / DAVID MAXWELL
Tomasz Błaut | Na polskiej scenie medialno-politycznej panuje czarna rozpacz. 27 czerwca Joe Biden poległ w pierwszej debacie do tego stopnia, że zaczęto poważnie rozważać zastąpienie go innym kandydatem. Zanim zdążono odratować zszargany wizerunek urzędującego prezydenta, 13 lipca miała miejsce nieudana próba zamachu na Donalda Trumpa, którego od śmierci dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Nie tylko cudem uszedł z życiem, to jeszcze w reakcji na ten atak emanował siłą, co zostało uwiecznione m.in. na znanym wszystkim zdjęciu.

Lecz te dwa zdarzenia, pomimo swojej historycznej rangi, niewiele zmieniły. Dlaczego? Musimy bliżej przyjrzeć się temu, na co nie zwrócono uwagi.

Przegrana debata

Przekaz przed i po debacie był zgoła odmienny. Przed debatą media amerykańskie nieustannie wychwalały Joe Bidena pod niebiosa. Joe Scarborough, prowadzący program „Morning Joe”, wręcz twierdził, że jest to „najlepszy Biden kiedykolwiek” (odnośnik). Natomiast po debacie – a nawet już w trakcie niej – zaczęły się nerwowe dyskusje na temat tego, co teraz zrobić, żeby powstrzymać Trumpa.

Skupianie się na porażce Bidena jest błędem. To prawda, że Trump w porównaniu do Bidena wypadł zdecydowanie lepiej. Można nawet powiedzieć, że były prezydent zmiażdżył obecnego. Nie jest to jednak żaden wyczyn wygrać z kimś, kto gubi się we własnych wypowiedziach, opowiada wyssane z palca historie i myli podstawowe fakty.

Należy pamiętać o tym, kto zaproponował zorganizowanie tej debaty. Choć Donald Trump od wielu miesięcy rzucał Bidenowi rękawicę, to jednak obóz Bidena niespodziewanie zaproponował czas, miejsce i sposób organizacji tej debaty. W dodatku pierwszą debatę wyznaczono na 27 czerwca, zaskakująco wcześnie.

Z tego względu wielu odradzało Trumpowi udział w debacie. To pułapka. Idziesz przecież do CNNu. Ich moderatorzy są do ciebie wrogo nastawieni. Będą bronić Bidena. Będą wyłączać ci mikrofon. Dadzą Bidenowi zawczasu pytania, żeby mógł się na nie przygotować. Mogą nawet wyciąć fragmenty twoich odpowiedzi, zważywszy na to, że debata będzie transmitowana z dużym opóźnieniem. Rzecz jasna, Trumpa takie rzeczy nie przerażają.

Donald Trump nie raz w swojej karierze politycznej wchodził na wrogi mu teren – i jeszcze wynosił trofea. Tak było np. w czasie drugiej debaty prezydenckiej w 2016 r., gdy padła słynna riposta. Wtedy też Trump znalazł się pod ciężkim ostrzałem z powodu publikacji nagrania z programu Hollywood Access, w czasie którego Trump przechwala się w dość ordynarny sposób swoimi podbojami seksualnymi. Przypuszczano, że ta debata zakończy jego marzenie o Białym Domu, ale Trump tak zdominował przebieg debaty, że to Hillary Clinton wróciła do domu jako wielka przegrana. (Warto zapoznać się z moim artykułem „Bo siedziałabyś w więzieniu” opisującym to, jak po mistrzowsku Trump zdominował tę debatę).

Podobnie też było w przypadku konfrontacji z 10 maja 2023 r. Wtedy też Trump został zaproszony do CNNu na rozmowę w cztery oczy z udziałem widowni. Zaproszenie wystosowano w nieprzypadkowym momencie, bo na przestrzeni ubiegłych kilku miesięcy wytoczono wobec niego szereg procesów. Co więcej, właśnie zapadł niekorzystny dla Trumpa wyrok w sprawie napaści seksualnej na E. Jean Carroll. Obawiano się więc, że CNN pogrzebie szanse byłego prezydenta na zwycięstwo. Jednak Trump ponownie zdominował przebieg dyskusji i to do tego stopnia, że media amerykańskie przez tydzień nie mogły pozbierać się po tak sromotnej klęsce. Ówczesny szef CNNu Chris Licht, chcący przywrócić odrobinę normalności w stacji w celu uratowania jej podupadającego wizerunku, zmuszony został do opuszczenia stanowiska po części w reakcji na „nieudany” wywiad z Trumpem. (Tu też polecam swój artykuł „W jaskini lwa”, w którym przedstawiłem szczegółową analizę tej konfrontacji.)

Czemu więc Donald Trump przegrał debatę z Bidenem? Przecież w przypadku Bidena poprzeczka była zawieszona tak nisko, że nie dało się nawet o nią potknąć. I tu jest właśnie problem – to było nadzwyczaj łatwe zwycięstwo.

Trump nie musiał w zasadzie niczego robić. Biden był na tym etapie tak słabym przeciwnikiem, że pokonywał sam siebie. Ostatnio zaczął nawet przegrywać ze swoim teleprompterem (odnośnik). Pomimo wszelkich przewag oferowanych mu przez media nie był w stanie wytrzymać na wizji nawet kilku minut.

Przegrana Trumpa polega na tym, że w żaden sposób nie wykorzystał tej debaty. Nie docisnął śruby w kilku ważnych wątkach. Nie zaprezentował siebie od strony sprawnego mówcy o konkretnym planie dla kraju. Nie przejął kontroli nad przebiegiem debaty. Nie skompromitował wrogich mu mediów na oczach kraju. Niczego nie wyrwał, mówiąc kolokwialnie.

Jego przeciwnikiem tego dnia były media, a nie Biden. W jaki sposób Trump pokonał media? No właśnie.

Co więcej, Trump mimo wszystko wpadł w pułapkę. To, że po debacie Demokraci zaczęli odwracać się od Bidena nie jest zasługą Trumpa. To zasługa obozu Bidena, który chciał usunąć go ze sceny politycznej w sposób możliwy do przyjęcia dla ogółu i to możliwie jak najwcześniej. Paradoksalnie uczestnictwo Trumpa w tej debacie pomogło Demokratom. Bez tej debaty nadal musieliby pudrować wizerunek Bidena bodajże nawet do późnego września. A tak mają teraz wiele miesięcy, żeby coś z tym fantem zrobić.

Nieudany zamach a rzeczywistość polityczna

W tym i tak trudnym okresie dla Demokratów nastąpił szokujący zwrot akcji. 13 lipca, kilka minut po rozpoczęciu wiecu w Butler w stanie Pensylwania rozległy się strzały. Jeden z pocisków o mało nie trafił byłego prezydenta w tył głowy, a uratowało go jedynie to, że w kluczowym momencie nachylił się do mikrofonu i obrócił głowę, żeby spojrzeć na wyświetlony na telebimie wykres przygotowany przez republikańskiego senatora Rona Johnsona.

Na marginesie należy wspomnieć, że ten wykres przygotowany został w ramach dążenia do impeachmentu Sekretarza Bezpieczeństwa Krajowego Alejandro Mayorkasa (odnośnik). Warto przy tym zapoznać się z artykułem „Bezprecedensowa sytuacja w Senacie USA” o tym, jak ten impeachment wyglądał. Czyżby zadziałała tutaj karma?

W każdym razie od razu zaczęto mówić, że Donald Trump ma wygraną w kieszeni. To prawda, ale nie do końca. Czy wygra w dniu wyborów? To wydaje się prawie pewne. Ale co potem? Wybory z roku 2020 udowodniły wszystkim dobitnie, że zdarzyć się może praktycznie wszystko.

Scenariuszy może być wiele. Większość z nich może mieć miejsce tuż po wyborach, odwracając pozornie oszałamiający wynik Donalda Trumpa. Mogą pojawić się zarzuty o fałszowanie głosów. Może powrócić dyskusja o pandemii po tajemniczej śmierci wysoko postawionej osoby (np. Joe Bidena, którego zmierzch polityczny i zdrowotny będzie teraz, po latach medialnej mistyfikacji, promowany przez jego dotychczasowych obrońców). Może nawet nastąpić trzeci impeachment w reakcji na to, że Trump pomógł Putinowi wygrać z Ukrainą (wszystko zależy od tego, jaki będzie wynik głosowania do Senatu i Izby Reprezentantów).

Nie można więc mówić, że zagrożenie minęło. Wręcz przeciwnie – ranne zwierzę zapędzone w kozi róg jest zdolne do desperackich czynów. Mówi się, że o mało nie uniknęliśmy wojny domowej. Należy pamiętać, że to zwierzę było gotowe na rozpętanie wojny domowej, żeby tylko odesłać Donalda Trumpa na tamten świat.

Pojawiły się głosy, że Joe Biden nie skorzystałby na zamachu. W pewnym sensie to prawda, zważywszy na to, jak wielkie niedociągnięcia były w ochronie wiecu. Gdyby zamach się udał – a z tego punktu widzenia należy postrzegać wszystkie wyłaniające się informacje – wina za te niedociągnięcia ostatecznie spadłaby na Bidena. Niezależnie od rezultatu, ten zamach pogrążyłby jego szanse na reelekcję.

Jeśli jednak przyjąć interpretację, że już od jakiegoś czasu próbowano usunąć Bidena z życia politycznego, to czy nie byłoby świetnym pomysłem obciążyć go tym skandalem na odchodne?

Po udanym zamachu nie byłoby istotne, kto wygrałby te wybory. Republikanin czy Demokrata – ważne, że byłby to ktoś z przygotowanej wcześniej paczki. W końcu pandemię koronawirusa rozkręcono do monstrualnych rozmiarów właśnie po to, żeby usunąć Donalda Trumpa z Białego Domu. Nie trzeba mówić, jak wielką cenę przy tym zapłacono.

Wiecznie niewinne media

To nie jest tak, że Donald Trump ostatnio nie odnosi sporych sukcesów. Poza wyżej wymienionymi zdarzeniami, nawet sprawy sądowe zdają się iść po jego myśli. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy, w której uznano go winnym złamania prawa aż 34 razy. Sędzia Aileen Cannon nakazała oddalenie sprawy dotyczącej przechowywania dokumentów niejawnych z tego powodu, że specprokurator Jack Smith został powołany na swoją funkcję niezgodnie z prawem (specprokurator odwołał się od tej decyzji). Sprawa dotycząca próby odwrócenia wyniku wyborów w stanie Georgia została wstrzymana w oczekiwaniu na rozpatrzenie wniosku o odsunięcie Fani Willis od tej sprawy – dzień rozprawy wyznaczono na 5 grudnia, czyli po wyborach. Te wszystkie sukcesy są jednak pozorne.

Proszę zwrócić uwagę na to, jak teraz media amerykańskie odwracają kota ogonem. Zwłaszcza w stacji CNN podejmowana jest próba powiązania nieudanej próby zamachu z agresywną retoryką Donalda Trumpa, która doprowadziła m.in. do szturmu na Kapitol. Absurdalne? Tak, ale tego typu sofizmaty panoszą się w mediach od lat i nie wydarzyło się nic, co pomogłoby tego rodzaju zaklęcia zaburzyć. Ani debata, ani zamach niczego w tym temacie nie zmieniły.

To tak, jakby przeczytać grubą książkę o szczęśliwym zakończeniu, ale pozostawiającą wiele pytań bez odpowiedzi. Udało się uciec z tego nawiedzonego domu, to prawda. Ostatecznie jednak nic nie zostało wyjaśnione. Kto zabił? Dlaczego? Jaka jest historia tego domu? Czemu nas do niego zaproszono? Czy między zaproszonymi osobami istnieją tajne powiązania? Te i inne zasadnicze pytania będą nękać Czytelnika do końca życia.

Podobnie jest z różnymi aferami dotyczącymi Donalda Trumpa: Czy te 34 zarzuty wobec Trumpa są bezpodstawne? Czy sprawa dotycząca dokumentów niejawnych została wyjaśniona? Czy Trump rzeczywiście chciał odwrócić wynik uczciwie przeprowadzonych wyborów? Czy naprawdę skierował motłoch na Kapitol, aby utrzymać się przy władzy? Czy kazał swoim zwolennikom pić chlor?

Jeśli Czytelnik uważnie śledzi rozwój wydarzeń, to zna już odpowiedzi na te i wiele innych tego rodzaju pytań. No właśnie – jeśli śledzi uważnie. Ile osób to robi? A tym bardziej w Polsce?

Dla polskiej sceny medialno-politycznej najlepszym zakończeniem byłoby, gdyby społeczeństwo zupełnie zapomniało o tym, co zaszło w 2020 r. Jeśli te kolejne miesiące prowadzące do listopadowych wyborów w Stanach Zjednoczonych nie zostaną teraz wykorzystane do maksimum, właśnie takie zakończenie media napiszą dla niezliczonych tragedii ostatnich lat.

Zakończenie nękające Czytelnika do końca życia.

Słowo końcowe

W polityce nie tyle samo zdarzenie jest ważne, co reakcje na to zdarzenie.

Gdy mają miejsce zdarzenia tak ważne, jak debata prezydencka czy zamach, nie wolno dać się zniewolić pierwszemu wrażeniu. To, co może w pierwszej chwili wydawać się oszałamiającym sukcesem czy boskim zrządzeniem losu niekoniecznie musi świadczyć o gwarantowanym zwycięstwie. Właśnie w takich sytuacjach należy zachować wzmożoną czujność, schować do kieszeni własne odczucia na dany temat i wsłuchać się w słowa przeciwników politycznych. Czasami można usłyszeć interesującą kontr-opinię, a nawet można wypatrzyć słaby punkt w narracji obronnej.

Umożliwi to skuteczny demontaż przeciwnika na medialnym polu bitwy.

Zdarzenia takiej rangi są bowiem okazją do rozkruszenia narosłych mitów. W momencie gdy emocje wrą, doświadczony i wyposażony w odpowiednią wiedzę uczestnik programu publicystycznego może zadać decydujący cios bzdurom szerzonym przez osoby zupełnie niezainteresowane drążeniem kwestii, których powierzchowna interpretacja jest im wyjątkowo na rękę.

Nie ma tutaj lepszego przykładu jak kwestia ataku na Kapitol – test obiektywności dziennikarskiej. Przez ostatnie kilka lat ustalono przeróżne szczegóły, zgłębiono szereg różnych wątków i wydobyto wiele materiałów budzących uzasadnione wątpliwości co do oficjalnej wersji wydarzeń. Każdy komentator sprowadzający tak złożone zdarzenie do tego, że Trump w czasie wiecu powiedział kilka słów… Osoby nie rozumiejące zawartej tu frustracji powinny chociaż zapoznać się z krótkim materiałem przygotowanym przez Steve’a Bakera, dziennikarza The Blaze, który stawia pod znakiem zapytania ciszę panującą wokół Kamali Harris. Materiał dostępny jest z polskimi napisami.

Dlaczego jest to ważne, wyjaśnia to wydanie programu Polska i Świat z 18 lipca 2024 r. Wtedy też pojawił się materiał na temat Donalda Trumpa. Ten materiał w zasadzie wymienił szereg afer z czasu jego prezydentury. Wycofanie się z Porozumienia paryskiego, zerwanie negocjacji z Iranem, a także dwa impeachmenty, protesty Black Lives Matter i szturm na Kapitol. Media wykonały przez lata świetną robotę, także wystarczy im teraz, że wyciągną z kapelusza którąś z tych afer i w mgnieniu oka odzyskają kontrolę nad przekazem.

Po debacie i po zamachu bagaż polityczny Trumpa wcale nie zniknął. Bez odporu ze strony świadomych obserwatorów energia wywołana przez ostatnie wydarzenia rozejdzie się po kościach. Już się to dzieje.

***

W ramach uzupełnienia polecam jeszcze swoje dwa artykuły na temat debaty Trump-Biden (odnośnik)na temat zamachu (odnośnik), w których bardziej szczegółowo omówiłem to, co zostało w mediach przemilczane.

Tomasz Błaut – autor książki "Media nienawiści: anatomia psychozy anty-Trumpowej", założyciel strony AmerykaForum.pl

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...