Dom dziecka prowadzony przez siostry zakonne zagrożony zamknięciem

Dodano:
Zakonnica, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay
Nie możemy dłużej funkcjonować w takich warunkach – to niedopuszczalne – alarmuje s. Elżbieta Kot, dyrektor Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych "Nasz Dom" w Ostrowcu Świętokrzyskim.

Zespół Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych "Nasz Dom" to dwie placówki opiekuńcze w Ostrowcu Świętokrzyskim, prowadzone przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi od 2008 roku. Od początku swojej działalności borykają się problemami finansowymi, wynikającymi ze zbyt niskiego dotowania przez władze samorządowe.

Nieprecyzyjna ustawa

Główny problem leży w Ustawie o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej, która nie precyzuje minimalnej kwoty dotacji na każde dziecko w placówce opiekuńczo-wychowawczej, pozostawiając tę decyzję w gestii samorządów. Siostra Elżbieta Kot, dyrektor "Naszego Domu", wyjaśnia, że zgodnie z artykułem 196. ustawy, wysokość dotacji na kolejny rok jest korygowana jedynie o wzrost cen i usług, co nie uwzględnia innych istotnych kosztów, które znacząco wzrosły w ostatnich latach.

– Wzrosła przede wszystkim płaca minimalna, ale i opieka zdrowotna, nakłady na edukacje, zwyżki widzimy właściwie w każdej dziedzinie życia. Musimy zwiększyć pensje naszych pracowników, wydłużono także urlopy, co może powodować braki kadrowe, chociażby w czasie wakacji, z którymi już teraz często mamy do czynienia – zaakcentowała.

Siostra przyznała, że od wielu lat upomina się o zwiększenie finansowania, jednak powiat ostrowiecki ciągle powołuje się na powyższe przepisy, twierdząc, że nie może zwiększyć finansowania. – Wiem jednak, że większość powiatów w Polsce, mimo wszystko podwyższa finansowanie takim placówkom jak nasza, biorąc pod uwagę realne koszty. Według mnie brakuje odgórnej regulacji, która zakładałbym minimalną sumę dotacji na placówki opiekuńczo-wychowawcze, podlegającej rządowej rewaloryzacji – oceniła.

Obecnie placówki takie jak „Nasz Dom” są często stawiane przez powiat pod ścianą i mają do wyboru likwidację lub prowadzenie dalszej działalności, jednak na bardzo niskim poziomie, co może godzić w dobrostan przebywających tam dzieci.

– Mam do wyboru, albo zostawić dzieci, albo żyć w niepewności i nieustannie żebrać o jakiekolwiek wsparcie – akcentuje dyrektor.

Przyznając, że po opłaceniu pensji pracownikom oraz wydatków potrzebnych do funkcjonowania domów, kwota, która pozostanie wyłącznie na potrzeby 28. dzieci, przebywających w obu placówkach, to 20 tys. zł miesięcznie. – To pieniądze na żywienie, leczenie i wszystkie inne potrzeby naszych podopiecznych. Śmieszna kwota. Dalsze funkcjonowanie w takich warunkach jest niedopuszczalne – przyznała.

Brakuje pracowników

Kolejnym problemem z jakim boryka się „Nasz Dom” są braki kadrowe. Według powszechnej opinii dyrektorów placówek na grupę na grupę 14 dzieci, powinno być zatrudnionych co najmniej 6 do 8 wychowawców (dyrektorzy biorą pod uwagę potrzeby dzieci i zmiany w prawie pracy).

– W powiecie ostrowieckim sugeruje się, że wystarczy czterech. Co jest oczywiście niewystarczające. Nie możemy łatać dziur kadrowych osobami zatrudnionymi na zlecenie. Dzieci, które nie mają rodziców powinny w tej materii doświadczyć pewnej stabilności. Poza tym, kto dałby sobie radę mając tyle dzieci, każdemu poświęcić czas, pomóc przy lekcjach, porozmawiać o trudnościach, nauczyć ich podstawowych czynności, przygotować do przyszłego życia. Tego potrzebuje przecież każde dziecko. Nawet kiedy mamy tych pięciu wychowawców, widzę, że to jest wciąż za mało – oceniła s. Kot, przypominając, że podopieczni to dzieci w wieku od 2 do 20 lat, więc o zupełnie różnych potrzebach.

Do placówek opiekuńczo-wychowawczych często trafiają dzieci z niepełnosprawnością, czy obciążeniami psychicznymi, wymagające indywidualnego podejścia i specjalistycznej pomocy.

– Niekiedy dzieci, które do nas trafiają są w szóstej klasie, a wciąż nie potrafią czytać czy pisać, tym dzieciom trzeba poświęcić naprawdę dużo czasu. Mamy także dzieci z niepełnosprawnościami i różnymi innymi zaburzeniami, jak chociażby FAS. Niestety w tym roku musiałam zmniejszyć etat tak potrzebnego nam psychologa. Tylko dlatego, że brakuje pieniędzy, tak nie powinno być. Nasi wychowankowie to cudowne dzieci, naprawdę da się z nimi pracować, nie chcą stąd odchodzić, martwi ich ta sytuacja. Boję się, że jeśli nie dostaniemy większego wsparcia będą rozdzielone do placówek w całej Polsce, ale zamierzam dalej strać się, by tak się nie stało – podsumowała zakonnica.

Apel o wsparcie

O wsparcie dla Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych "Nasz Dom" zaapelował w mediach społecznościowych ks. Jakub Kopystyński SCJ, który regularnie odwiedza mieszkańców domu dziecka, przyznając, że siostry opiekując się dzieciakami, wykonują fenomenalną pracę.

– Podopieczni są zadbani w aspekcie zdrowia, ubrań, zajęć pozalekcyjnych, czy szkoły. Wiele dzieci z "normalnych rodzin", nie jest zadbanych tak, jak te z "Naszego Domu". Maluchy, które tam trafiają, często z połamanymi życiorysami i podciętymi przez niewydolnych rodziców skrzydłami, w tym miejscu rozkwitają. Przez dwa lata mojego wolontariatu widziałem wielokrotnie, jak początkowo zaszczute, wycofane i lękliwe dzieci pod wpływem troski sióstr wychodziły z lęku, zaczynały się uśmiechać i na nowo ufać dorosłym – ocenił duchowny.

W rozmowie z KAI potwierdził, że placówki w powiecie ostrowieckim maja najniższe dotacje w całym województwie i jedne z najniższych w Polsce. Natomiast gdy siostry zgłaszają problem do organu prowadzącego słyszą wyłącznie ciszę, albo propozycję by cięły koszty oraz zaczęły zatrudniać swoich pracowników na umowy o dzieło. Problem w tym, że nie ma już z czego ciąć.

– Czego mają nie zapłacić – prądu, wody, nie kupić ubrań? Nie mogą przecież kazać dorastającym dzieciom mniej jeść, a pracownicy też muszą mieć godną płacę, inaczej odejdą. Kochają podopiecznych, ale mają też swoje rodziny, o które muszą zadbać. Dzieci muszą mieć zapewnione wycieczki, kino, czy możliwość rozwijania zainteresowań. Bez tego nie będzie to "Nasz Dom" tylko zwykła przechowalnia – ocenił ks. Kopystyński.

Duchowny podkreślił, że pieniądze od darczyńców, chociaż potrzebne i pomocne, nie rozwiążą problemów placówki, która potrzebuje stałego wsparcia sięgającego kilkudziesięciu tysięcy w każdym miesiącu.

– Trzeba wokół tego domu zrobić szum, by o sprawie zrobiło się głośno. Szkoda by było, gdyby z powodu pieniędzy dzieci musiały po raz kolejny stracić trwałe, pełne szacunku relacje, które sprawiają, że kwitną. Założenie zrzutki będzie doraźne i krótkoterminowe. Tu chodzi o zmianę decyzji urzędników – podsumował duchowny.

Zamknięcie "Naszego Domu" byłoby tragicznym ciosem dla dzieci, które znalazły tam stabilność i opiekę po trudnych przejściach życiowych. Dalsze funkcjonowanie placówki na tak niskim poziomie finansowania jest nie do zaakceptowania, zarówno dla personelu, jak i podopiecznych. Siostry Franciszkanki apelują o systemowe wsparcie, które pozwoli na dalsze zapewnianie godnych warunków dla dzieci. Tylko odpowiednia reakcja władz może uratować ten dom przed zamknięciem, a jego mieszkańców przed kolejnym życiowym dramatem.

Źródło: KAI
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...