"Polskiego państwa nie było". Mocny tekst Onetu o powodzi
"W pierwszych dobach po nadejściu fali powodziowej w zalanych miejscowościach Kotliny Kłodzkiej polskiego państwa nie było lub funkcjonowało ono szczątkowo" – ocenia Marcin Wyrwał w tekście opublikowanym na portalu Onet.
Od półtora tygodnia w Polsce trwa powódź. Wielka woda przeszła już przez część południowo-zachodnią, obecnie zmierza w kierunku Pomorza Zachodniego. Teraz sytuacja wydaje się być opanowane, ale pierwsze dni powodzi były tragiczne. Zalane zostały m.in. Nysa, Kłodzko oraz Lądek-Zdrój. Straty są szacowane tam na miliardy złotych. Rozpoczęły się już także rozliczenia polityczne.
Władze nie ostrzegły mieszkańców
"Do Kotliny Kłodzkiej dojechałem w niedzielę wieczorem, kiedy w region uderzyła największa fala powodziowa. Już w pierwszym miejscu, które odwiedziłem następnego dnia, zdewastowanym przez wodę salonie barberskim Elwiry Dulskiej przy ulicy Połabskiej w Kłodzku, dowiedziałem się, że władze nie ostrzegły mieszkańców o nadchodzącym kataklizmie" – opisuje Wyrwał.
Ludzie nie byli poinformowani o tym, co nadchodzi. – W ciągu dnia [w sobotę 14 września – red.] zaglądaliśmy chyba z pięć razy do salonu, żeby sprawdzić, jak to wygląda – relacjonuje właścicielka salonu. – Wiedzieliśmy tyle, co z telewizji, ale nikt [z władz] nie mówił: "Słuchajcie, jesteście zagrożeni, zabierajcie swoje rzeczy, uciekajcie stąd". Do ostatniej chwili pracowała stacja benzynowa Orlenu. Nie tylko my, ale wszyscy ludzie siedzieli spokojnie w domach. Nie było żadnych władz, nie było wojska, do ostatniej chwili siedzieli, a potem skakali z drugiego piętra, żeby się wydostać z budynku – opowiada.
"Nie było czego ratować"
Mieszkaniec domu przy rzece mówi z kolei, że w piątek 13 września mieszkańcy apelowali do władz o pomoc. – Dzwoniliśmy do miasta, żeby nam wojsko dali, ale powiedzieli, że wojewoda jeszcze nie podjął decyzji. Wojewoda podjął decyzję dopiero w sobotę o godz. 16, kiedy woda przechodziła już prawie przez mur przy domu. Wtedy już nie było czego ratować – wskazuje. – Tu, w najwęższym gardle Kotliny Kłodzkiej, nie było straży, policji, nikogo, byliśmy tylko my sami– dodaje pan Paweł.
Brak przygotowania do powodzi potwierdza inny mieszkaniec, Adam Dziurleja.– Było zero organizacji. Byliśmy na pierwszym piętrze, a u nas byli sąsiedzi z dołu, którzy stracili wszystko. Nie wiedzieliśmy kompletnie nic. Nie było zasięgu sieci komórkowej. Nie mieliśmy kontaktu ze światem zewnętrznym – wspomina.
Co na to burmistrz Kłodzka Michał Piszka? – Rozumiem tę frustrację i zdenerwowanie, niemniej jednak w niedzielę [15 września — red.] o godzinie 1.07 [w nocy] został wysłany komunikat SMS-owy, jak i również poprzez media społecznościowe, i straż miejska jeździła z informacją przez megafon, żeby się ewakuować — powiedział.
Włodarz dodaje: – Woda wlewała się na ulice Kłodzka od około godziny 21 poprzedniego dnia, około czterech godzin przed komunikatem. Dodatkowo nie działały telefonia komórkowa i internet. Tyle na poziomie samorządów.
Mieszkaniec wsi Wilkanów przekazał dziennikarzowi Onetu, że komunikacja rządowa poprzez SMS zawidoła. – Tama w Międzygórzu przelała się między 21.30 a 22 [w sobotę 14 września — red.]. Do tego momentu jedyne SMS-y, które otrzymywaliśmy, ostrzegały przed dużymi deszczami i możliwymi podtopieniami – powiedział pan Tadeusz. Kilkukrotnie wysyłane SMS-y brzmiały: "Uwaga! Dziś i jutro (14/15.09) intensywne, nawalne opady deszczu. Możliwe podtopienia. Nie zbliżaj się do wezbranych rzek. Słuchaj poleceń służb". Nie było mowy o wielkiej powodzi.
– W ewakuacji nie mieliśmy pomocy państwa. Nie mieliśmy nawet informacji o jej konieczności. Ewakuowaliśmy się sami w niebezpiecznych warunkach najpierw do Romanowa, ale nie dojechaliśmy, bo droga była zalana. Potem do Jaworka, dokąd cudem dojechaliśmy zalaną drogą, bo silnik chwycił wodę, gasł, charczał, w końcu ruszył z tej przelewającej się przez asfalt wody. Rano się okazało, że dom naszych przyjaciół w Jaworku, do którego się ewakuowaliśmy, także zalewa woda ze stoku od sąsiadów wyżej – dodaje mężczyzna.