Filip Łobodziński o śmierci córki: Mnie się wyć chce do dziś, codziennie
Córka dziennikarza, Maria Łobodzińska była studentką Uniwersytetu Warszawskiego, próbowała swoich sił w dubbingu. Odeszła w 2015 roku, po długiej walce z chorobą. Filip Łobodziński o tych trudnych chwilach opowiedział w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.
– Trzy lata temu byłem w bardzo trudnym momencie swojego życia. Na progu ciężkiej depresji. Córka odchodziła. Potrzebowałem zorganizowania swojego czasu. Zacząłem pracować dzień po pogrzebie Marysi. Żeby nie siedzieć w domu, żeby się szybko czymś zająć. I to w dodatku czymś, o czym nie miałem pojęcia – mówił. Łobodziński dodał, że w tym czasie rozesłał sms-y do znajomych, że przyjmie każdą uczciwą pracę.
Dziennikarz tłumaczył, że czym innym jest nagła śmierć, a czym innych powolne odchodzenie na nowotwór. – Od pewnego momentu człowiek już wie, jaki jest koniec. I stara się tylko o to, żeby wszyscy przeszli przez to godnie, z bólem, ale w stanie jakiejś głębszej duchowości – mówił, dodając, że tego wszystkiego nie da się oswoić. – Ale trzeba robić, co się da. Mnie się wyć chce do dziś, codziennie. Przecież dopiero co, 1 października była trzecia rocznica śmierci Marysi. Ale zdaję sobie sprawę, że choćby nie wiem, jak zaklinać świat, to słońce wzejdzie, to po ziemniaki trzeba pójść – podkreślił wskazując przy tym, że już wielu ludzi odchodziło i ich bliscy musieli sobie radzić, musieli dalej żyć. Rozmówca Magdaleny Rigamonti przyznał, że nie da się opisać tego co wówczas przeżył, bo nie ma słów które to oddadzą.
Dziennikarz przyznał, że rzadko rozmawia o śmierci córki. – Dziś akurat powiedziałem i nie wstydzę się tego. I pierwszy raz mówię o tym publicznie. Nie żeby epatować, bo to już nie chodzi o mnie. Ale może chciałbym służyć pomocą tym, którzy znajdą się w podobnej sytuacji. Żeby się dowiedzieli, jak potem jest – podkreślił.