„Małżeństwa homoseksualne” już za pięć lat?

Dodano:
Flaga LGBT Źródło: Pixabay/ domena publiczna
Magdalena Kaźmierczak I I Jarosław Kaczyński podczas regionalnej konwencji wyborczej PiS w Bydgoszczy powrócił do tematu zagrożeń, jakim dziś podlegają polskie rodziny. Podkreślił przede wszystkim niezgodę na wprowadzenie adopcji przez pary homoseksualne. To niebezpieczeństwo wcale nie jest tak abstrakcyjne, jak mogłoby się wydawać.

Krzysztof Śmiszek,partner Roberta Biedronia i „jedynka” partii Wiosna z okręgu dolnośląsko-opolskiego twierdzi, że wprowadzenie równości małżeńskiej w Polsce, a tym samym także możliwości adopcji dzieci przez pary homoseksualne, to kwestia najwyżej pięciu lat.

Pisałam już na portalu Dorzeczy.pl o tym, że polskie organizacje lobbujące na rzecz środowisk LGBT+, a w szczególności na rzecz wprowadzenia prawa do zawierania małżeństw przez osoby tej samej płci – czerpiąc z doświadczenia podobnych grup, które już odniosły sukcesy w innych krajach – opracowały jeszcze w lutym 2016 „Strategię wprowadzenia równości małżeńskiej w Polsce na lata 2016 – 2025", zakładającą realizację projektu w ciągu dekady, bez konieczności zmian w Konstytucji. Dokument ten (do przeczytania na stronie Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza) zawiera już gotową propozycję ustawy opracowanej w ramach projektu „Równość małżeńska dla wszystkich”, zrealizowanego dzięki funduszom unijnym, a opracowanego przez grupę prawników, w której składzie znalazł się m.in. właśnie dr Krzysztof Śmiszek.

Naciski międzynarodowe

„Fakt, że większość krajów Unii Europejskiej wprowadziła już regulacje związków partnerskich lub małżeństw jednopłciowych, niejako wymusza na Polsce rozwiązanie tej kwestii” – uważają twórcy „Strategii”. Na takim założeniu opierają się działania, rozpoczęte w ramach „Równości małżeńskiej dla wszystkich”, polegające na „próbie zawarcia małżeństwa Polsce przez pary jednopłciowe, a następnie zaskarżeniu odmowy urzędu stanu cywilnego do sądów coraz wyższych instancji. Wyczerpanie możliwości prawnych w Polsce umożliwi skierowanie sprawy do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, którego wyrok może okazać się kluczowy dla zmiany ustawodawstwa polskiego”.

Chociaż politycy Koalicji Europejskiej na ogół twierdzą, że kwestie związane z postulatami grup LGBT+ nie są bezpośrednio tematem prac PE, to przynajmniej Krzysztof Śmiszek szczerze nie ukrywa zadowolenia, iż Parlament Europejski zajmuje się tymi sprawami na dużą skalę. „Współpraca z instytucjami Unii Europejskiej oraz z innymi międzynarodowymi podmiotami, zajmującymi się prawami człowieka – by wywierać wpływ na polską politykę w celu regulacji statusu prawnego par jednopłciowych” to przecież niezmiernie ważny element strategii.

Tęczowa ulica

Autorzy „Strategii” zakładają, że „istnieje realna szansa uregulowania sytuacji prawnej par jednopłciowych w przyszłej kadencji Sejmu (2019 –2023). Konieczne są jednak do tego: osłabienie Prawa i Sprawiedliwości i innych partii skrajnie konserwatywnych oraz wzrost poparcia społecznego dla regulacji równościowych. (…) Szansą może być zmiana nastrojów społecznych – w wyniku oporu społeczeństwa wobec konserwatywnej władzy, możliwa jest liberalizacja poglądów, podobnie, jak miało to miejsce w latach 2005–2007. Podkreśla się, jak „ważnym elementem jest aktywność ruchu LGBT+ na szerokim froncie demokratycznym, który wyraża opór wobec władzy, widocznym m.in. na ulicach”. Stąd jedną z form działania ma być „aktywizacja społeczności LGBT+ do współtworzenia oddolnego ruchu opozycyjnego wobec antydemokratycznych aspektów rządów Prawa i Sprawiedliwości i innych ugrupowań konserwatywnych oraz udział organizacji LGBT+ w działaniach ruchu opozycyjnego. Działania takie to m.in. możliwość włączenia postulatów LGBT+ do głównego dyskursu i powszechnej świadomości. Dzięki nim postulaty LGBT+ (w tym równość małżeńska) mogą znaleźć się w zestawie celów ruchów opozycyjnych, wspierających demokrację”.

Strategia zakłada „edukację” polityków, prawnikówo raz środowisk nieoczywistych, takich jak środowiska okołokościelne czy związki zawodowe – nasuwa się w tym kontekście pytanie o ZNP), a także „lobbing za edukacją antydyskryminacyjną już od najniższego szczebla, która obejmie temat dyskryminacji ze względu na orientację psychoseksualną i tożsamość płciową”.

Pożyteczni podwykonawcy?

PO jako partia Rafała Trzaskowskiego nie może wiarygodnie odcinać się od radykalnych postulatów lobbystów LGBT+, nawet jeśli optymistycznie założyć, że początkowo nie do końca zdawała sobie sprawę z konsekwencji takiego aliansu. Paweł Rabiej jednak bardzo dobrze wiedział, o co toczy się gra, co w przypływie nadszczerości przyznał w wywiadzie - i za co został publicznie zbesztany i „wyciszony”. Trudno uwierzyć, że jego „współkandydat” Trzaskowski, jednak bardziej decyzyjny, nie wiedział, z kim i co zamierza podpisać. Warszawska Deklaracja LGBT+, jak czytamy na stronie MNW, to „pierwszy w Polsce wchodzący w życie akt polityczny dotyczący tylko i wyłącznie osób LGBT+”, który „ma szansę zmieniać sytuację w całej Polsce”. Nie jest dokumentem przypadkowym. Wybory samorządowe 2018 roku organizacje LGBT+ uznały za przełomowy okres, dający szansę wprowadzenia w życie swoich postulatów na szczeblu lokalnym. A to znaczący krok w kierunku zmian legislacyjnych na poziomie krajowym.

Podobnie jak PO, ta część opozycji, która chciałaby uchodzić za „konserwatywne skrzydło” (np. PSL, ale także ci spośród „dysydentów z PiS”, którzy znaleźli się w szeregach opozycji z powodu wewnętrznej niezgody na kształt reformy wymiaru sprawiedliwości jeszcze przed jej nowelizacją) nie ma prawa udawać, że nie wie, jakich i jak dalekosiężnych „koncesji” dokonuje w sferze dotyczącej prawa rodzinnego na rzecz tego, co uważa w tej chwili za najważniejsze: odsunięcia PiSu od władzy. A jeśli ktoś rzeczywiście nie wiedział – istotnie na podstawie licznych wypowiedzi opozycyjnych polityków, powtarzających ten sam zestaw argumentów na rzecz związków partnerskich, jaki w gotowej do powielania postaci zaproponowany jest na stronach wspierających „Strategię na rzecz równości małżeńskiej”, można odnieść wrażenie, że temat nie jest im bezpośrednio bliski – to powinien tę wiedzę jak najszybciej nadrobić. Być może niektórym wydaje się, że postulat praw LGBT mogą wykorzystać doraźnie jako temat zastępczy w kampanii lub jako nieistotny w gruncie rzeczy margines, pozwalający zyskać kilka dodatkowych głosów. Są w błędzie.

Kto zaśpi, tego przegłosują

Dyskusja, która jeszcze niedawno rozpalała do białości większość polityków, mediów i organizacji konserwatywnych, koncentrowała się głównie na wycinku problemu (owszem, niezmiernie ważnym), jakim jest wybór modelu edukacji seksualnej w szkołach. Na razie obowiązuje program ministerialny w zakresie wychowania do życia w rodzinie (choć przy okazji debat oświatowego „okrągłego stołu” zaczęto podważać zasadę centralnego ustalania podstaw programowych), i to może chwilowo dawać złudne poczucie bezpieczeństwa. Nie mniej ważna jest jednak perspektywa „wychowania”, głównie w ramach warsztatów antydyskryminacyjnych w szkołach średnich, elektoratu mającego później poprzeć pełną „równość małżeńską” czy to w sondażach, czy w wyborach parlamentarnych, czy w potencjalnym referendum. Właśnie ostatnio warszawski ratusz przedstawił plan szkoleń z zakresu tzw. nowoczesnej edukacji seksualnej (z elementami treści antydyskryminacyjnych) dla nauczycieli, aby od września warsztaty, na razie w formie dobrowolnej, objęły uczniów stołecznych szkół. I, być może z powodu pewnego zmęczenia tematem, spotkało się to ze znacznie mniejszym odzewem konserwatywnej opinii, publicznej i politycznej, niż jeszcze dwa miesiące temu.

Przeciwdziałanie tej strategii wymagałoby konkretnych, zdecydowanych ruchów na gruncie prawnym ze strony rządu i parlamentu jeszcze przed wyborami, oraz mocnej aktywizacji i współdziałania organizacji konserwatywnych, bez rozpraszania się na działania poboczne i – co ważne – bez pozwalania sobie na nieprecyzyjne wypowiedzi. I nie mniej ważna rzecz – ani działania wewnątrzkrajowe, ani na gruncie Parlamentu Europejskiego nie będą miały szansy powodzenia bez tego drobnego, ale decydującego aktu: udziału w wyborach.

Magdalena Kaźmierczak jest dziennikarką "Gazety Obywatelskiej". Poglądy autora nie mogą być utożsamiane ze stanowiskiem żadnej z redakcji.

Źródło: DoRzeczy
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...