Ekspert ws. ciszy wyborczej: Okroiłbym ją. Rzeczywistość wyprzedziła przepisy prawne
Od północy z piątku na sobotę trwa cisza wyborcza. Czy jest w ogóle potrzebna?
W mojej ocenie jest potrzebna, ale zostawiłbym ją w okrojonej postaci. Bez zmian pozostawiłbym zakaz agitacji wyborczej, ale zezwoliłbym na publikację sondaży.
Pojawiają się jednak głosy, że zwłaszcza w tym ostatnim momencie kampanii wyborczej, sondaże nie badają rzeczywistości, ale ją kształtują.
Mówi się, że wybory są najbardziej miarodajnym sondażem. Wskazywałbym tutaj na czynnik mobilizujący. Sondaże zawsze stymulują pewne zachowania i to nie tylko wyborcze. Zamiast zakazu warto byłoby podkreślać, że bardzo istotna jest metodyka badania i błędy, które w każdym, nawet najlepszym sondażu mogą wystąpić, jak choćby rozbieżność pomiędzy deklaracją podaną ankieterowi a faktyczną decyzją wyborczą. Wyborcy czasami wstydzą się przyznać, że głosują na daną partię.
Wróćmy jednak do ciszy wyborczej. Co kierowało ustawodawcą, gdy ją ustanawiał?
Dominowały dwa aspekty. Po pierwsze pozytywny, czyli danie wyborcom momentu refleksji do namysłu, co do decyzji wyborczej. Kampania się zatrzymuje i przez ten krótki czas można się zastanowić, na kogo oddać głos. To ważne w kontekście wyborców niezdecydowanych.
Drugim aspektem był negatywny, czyli zakaz prowadzenia agitacji przez komitety wyborcze. To jest oczywiście model idealny, a dyskusja, która się regularnie przetacza przy tej okazji, wiąże się z tym, że rzeczywistość wyprzedziła zapisy prawne. Era szybkiego przepływu informacji i mediów społecznościowych sprawiły, że wystarczy poszukać, aby znaleźć sondażowe wyniki wyborów.
No właśnie, czy w dobie mediów społecznościowych cisza wyborcza nie jest anachronizmem?
To prawda. Warto zatem rozważyć pewne zmiany. W aspekcie pozytywnym zezwoliłbym na publikowanie sondaży, co np. w dniu wyborów mogłoby mieć element mobilizujący. Dostajemy oczywiście cząstkowe wyniki dotyczące frekwencji, ale nie wiemy, jaki wynik osiągnęło dane ugrupowanie. To mogłoby zmobilizować część elektoratu do pójścia na wybory.
Podnosi się też argument dostępu do informacji. Przeciwnicy ciszy wyborczej wskazują m.in., że podczas niej łamane jest prawo do informacji. Nie szedłbym tak daleko, ale doceniłbym jednak praktykę i przestał utrzymywać fikcję w tym zakresie. Pozostawiłbym jednak zakaz agitacji wyborczej.
Dlaczego?
W wielu krajach, w których oficjalnie ciszy wyborczej nie ma, panuje dżentelmeńska umowa pomiędzy głównymi siłami politycznymi startującymi w wyborach dotycząca tego, że kampanię prowadzimy do określonego momentu, a potem jest faktyczna cisza wyborcza. To oznacza, że formalnie jej nie ma, ale w rzeczywistości jest.
Pytanie, czy w Polsce takie rozwiązanie byłoby możliwe.
Zgoda. W naszej kulturze politycznej i w naszym systemie miałbym pewne obawy, czy politycy wszystkich ugrupowań byliby w stanie tę nieformalną ciszę uszanować. Taki moment refleksji wszystkim się jednak przydaje. Co prawda wiszą billboardy, ale w mediach i na ulicach nie ma politycznej walki.
A jak to wygląda w innych państwach?
W niewielu państwach jest cisza wyborcza. Nie ma jej mp. w Wielkiej Brytanii, Niemczech, czy w Austrii. Nie jesteśmy wyjątkiem, ale np. starsze demokracje nie potrzebują ciszy wyborczej. Być może także dlatego, że istnieje tam właśnie ten nieformalny konsensus polityczny w tej sprawie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.