• Autor:Jan Fiedorczuk

Opozycja na łasce Vegi

Dodano:
Grzegorz Schetyna, Katarzyna Lubnauer, Barbara Nowacka Źródło: PAP / Jakub Kamiński
TAKI MAMY KLIMAT || Uciekając na ślepo przed porażką, opozycja wynajduje coraz bardziej kuriozalne pomysły na pokonanie Kaczyńskiego. Pomocy szuka u LGBT, Patryka Vegi, a ostatnio nawet u 13-letniej Ingi. Cóż, jak powiedział Lech Wałęsa – „tonący brzytwy chwyta się byle czego”. Opozycja musi spojrzeć prawdzie w oczy, zamiast wciąż wyszukiwać tematy zastępcze. Patryk Vega ich nie ocali.

Coraz większą popularność wśród opozycji zdobywa pomysł, aby podczas jesiennych wyborów skupić się na zdobyciu Senatu. Dokonać tego by miano przy pomocy samorządowców sprzyjających opozycji. „Polityka” piórem Ewy Siedleckiej przekonuje, że byłby to „hamulec na walec”, a Marcin Antosiewicz z „Newsweeka” twierdzi, że przejęcie Izby Wyższej mogłoby utrudnić PiS-owi zdobycie „pełnej władzy” w kraju. „Gdyby w 2015 r. ugrupowania, które dziś budują Koalicję Europejską, wystawiły wspólnych kandydatów do Senatu, PiS miałby tylko 37 mandatów, a blok demokratyczny – 60” – poucza z kolei Krzysztof Król na łamach „Wyborczej”.

Donald Tusk przemawiając na ten temat w Gdańsku, podniósł pomysł zdobycia Senatu niemal do rangi głównej strategii antykaczystów. Sami politycy opozycji przekonują, że mogą liczyć nawet na 70 mandatów. Pomysł przejęcia tej izby teoretycznie trafiony i racjonalny (ordynacja większościowa de facto powoduje, że liczą się tylko dwa bloki), w praktyce może okazać się nie tylko błędny, ale wręcz szkodliwy dla opozycji.

Po pierwsze, zdobycie Senatu nie musi „zablokować” pochodu PiS. Polski system jest tak skonstruowany, że Sejm może obalić poprawki senatorów. O politykach opozycji można mówić wiele, ale nie siedzą w parlamencie od wczoraj i – może w przeciwieństwie do działaczy Nowoczesnej, którzy podczas słynnych głosowań „aborcyjnych” sami przyznali, że nie wiedzą jak się głosuje – zdają sobie sprawę z tego jak przebiega proces legislacyjny. To oznacza, że oszukują samych siebie i swoich wyborców. Chodzi o zdobycie przyczółka, o uzyskanie czegokolwiek, czym będzie się można pochwalić wyborcom. Nawet jeżeli nie będzie to miał realnego wpływu na państwo.

Jednocześnie jednak Donald Tusk mówiąc o zdobyciu Senatu ujawnił coś o wiele poważniejszego. Szef Rady Europejskiej de facto przyznał, że opozycja nie ma szans na wygranie wyborów do Sejmu.

Ponadto warto pamiętać, że wybory do Senatu są zupełnie czym innym niż wybory samorządowe. Są one zdecydowanie bardziej upartyjnione. To, że ktoś cieszył się poparciem w lokalnych wyborach, nie musi od razu oznaczać sukcesu w parlamencie. Świetnym przykładem jest tutaj Tadeusz Ferenc – wieloletni prezydent Rzeszowa, który jest silny w samorządzie, ale już dwukrotnie bezskutecznie kandydował do Senatu.

Sam pomysł z jedną antykaczystowską listą do Senatu nie jest kiepski sam w sobie. Złym pomysłem jest już jednak strategia, aby całościowo się oprzeć na samorządowcach i z Senatu zrobić jedyną liczącą się bitwę. Jest to strategia chybiona, gdyż z czegoś co mogło być całkiem niezłym uzupełnieniem taktyki, zrobiono punkt główny zbliżającej się walki.

I to jest właśnie problem opozycji. Zamiast się skupić na głównej batalii, zamiast opracować strategię, to ona nieustannie poszukuje albo tematów zastępczych, albo kogoś, kto za nią wygra z PiS-em.

Magia kina?

Pomysł z Senatem to tylko jedna ze strategii opozycji. W porównaniu do pozostałych trzeba przyznać, że ten brzmi nawet racjonalnie.

Innym pomysłem, do którego nieustannie powracają antykańczyści jest idea, że PiS uda się obalić za pomocą… kina. Skoro wyborów nie jest w stanie wygrać Grzegorz Schetyna, Donald Tusk czy koncept „zjednoczonej opozycji” to wygra go X muza.

Dlatego było takie ciśnienie choćby na film „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Nie miało znaczenia, że jest to obraz z tych słabszych w dorobku reżysera. Nawet sama fabuła miała drugorzędne znaczenie. Liczyło się jedynie to, że film uderza w Kościół, a zatem uderza w PiS (gdyż taki obraz oczywistego, wzajemnego związania rządzącej partii z instytucją Kościoła obowiązuje wśród totalnych). Sale kinowe pękały w szwach, autorytety w wiadomych mediach prześcigały się w zachwytach. I co? I nic. Ludzi poszli, zobaczyli, wrócili do domów i do swojego codziennego życia.

Jeszcze wcześniej rząd miał zostać jednak obalony przez słynne „Ucho prezesa”. Problemem okazał się fakt, że kabaret zamiast krytykować Kaczyńskiego, nieświadomie zaczął prezentować go… jako jedyną racjonalną osobę w polskiej polityce. „No chcąc, nie chcąc oczywiście, że ocieplam wizerunek prezesa, chociaż to nie było moją intencją. Główną intencją było to, żeby jakoś jednak dokuczyć” – przyznał Robert Górski, odtwórca roli prezesa.

Ani „Ucho prezesa”, ani „Kler” ostatecznie nie obaliły PiS-u. Co najwyżej ołechtały troszkę antykaczystów i tyle. Następnym filmem, który miał wstrząsnąć opinią publiczną był dokument braci Sekielskich – „Tylko nie mów nikomu”. Film znowu bił rekordy popularności, a pozytywnie wypowiadały się o nim osoby zarówno z lewej jak i prawej strony. Ba, ten film naprawdę wpłynął na naszą rzeczywistość, gdyż rozgorzała dyskusja nad problemem pedofilii, a pod koniec maja rządzący poinformowali o zamiarze powołania komisji ds. badania wszelkich przypadków pedofilii. Jak podkreślił szef rządu, będzie to dotyczyło pedofilii w Kościele, ale także w innych środowiskach. Do udziału w komisji ma zostać zaproszona także opozycja.

Totalnym chyba jednak nie o to chodziło. Celem było uderzenie w pedofilię, owszem, ale pedofilię w Kościele. W tę pedofilię, którą będzie można zatopić PiS przed wyborami do Parlamentu Europejskiego (bo tak się dziwnie złożyło, że film został wypuszczony tuż przed wyborami). Film bił rekordy, dyskusję udało się w ostatniej chwili przestawić na tematykę pedofilii, Kościoła oraz LGBT i… PiS odniósł historyczne zwycięstwo, deklasując zjednoczoną opozycję.

I teraz ta sama historia dzieje się po raz kolejny. Otóż tym razem PiS zostanie obalony przez najnowszy film Patryka Vegi, który ujawni Polakom kulisy polskiej polityki.

Reżyser doskonale zna się na marketingu i skutecznie podgrzewa zainteresowanie swoim obrazem, przekonując, że jego film „wpłynie na wybory”. Zresztą to tylko jeden ze smaczków, gdyż Vega przekonuje, że politycy kontaktowali się z nim w sprawie premiery. „Już kilkukrotnie spotkałem się z próbami nacisku” – mówił w rozmowie z Ontem, dodając, że składano mu „różne intratne propozycje”. Oczywiście nie wiemy, kto je składał – żadne nazwiska nie padają. Dostajemy od Onetu jedynie informację, że scenariusz dostał się w ręce pisowców i „wywołał panikę”. Zero zdziwień. Chodzi tylko o marketing. Dlatego też reżyser składa swój film w Azji, delikatnie sugerując, że w Polsce mogłoby się stać COŚ złego z jego obrazem. „Aktualnie składam ten film w Tokio po to, żeby nic nie zakłóciło jego premiery” – przekazał filmowiec. Co konkretnie miałoby się stać, gdyby go montował w Polsce? Tego oczywiście się nie dowiemy.

Zostawmy jednak samego Patryka Vegę i jego twór. To rzemieślnik – ma zrobić produkt, zareklamować go i sprzedać. Trudno mieć do niego pretensje w tym względzie (aczkolwiek można już mieć pretensje, że w tym celu posiłkuje się chwytami poniżej pasa – vide motyw Macierewicz-Misiewicz). Dziwić się jednak należy opozycji (bardziej chyba antykaczystowskim komentatorom i agitatorom niż samym politykom), którzy radośnie – kolejny raz! – biegną w tę pułapkę. Słynny aforyzm Einsteina głosi, że trzeba być wariatem, aby wykonywać w kółko jedną czynność dokładnie w ten sam sposób, oczekując odmiennych rezultatów. Czy opozycja to wariaci czy może po prostu tajni agenci Kaczyńskiego?

Pogubieni

Powiedzieć, że opozycja znajduje się w kiepskiej kondycji to nie powiedzieć nic. Jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego snuto wielkie wizje i promowano sondaże, w których to Koalicja Europejska wygrywa z PiS-em. Wyniki głosowania okazały się jednak potężnym tąpnięciem, które unaoczniło cały marazm antykaczyzmu. Bo spójrzmy, z jednej strony samotny Kaczyński, z drugiej natomiast PO, SLD, Nowoczesna, PSL, Inicjatywa Polska, Zieloni, jakieś lewicowe środowiska i to całe pospolite ruszenie nie pozwoliło Schetynie nawet zbliżyć się do wyniku PiS.

Ostatnie wydarzenia tylko pogłębiły ten obraz. Gdy PiS nam prezentuje konwencję wypełnioną merytorycznymi dyskusjami nad głównymi sektorami państwa, opozycja babrze się w swoim bagienku towarzyskim. Czy iść z PSL-em, czy może jednak z Wiosną? 500 plus zlikwidować, czy może rozbudować? Aborcja? Za, a nawet przeciw. Stosunek do PRL? Itp., itd.

Krajobraz po unijnej bitwie jest zatem następujący – z jednej trony zwarty obóz PiS, który wie czego chce i idzie po swoje, a z drugiej opozycyjna piaskownica. Ernst Jünger, niemiecki pisarz i myśliciel konserwatywno-narodowy, twierdził, że każdy człowiek ma „niemożliwy do wykorzenienia instynkt monarchiczny” – w obecnych, (post?)nowoczesnych czasach można by tę frazę ująć, że każdy człowiek po prostu ciąży do autorytetu. Potrzebuje go jak życiowego kompasu. A tego autorytetu po stronie opozycji po prostu nie ma. Posiada go jeszcze Donald Tusk, ale (jak pisałem w ostatnim tekście – „Tusk przechodzi na emeryturę”) były premier zbytnio sobie ceni swoją legendę i nie narazi się na porażkę z „pachołkami” Kaczyńskiego. Dlatego też jego wpływ na opozycję stopniowo maleje. Ten fakt jest coraz bardziej widoczny wśród innych polityków PO, a zatem jedynie kwestią czasu jest, aż dojrzą to również sami wyborcy.

Stan paraliżu, marazmu i poczucia beznadziei próbują zagłuszyć agitatorzy opozycji pokroju Tomasza Lisa. Czytając jego wpisy można odnieść wrażenie, że zwycięstwo KO jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy się zjednoczyć.

Chociaż są momenty, gdy poczucie nieuchronnej porażki przebija się nawet z jego wpisów.

Stypa opozycji

„Nie mogłem się jednak uwolnić od obawy, że być może pierwszy raz w życiu uczestniczę w stypie przed pogrzebem. A wrażenie to tylko się wzmocniło w czasie wystąpienia Donalda Tuska. A wrażenie to tylko się wzmocniło w czasie wystąpienia Donalda Tuska. Przewodniczący Rady Europejskiej przez 45 minut de facto tłumaczył, że sytuacji nie jest beznadziejna, co w praktyce stanowiło potwierdzenie że jest dramatycznie trudna” – pisał niedawno Lis o słynnym wystąpieniu Tuska w Gdańsku.

To prawda, obserwujemy stypę opozycji. Politycy zgromadzeni wokół Schetyny nie są w stanie wypracować żadnego oryginalnego rozwiązania czy programu. Jest to wszak niemożliwe, gdy jedyną ideą łączącą tak różne środowiska jest antypisizm. A co z podatkami? Socjalne czy liberalne? Co z programami społecznymi? Co z Fortem Trump? Co z aborcją, z lekcjami religii, z finansowanie Kościoła itd. Opozycja nie może się na te kwestie wypowiadać, bo jeżeli to zrobi, to „zjednoczenie” po prostu pęknie. Pokazały to wybory do PE, gdy Koalicja Europejska była jedyną formacją, która nie odpowiedziała na pytania tzw. Latarnika Wyborczego.

Nie mając nic konkretnego do powiedzenia, nie mając Polakom nic do zaproponowania, opozycja (zarówno politycy, jak i agitatorzy) szukają kogoś lub czegoś, co za nich wygra z PiS-em. Jak nie Donald Tusk, który wróci na białym koniu, to film Vegi, jak nie Vegi to Smarzowskiego, jak nie „Kler”, to Unia Europejska, która pogrozi unijnym palcem. Ale jak się okazało, że Unia też nie działa na Polaków, to zawsze możemy zrobić wielki marsz i ten wielki marsz będzie tak wielki, że obali PiS. A jak jednak nie marsz to może pogromcą PiS okaże się kilkunastoletnia dziewczynka protestująca przed Sejmem ws. zmian klimatycznych. Jak nie trzynastolatka to manewr z Senatem…

Można wyliczać i wyliczać. Chodzi o to, by ktoś się wziął do roboty i wygrał ZA opozycję. Jeżeli PO i jej przybudówki chcą pokonać Kaczyńskiego to muszą spojrzeć prawdzie w oczy i zaakceptować prawdę – liczy się Sejm. Nie Senat, nie Bruksela, nie prezydent – Sejm. Los opozycji zostanie rozstrzygnięty nad urnami wyborczymi; nie w sali kinowej, nie przez protestującą trzynastolatkę, nie na błękitnych marszach. Nie – nad urnami wyborczymi.

Niestety (bądź stety – w zależności od punktu siedzenia) opozycja całkowicie zmarnowała ostatnie cztery lata. Przez ten czas zamiast opracować program, strategię, zamiast wyznaczyć pole bitwy i wybrać broń (a nie pozwalać PiS-owi narzucać tematy i narrację), zdecydowano się na drogę histerii i szaleństwa, opowiadając niestworzone historie o autorytaryzmie, Republice Weimarskiej, bolszewizmie i prześladowaniach niczym za czasów PRL-u. Politycy osunęli się w opary antykaczyzmu i oddalili się od zwykłych Polaków. Skazali ich na PiS.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...