• Autor:Maciej Pieczyński

„Polska kręci sobie sznur na szyję”

Dodano:
Władimir Putin, Prezydent Federacji Rosyjskiej Źródło: PAP/EPA / ALEXEI DRUZHININ / SPUTNIK / KREMLIN POOL
JAK NAS PISZĄ NA WSCHODZIE Rosjanie nie mogą odżałować, że Putin nie dostał zaproszenia do Warszawy na 1 września. Prokremlowskie media grożą: „Polska nieuczciwie gra, mówiąc o winie Stalina za wybuch II wojny światowej. Jeszcze się doigra!”.

„Rosjanie mają dobrą pamięć. Nie gorszą od Polaków” – pisze na portalu Agencji Informacyjnej „News Front” Igor Niemodruk, prorosyjski aktywista z Odessy. W obszernym artykule wylicza historyczne obrazy i ciosy, jakie na przestrzeni setek lat dziejów zadawali sobie wzajemnie Polacy i Rosjanie. Nie pomija daty 17 września. Wtedy to – jak pisze Niemodruk, używając typowego dla sowieckiej i postsowieckiej propagandy eufemizmu – Armia Czerwona „przekroczyła granice II Rzeczpospolitej” i „odzyskała Zachodnią Ukrainę i Zachodnią Białoruś”. Odeski aktywista pisze wprost – Polska sama była sobie winna. Trzeba było rok wcześniej nie zajmować Zaolzia i pozwolić wojskom sowieckim przejść przez polskie ziemie „w drodze na pomoc” Czechosłowacji. A tak – nie bez satysfakcji pisze Niemodruk – „agresor po raz kolejny stał się ofiarą”. Ostatnim „kamieniem obrazy”, rzuconym przez Polaków w stronę Rosji jest, oczywiście, brak zaproszenia dla Putina na obchody 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej.

„Historia się powtarza: rusofobiczna Polska znów kręci sobie sznur na szyję” – „informuje” swoich czytelników Władimir Gładkow z prokremlowskiego portalu Politnavigator. Powołując się na „ustalenia” rosyjskich historyków, interpretujących przeszłość zgodnie z linią oficjalnej propagandy, Gładkow stawia – delikatnie pisząc – kontrowersyjną dla polskiego czytelnika tezę. Otóż, wobec zdrady zachodnich sojuszników, w 1939 r. Polsce pomóc mógł jedynie Związek Sowiecki. Jednak „zarażona rusofobią” Warszawa odrzuciła rosyjską ofertę. Zdaniem, cytowanego na łamach portalu, historyka Michaiła Miagkowa, Polsce grozi dziś powtórzenie starych błędów. „Widzimy, że również współcześnie nad Wisłą panuje rusofobia. Dokąd ona może Polskę doprowadzić?” – pyta retorycznie Miagkow, sugerując, że negatywne konsekwencje paktu Ribbentrop-Mołotow mogą się powtórzyć.

Ton groźby można też wyczytać nie tyle między wierszami, co wprost z treści artykułu Wadima Truchaczowa. Politolog z Rosyjskiego Państwowego Uniwersytetu Humanistycznego pisze dla portalu EurAsiaDaily o tym, jak to Polska, Litwa i Ukraina „mogą się doigrać”, „grając tematem paktu Ribbentrop-Mołotow”. Truchaczow ubolewa, że żadne z zawartych w okresie międzywojnia porozumień nie zyskało tak złej sławy, jak ów „pakt”. Zdaneim politologa, każda rocznica wydarzeń z 1939 r. staje się w Polsce i państwach bałtyckich okazją do antyrosyjskich wypowiedzi. Truchaczow twierdzi, że niezaproszenie Putina na obchody rocznicowe 1 września to element właśnie takiego „wyrównywania rachunków” historycznych krzywd. Z tej perspektywy bojkot rosyjskiego prezydenta to „zemsta za pakt Ribbentrop-Mołotow”.

Truchaczow snuje wizje historii alternatywnej, szukając odpowiedzi na pytanie: „co by było, gdyby nie decyzje Stalina”, „co by było, gdyby nie pakt Ribbentrop-Mołotow”. „Trzeba być konsekwentnym – niech ci, co krytykują dziś Rosję, zrezygnują także z tego, co od Moskwy dostali”. „Zacznijmy od Polski, której przywódcy po kilka razy w roku opłakują utratę Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej” – pisze z sarkazmem. Przy okazji, niemal rytualnie, żeby pokazać, że Warszawa nie jest bez grzechu, wypomina zajęcie Zaolzia. Następnie wylicza, ile „Polska zyskała dzięki ZSRS”. W końcu przecież rząd sowiecki oddał nam „szereg niemieckich ziem” – „Danzig stał się Gdańskiem, Breslau – Wrocławiem, Stettin – Szczecinem, Posen – Poznaniem”. Polskiego czytelnika taka narracja może oburzać, ale w rosyjskim dyskursie taka interpretacja „sprawiedliwości dziejowej” jest powszechna. Oczywiście, ani słowem politolog nie zająknął się o tym, że Poznań i Gdańsk to etnicznie od zawsze polskie miasta, przejściowo okupowane przez Niemców (Prusy), zaś Wrocław i Szczecin mają słowiańskie korzenie i nazywać je „niemieckimi miastami” może tylko skrajny germanofil bez wiedzy historycznej. Nie pisząc już o tym, że ziem tych nie dostaliśmy za darmo, ale jako rekompensata właśnie za utracone tereny na wschodzie.

Politolog prowokacyjnie sugeruje, że gdyby anulować wszelkie geopolityczne decyzje Sowietów z przeszłości, które miały wpływ na dzisiejsze granice, Polska co prawda straciłaby „podarowane” przez Stalina Ziemie Zachodnie i Północne na rzecz Niemiec, za to odzyskałaby Wilno i Lwów. Nie trzeba dodawać, że nic tak nie ucieszyłoby Kremla, jak wybuch konfliktu o granice pomiędzy Polską a Ukrainą czy Litwą... Co jednak ciekawe, i tak Polska na tych geopolitycznych przetasowaniach – dowodzi politolog – straciłaby najmniej.

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...