Stawiamy na medycynę stylu życia
Katarzyna Pinkosz: Ostatni raport GIS dotyczył nowych narkotyków, popularnie zwanych „dopalaczami”. W 2018 r. z powodu ich zażywania zmarły w Polsce 162 osoby. Radzimy sobie z tym problemem?
Jarosław Pinkas: Nawet jeden przypadek zgonu to o jeden za dużo. Inspekcja sanitarna jest główną instytucją zdrowia publicznego, naszym zadaniem jest edukacja zdrowotna związana ze zdrowiem publicznym. Jesteśmy po to, by w Polsce nie było dostępu do nowych narkotyków i żeby nie było potrzeby sięgania po nie. Żeby rozwiązywać problemy, trzeba najpierw zdiagnozować, dlaczego się pojawiają. Pierwsze pytania są więc następujące: „Po co sięga się po nowe narkotyki?” i „Kto za tym stoi?”.
Właśnie: Po co?
Ludzie sięgają po nowe narkotyki z trzech powodów: z ciekawości, braku pomysłu na życie, z powodu ucieczki od czegoś. Nie sięgnie po nowe narkotyki osoba, która ma szerokie zainteresowania, uprawia sport, dobrze się odżywia, znakomicie porusza się w grupie rówieśniczej, cieszy życiem.
Sukcesem jest to, że nie ma już ich w sprzedaży stacjonarnej. Niestety, można je kupić w Internecie, a stamtąd trudno je wyeliminować. Trzeba więc zrobić wszystko, aby nie było zainteresowania tymi produktami.
Z raportu wynika, że najczęściej po nowe narkotyki sięga nie tyle młodzież, ile 30-latkowie. Jakie są tego przyczyny?
To kwestia tzw. wyścigu szczurów, zwiększania wydajności zawodowej, ucieczki od problemów. Bardzo trudno dotrzeć do tej grupy, gdyż to osoby znakomicie poruszające się w Internecie, mające pieniądze i tzw. licencję na mądrość. Jednak im więcej prowadzimy różnych akcji, współpracujemy z Centralnym Biurem Śledczym, policją, tym większe przynosi to efekty. My mamy się starać ograniczać popyt, oni – podaż.
Nowe regulacje prawne spowodowały, że skuteczniej ścigamy tych, którzy wprowadzają na rynek nowe narkotyki. Oczywiście ci, którzy produkują, są od nas zawsze dwa kroki do przodu. Na rynku pojawiają się nowe substancje, musimy dopiero rozpoznać, jakie szkody one powodują.
Z nowymi narkotykami wiąże się kolejna rzecz: kampania edukacyjna dotycząca e-papierosów. W kartridżach może znajdować się wiele niebezpiecznych substancji, również nowe narkotyki, np. syntetyczne pochodne marihuany, katynony… Dziesiątki różnych substancji wprowadza się do organizmu za pomocą wapowania. Pomysłowość producentów jest nieograniczona.
W e-papierosach mogą znajdować się tzw. dopalacze?
Cały czas badamy substancje, które znajdują się w kartridżach. To duży problem, bo jeden kartridż jest bardzo tani, można zrobić jedno wapowanie za 30 gr. A co jest w środku? Trudno powiedzieć.
Druga sprawa to kwestia samych e-papierosów. Pięćdziesiąt lat temu nawet lekarze reklamowali papierosy, gdyż uważali, że nie są szkodliwe. Teraz też wiele osób sądzi, że e-papieros jest bezpieczny i to antidotum na nikotynizm. Nie zgadzam się z tym. E-papierosy niszczą układ oddechowy, powodują alergie, przewlekłe stany zapalne. Osoby mówiące, że e-papierosy są bezpieczne, zwykle są związane z producentami. Niedawno przeprowadzaliśmy wspólnie z Ministerstwem Edukacji Narodowej akcję, korzystając z elektronicznego dzienniczka. Opisywaliśmy zagrożenia płynące z korzystania z e-papierosów. Być może to jest mniejsze zło niż papierosy, jednak uważam, że powinniśmy walczyć z nałogiem, a nie stosować środki zastępcze.
Głównym problemem jest jednak to, że wciąż wielu Polaków pali papierosy. Jak to zmienić?
Obecnie pali 24 proc. Polaków, ponad 20 lat temu było to 52 proc., więc zrobiliśmy krok do przodu. Duży w tym udział inspekcji sanitarnej i fundacji, które z nami współpracowały. Mamy wyzwania, takie jak „Polska wolna od tytoniu 2030”, a kraj wolny od tytoniu to taki, w którym pali poniżej 5–10 proc. społeczeństwa. Jako instytucja edukacyjna chcemy pokazywać, jak papierosy są szkodliwe, ale także umiejętnie wspierać osoby próbujące rzucić palenie. Obecnie brakuje poradni zajmujących się profilaktyką antytytoniową, trzeba też zaktywizować lekarzy rodzinnych do interwencji tytoniowej.
Polacy umierają wcześniej niż mieszkańcy Europy Zachodniej, głównym powodem są styl życia i późna diagnostyka. Czy działania edukacyjne GIS to zmienią?
Na 80 proc. chorób pracujemy sami. Staramy się propagować medycynę stylu życia – co jeść, jak się ruszać. Coraz więcej mówimy na temat wyborów zdrowotnych, kierując przekaz w szczególności do ludzi młodych. Działamy za pośrednictwem forów społecznościowych: Facebooka, Twittera, staramy się być aktywni i interaktywni. Budujemy w ten sposób wizerunek i wiarygodność.
Niedawno pojawiła się informacja, że Rumunia, jako kolejny kraj, wprowadza podatek cukrowy. Pan był w Polsce jednym z autorów tego pomysłu. Dlaczego jeszcze nie udało nam się tego wprowadzić?
Jestem przekonany, że w najbliższym czasie przekonamy parlament do wprowadzenia tego typu rozwiązań. Chciałbym, aby ten podatek nie był traktowany jako fiskalizacja państwa, nie był argumentem politycznym i został przyjęty jednogłośnie. Tutaj nie powinno być dyskusji politycznych, bo o zdrowiu nie powinni dyskutować politycy, tylko politycy zdrowotni. Będzie to dla mnie istotny test – czy ktoś powie, że „fiskalizujemy Polskę, a przecież mieliśmy ograniczać podatki”. W tej chwili budujemy grunt, żeby było oczekiwanie społeczne na tego typu rozwiązania. Wspiera nas w tym NFZ.
Podatek od cukru oznacza, że woda będzie wreszcie dużo tańsza od słodkich napojów?
Mam nadzieję. Spożycie słodkich napojów jest dużym problemem. Podobnie dziś atrakcją dla młodzieży jest wyjście do sieciowej restauracji. Chciałbym wygenerować atrakcyjność zdrowego żywienia, jednak tu są najważniejsze działania przy rodzinnym stole. Albo może stworzenie polskiej sieci zdrowych restauracji.
Dużym problemem jest utrudniony dostęp do rzetelnej wiedzy. Wiele osób słucha tzw. celebrytów, uważa, że to, co mówią, jest słuszne. Tymczasem często są to rzeczy niesprawdzone. Wiedza, która pojawia się na FB, TT, stronie internetowej GIS, jest oparta na dowodach naukowych. Zaczynamy być postrzegani jako przekazujący rzetelną wiedzę.
Problemem jest wciąż duża grupa rodziców odmawiających zaszczepienia dzieci. Jak ocenia pan skuteczność działań zachęcających do szczepień?
Kilka miesięcy temu przeprowadziliśmy badania, które pokazały, że następuje wzrost zaufania do szczepień. To zasługa m.in. naszej działalności. Wiem, że budzę nawet kontrowersje z powodu pewnej ortodoksyjności. Staram się nie rozmawiać z liderami ruchu antyszczepionkowego, aby ich nie legitymizować. Wiele osób zarzuca mi, że ta polityka jest błędna. Jednak wydaje mi się, że należy robić swoje, pokazywać dobre strony szczepień i nie dyskutować z osobami, które nie mają wiedzy do prowadzenia racjonalnej dyskusji. Trzeba przekonywać tych, którzy błądzą albo nie potrafią dokonać dobrego wyboru.
Chcemy pokazać, że mamy argumenty, za którymi stoją autorytety ludzi, którzy się kształcili – lekarzy, pielęgniarek. Nadal są zachorowania na odrę, istnieje ryzyko powrotu polio. Trzeba używać argumentów merytorycznych: te choroby są, a szczepionki to największe dobrodziejstwo ludzkości. Naszym celem jest przede wszystkim dotarcie do niezdecydowanych rodziców. Ci najbardziej zatwardziali, szafujący też innymi absurdalnymi tematami, takimi jak depopulacja czy chemtrails, są już chyba nie do przekonania. Chcemy dawać poczucie bezpieczeństwa związane ze szczepieniami, pokazywać, że liczba niepożądanych odczynów poszczepiennych (NOP) jest minimalna. Staramy się kupować najlepsze, najbardziej bezpieczne szczepionki, a także wygenerować oczekiwanie, żeby program szczepień był szerszy. To społeczeństwo powinno domagać się szczepień przeciw HPV (bo m.in. dzięki nim udało się niemal zlikwidować w Australii zachorowania na raka szyjki macicy), przeciw rotawirusom.
Kalendarz szczepień obowiązkowych, bezpłatnych, będzie rozszerzany?
Takie mamy założenia, są też jednoznaczne rekomendacje Rady Sanitarno-Epidemiologicznej. Jesteśmy wyposażeni w ciała doradcze, eksperckie, analizujemy, co się dzieje na świecie.
A co z funduszem odszkodowawczym z tytułu NOP?
Uważam, że ten projekt powinien być przepracowany. Stworzenie dobrego, uczciwego projektu spowoduje wzrost zaufania do szczepień. Może się zdarzyć NOP, w takich przypadkach ludzie nie powinni być pozostawieni sami sobie. Natomiast liczba NOP w Polsce jest naprawdę niewielka.