Jeśli będzie trzeba, Schetyna zarżnie opozycję
W tekstach z cyklu „Taki Mamy Klimat” już kilkukrotnie pisałem, że Schetyna stara się skopiować drogę, jaką obrał Jarosław Kaczyński po przegranych wyborach w 2007 roku, a która zagwarantowała mu niepodważalne przywództwo w PiS. Wystawienie Kidawy-Błońskiej jako kandydatki na premiera jest jedynie kolejną odsłoną tej samej strategii.
Sama sytuacja była o tyle ciekawe, że jeszcze rankiem tego samego dnia, gdy ogłoszono decyzję, Schetyna drwił z tekstu Joanny Miziołek, która opisywała, że firma doradcza wynajęta przez lidera PO poleciła mu, aby usunął się w cień, gdyż ma zbyt agresywny wizerunek i odstrasza wyborców. „Kiedy Grzegorz o tym usłyszał, wpadł w szał” – mówił anonimowy rozmówca tygodnika. Po prawdzie można go zrozumieć. Nie po to przeszedł drogą z politycznego piekła, by teraz „usuwać się w cień”.
Konflikt z Tuskiem
Kilka miesięcy temu w głośnym wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” Schetyna przyznał, że nikt mu nie wybaczy porażki z PiS-em. Polityk de facto stwierdził, że walcząc z Kaczyńskim, walczy o życie. Mówiąc, że nikt mu nie da drugiej szansy, miał oczywiście na myśli zwolenników Tuska.
Jednak Schetyna przegrał (i to w znaczny sposób) majowe wybory, a jego polityczny żywot przecież trwa nadal. Czym to jest spowodowane? Przede wszystkim przygasającą gwiazdą Donalda Tuska. Ostatniego roku szef Rady Europejskiej nie może zaliczyć do udanych. Nie tylko jego protektorka z Berlina ogłosiła koniec kariery, ale również i on sam zaczął popełniać błędy.
Konflikt Schetyna-Tusk właściwie definiuje polską opozycję, uniemożliwia jej rozwój i skazuje na dalsze trwanie w marazmie. Tutaj w grę wchodzą nie tylko ambicje, ale również prywatne zatargi. Aby to lepiej zrozumieć, cofnijmy się na chwilę do października 2013 roku. Platforma jeszcze u szczytu swojej potęgi, a o oddaniu władzy właściwie nikt na poważnie nie myśli. Nadchodzi czas wyboru szefa dolnośląskich struktur partii. Wygrywa człowiek Tuska – Jacek Protasiewicz. Wielki przegrany Grzegorz Schetyna nawet nie próbuje robić dobrej miny do złej gry. Siedzi cały spocony, nie może powstrzymać nerwów przed kamerami. Całą Polskę obiegają obrazki, jak niegdyś jednemu z najbliższych współpracowników Tuska trzęsą się ręce. Wszyscy zdają sobie z tego sprawę – przegrywając Śląsk, Schetyna przegrał polityczne życie. Tylko cud go może uratować.
I cud się zdarzył. Cud w postaci narastającej niechęci wobec ekipy PO, cud w postaci afery taśmowej oraz Tuska w popłochu wyjeżdżającego do Brukseli i kuriozalnego premierostwa Ewy Kopacz. Cud w postaci syndromu oblężonej twierdzy i pisowskiej władzy, która wprawiła lemingi w szok, kazała zewrzeć szeregi i skupić się wokół lidera. Schetyna dostał drugie życie. Schetyna karmił się porażką Platformy. Nie licząc Kaczyńskiego, to właśnie on był największym beneficjentem wyborów w 2015 roku.
Jedyny antypisowiec
Problemem dla opozycji jest zatem to, że Schetynę wcale nie obchodzi pokonanie PiS-u. Jedyne o co dba, to o własną pozycję. Jego przeciwnikiem nie jest Kaczyński tylko Tusk i jego ludzie. Stąd też próba powtórzenia taktyki lidera PiS. Kaczyński zmonopolizował prawą scenę polityczną. Dla przeważającej części Polaków nastawionych patriotycznie i narodowo to PiS jest jedyną realną opcją wyboru. Marzeniem Schetyny jest powtórzenie tego schematu z tą różnicą, że to on byłby głównym gwarantem dla wyborców antypisowskich i prounijnych. Chce aby powstało wrażenie, że głos oddany na kogokolwiek innego niż on, jest głosem straconym. I dlatego właśnie nikt tak nie ubolewa nad rozbitą Koalicją Europejską jak Schetyna. Lider PO czuje, jak jego wielkie marzenie ucieka mu tuż przed nosem.
Paradoksalnie sam do tego doprowadził. Wąchając się z lewicą, Schetyna de facto zmusił PSL do wyłamania się z antykaczystowskiej opozycji. Ludowcy wiedzą, że flirtując z LGBT, igrają z ogniem. Kiedy PSL w panice rzuciło się do odbijania wsi i zdecydowało się wyłamać z tęczowego sojuszu, to Schetynie nie pozostało nic innego, jak tylko rozbić opozycję. Gdyby PO zostało w koalicji z Nowacką i SLD, dodatkowo przymilając się do Biedronia i Razem, to mógłoby liczyć na połowę obecnego poparcia. Sam Schetyna to zresztą przyznał w wywiadzie dla portalu wiadomo.co, gdzie stwierdził, że „gdybym chciał robić ugrupowanie centrolewicowe, stworzyłbym projekt 10-15-procentowy, a to nie jest droga do zwycięstwa z PiS”. No właśnie, Schetyna może sobie pozwolić na wszystko, ale nie może stracić wizerunku głównego antypisowca.
Kopiowanie Kaczyńskiego
Dlatego też lider PO, aby ugruntować swoją pozycję, tak jak Kaczyński ugruntował swoją, poszukiwał własnego wielkiego mitu, wielkiej opowieści która mogłaby zespolić wszystkich antykaczystów. Poszukiwał czegoś na miarę Smoleńska, który zespolił PiS i pozwolił mu przetrwać najczarniejsze godziny po porażce w 2011 roku. Tym platformerskim Smoleńskiem miało być zabójstwo Pawła Adamowicza. Dlatego szeroko pojęta opozycja zaczęła forsować kult jego prezydentury, wypierać z pamięci nieprzyjemne incydenty z przeszłości (jak choćby to, że Adamowicza NIE był kandydatem PO w wyborach samorządowych), a w ostateczności próbowała nawet zrzucić odpowiedzialność za jego śmierć na PiS.
Tak samo opozycja stara się wykreować swoje własne odpowiedniki haseł, które – jej zdaniem – przyniosły PiS-owi sukces. Jednym z nich jest np. „układ”, z którym mieli walczyć Kaczyńscy. I tak teraz opozycja forsuje wizję, że nie bierze udziału w zwykłych wyborach, tylko toczy bitwę ze złem absolutnym – z „szarańczą”, która obsiadła państwo. Innym hasłem, które stara się skopiować opozycja jest np. „przemysł pogardy”. Dlatego słyszymy o pisowskich trollach, o mowie nienawiści o wszechobecnym pisowskim hejcie. Dlatego już w 2015 roku po tym jak Komorowski przegrał wybory, Tomasz Lis oznajmił, że zwycięstwo kandydatowi PO odebrała „hejterska koalicja”.
Z kolei po przegranych wyborach samorządowych w 2018 r. zaczęła krążyć narracja, zgodnie z którą opozycja ponosi porażki, gdyż PiS przejął telewizję publiczną, a wielu Polaków nie ma innej do dyspozycji. Już pomijam, jak kuriozalnie brzmi takie tłumaczenie w ustach osób, które przez ostatnie lata opowiadały, że TVP została sprowadzania przez Kurskiego do takiego poziomu, że się jej nie da oglądać, ale zauważmy, że to zrzucanie winy na media państwowe jest dokładnie tym samym tłumaczeniem, jakie serwował PiS w latach 2007-2015 – przegraliśmy, bo układ medialny się przeciwko nam sprzysiągł. I teraz jest to samo, bo sprawa nie dotyczy jedynie TVP, ale okazało się, że nawet Polsat „zdradził” demokratyczne ideały i dołączył do kaczystowskiej opcji.
Oczywiście to kopiowanie taktyki Kaczyńskiego nie ogranicza się tylko do przejęcia haseł i prób kreowania sfery metapolitycznej, ale również do jak najbardziej przyziemnych rozwiązań – konkretnych ustaw. Przykładem jest głośne 500 plus. Obecnie wszak „liberał” Schetyna twierdzi, że nie tylko nie zabierze tego programu, ale wręcz go rozbuduje, tak aby w końcu był „naprawdę” sprawiedliwy.
To nie jest Szydło
I tak dochodzimy do momentu, gdy nam zaprezentowano Małgorzatę Kidawę-Błońską. Pojawiły się od razu głosy, że mamy do czynienia ze schetynową Beatę Szydło – skopiowaniem manewru Kaczyńskiego z wyborów parlamentarnych w 2015 roku. Nie jest to jednak do końca trafna diagnoza. Owszem, Małgorzata Kidawa-Błońska jako kandydatka na premiera jest kopią taktyki prezesa PiS-u z 2015 roku, ale nie z wyborów parlamentarnych tylko z prezydenckich.
Na czym polega różnica? Otóż wystawiając Szydło, Kaczyński wiedział, że wybory wygra i chodziło o uzyskanie jak najwyższego wyniku. Natomiast wystawiając kilka miesięcy wcześniej Andrzeja Dudę, prezes PiS był przekonany, że wybory prezydenckie są przegrane (sam to zresztą przyznawał). Duda miał po prostu zdjąć z Kaczyńskiego odium porażki. I TO właśnie chce skopiować Schetyna. Lider PO nie zamierza wygrać wyborów, bo wie, że to niemożliwe. On chce jedynie, żeby odpowiedzialność za klęskę, jaka czeka Koalicję Obywatelską, spadła na jego „Dudę” – na Małgorzatę Kidawę-Błońską.
Nawet jednak gdybyśmy uznali, że ma to być schetynowa „Szydło”, to i tak problem tej kandydatury jest taki sam, jaki był z „mitem Adamowicza”, z „szarańczą” czy „pisowskimi hejterami”. Otóż rok 2019 to nie jest rok 2015, PO to nie PiS, Schetyna to nie Kaczyński, zabójstwo Adamowicza nie jest tragedią smoleńską, a Kidawa-Błońska nie jest Andrzejem Dudą. Inspirując się daną strategię, należy brać pod uwagę wszelkie realia, a nie kopiować na ślepo. A te realia na przestrzeni ostatnich lat bardzo się zmieniły. Sam PiS zresztą zdaje sobie z tego świetnie sprawę (vide porzucenie wizerunku partii rewolucji na rzecz stronnictwa umiaru i spokojnego rozwoju, by nie rzecz wręcz – konsumpcji).
Kidawa-Błońska nie posiada niczego, czym mogłaby zabłysnąć wśród swoich wyborców. Mówiąc wprost – jest zbyt spokojna, zbyt normalna na dzisiejszy stan rozhisteryzowanej opozycji. Już prędzej na te miejsce pasowałaby Aleksandra Dulkiewicz, która swoją zadziornością może irytować, ale dla żelaznego elektoratu PO byłaby w sam raz. Problem w tym, że Dulkiewicz jest człowiekiem Tuska, co ją deklasuje w oczach Schetyny. Konflikt na linii Tusk-Schetyna paraliżuje opozycję. Poza tym Tusk-Schetyna-Kidawa-Błońska nie są w stanie stworzyć podobnego triumwiratu jaki stworzyli w 2015 roku Duda-Kaczyński-Szydło. Małpowanie PiS-u, bezmyślne powielanie zagrań Kaczyńskiego nigdzie nie doprowadzi opozycji.
Kaczyński – narkotyk opozycji
Platforma waha się teraz między antypisowskim folwarkiem Schetyny a krokiem w nieznane. Aby zrobić ten krok do przodu, opozycja powinna pomyśleć o zmianie przywództwa, gdyż obecne nie zdaje egzaminu. Po prostu interesy Schetyny nie pokrywają się z interesami Platformy – opozycja chce za wszelką cenę obalić Kaczyńskiego, a Schetyna chce za wszelką cenę rządzić opozycją. Te dwie linie wcale się nie muszą pokrywać. Jeżeli będzie trzeba Schetyna zarżnie opozycję, wytnie najbardziej wartościowych polityków i z chęcią zanotuje spadek w sondażach, jeżeli to tylko zagwarantuje mu dalsze przywództwo. Im gorzej tym lepiej. Właśnie to mu uratowało skórę po przegranych wyborach w 2013 roku (i może uratować ponownie).
Im Kaczyński jest straszniejszy, im więcej histerii, im mniej w polityce chłodnej refleksji, tym bardziej elektorat antypisowski jest skazany na Schetynę. Gdy Mroczny-Kaczyński nadciąga, nie ma czasu na dywagacje. Jak to powiedział kiedyś Ryszard Czarnecki w rozmowie z „Do Rzeczy”: „na froncie nie otwiera się klubów dyskusyjnych”. Kluby dyskusyjne są niebezpieczne dla liderów.
Problem w tym, że sami politycy opozycji mogą być już zbyt uzależnieni od tej antykaczystowskiej narracji. Z biegiem lat nie zostało tam wiele więcej niż sprzeciw wobec PiS. Co gorsza, politycy uzależnili swój własny żelazny elektorat od antykaczyzmu i każde odejście od tej krytyki zaczyna być przez wyborców PO traktowane jak zdrada. Fakt, że PO skupia się na kampanii negatywnej jest tego dowodem, po prostu przekaz pozytywny nie działa na ich wyborców.
Dlatego też ten „skok w nieznane”, który owszem jest ryzykowny, ale jednocześnie mógłby mieć zbawienne skutki dla polskiego życia politycznego, wydaje się być niemożliwy. Platforma Schetyny nie tylko kreuje atmosferę strasznego, złowrogiego PiS-u, ale jednocześnie sama się od niej uzależniła.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.