Prof. Dudek: Ofiarami stanu wojennego są też ci, do których nie dotarły wtedy karetki, bo wyłączono telefony
Jak co roku w nocy z 12 na 13 grudnia zebrali się ludzie, by uczcić pamięć stanu wojennego. Czy jednak dla Polaków dziś ta rocznica ma jeszcze sens?
Prof. Antoni Dudek: Oczywiście, że ma sens! Owszem – to nocne przychodzenie już coraz mniejszy, było zasadne gdy żyli główni autorzy – generał Wojciech Jaruzelski, potem przez moment Czesław Kiszczak. Ale sama pamięć o stanie wojennym ma ogromne znaczenie. Bo wprowadzenie stanu wojennego było próbą zdyscyplinowania Polaków przy pomocy siły. To tak, jak komuś nie idzie przy stoliku, to kopie i ten stolik przewraca. Tym właśnie był stan wojenny. To jest coś o czym w demokracji pamiętać, bo tego doświadczyliśmy. Zresztą – przy wszystkich różnicach tym samym był przewrót majowy z 1926 roku.
Wtedy jednak nie mieliśmy władzy z obcego nadania?
Nie mieliśmy władzy z obcego nadania, ale mieliśmy Piłsudskiego, któremu nie podobała się rzeczywistość polityczna, a kontrolował wojsko, więc obalił konstytucyjne władze w państwie i przejął władzę. Kosztowało to życie prawie 400 osób. Jaruzelski próbował ratować monopolistyczne rządy PZPR. Ofiar było na szczęście mniej, bo i czasy były inne, ale też było ich sporo, około stu ofiar, które ewidentnie obciążają hipotekę stanu wojennego. Do tego była nieokreślona liczba ofiar wyłączenia telefonów w pierwszych tygodniach stanu wojennego. Tego, że nie dojechała przez to karetka na czas. To ciemna liczba, której nie poznamy nigdy.
Sam znam przykład dziecka, które przeżyło dzięki temu, że do szpitala zawiózł je przypadkowy kierowca, karetki nie było jak wezwać…
No więc właśnie. Ja takich historii znam wiele. Tyle, że nie każdy miał tyle szczęścia, że przeżył. Oczywiście nie można mówić, że wszyscy, którzy w tych pierwszych tygodniach stanu wojennego zmarli są ofiarami stanu wojennego – niektóre osoby zmarły by i tak, nawet, gdyby pomoc dotarła. Nie policzymy ile spośród tych tysięcy zmarłych osób, nie żyje dlatego, że karetki nie dojechały, bo nie było ich jak wezwać. Absolutnie o tym należy pamiętać, także dlatego, by nikomu nie przyszło do głowy „ratowanie” Polski na wzór Wojciech Jaruzelskiego.
Wróćmy do kwestii pamięci o stanie wojennym. W ostatnich latach wydawało się, że w sprawie oceny tego okresu panuje zgoda. W tym roku do Sejmu wróciło jednak postkomunistyczne SLD. Są wypowiedzi o sowietach wyzwalających Polskę. Czy o tym, że Jaruzelski ratował kraj przed inwazją?
To, że SLD do Sejmu wróci było oczywiste, jest pewna grupa społeczna, która ma takie poglądy. Ten konsensus, o którym Pan wspomniał nigdy nie istniał – bo zawsze byli ludzie, którzy uważali, że PRL nie był taki zły, a Jaruzelski uratował Polskę. I to będzie ciągle na lewicy obecne. Choć sądzę, że ta młoda lewica tak specjalnie się generałem Jaruzelskim fascynować nie będzie, bo oni zdają sobie sprawę, że to dosyć ponura postać. Co innego sieroty po PRL, które Włodzimierz Czarzasty hoduje i ich głosami wchodzi do Sejmu. Ale one będą się stopniowo wykruszać. PRL jest trudno obronić. Będą oczywiście tacy, którzy przytoczą argumenty o awansie społecznym, pewnych zdobyczach socjalnych. Tylko, że jak się bliżej temu przyjrzeć, to nagle się okazuje, że bilans tego jest katastrofalny i nie da się tego bronić. Oczywiście jakieś spory o ten okres będą trwać. Ale ja mam wrażenie, że dziś obrońcy Jaruzelskiego i PRL są na przegranej pozycji. Choćby dlatego, że nastąpił postęp badań historycznych. Te tysiące książek, które ukazały się po 1989 roku są w miażdżącej większości aktem oskarżenia do tamtego okresu. Funduszami wczasów pracowniczych czy walką z analfabetyzmem nie da się przesłonić tych złych rzeczy, które w tych książkach zostały opisane. O ocenę społeczną PRL jestem spokojny. Ten spór będzie wygasał, podobnie jak dziś nie ma wielkich sporów o przewrót majowy, czy ocenę II RP.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.