80 proc. Polaków: Opozycjo, nie idź drogą polexitu!
Wszystkie próby wpisania Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy czy Mateusza Morawieckiego w antyeuropejski kurs wyraźnie nie działają. Dlaczego? Polacy to naród tyleż dumny, co racjonalny: więc najwyraźniej widzą, że nie mają podstaw. Najwyraźniej są przekonani, że trio: Kaczyński – Duda – Morawiecki do tego nie dopuści.
Ale w polityce, jak w życiu: sens tego, co mówimy zależy od kontekstu. A narracja nadwiślańskiej opozycji brzmi: polexit lub podległość wobec wszystkiego, co pochodzi z Brukseli (a, de facto, raptem z jednej jej najbardziej hardcorowej części). Ta opowieść jest teraz szczególnie szkodliwa tak dla Polaków, jak dla idei Unii Europejskiej.
Tak, dla Europy, także. A jest ona na zakręcie i nie należy wzmacniać sił odśrodkowych, by straciła kompletnie kontakt z rzeczywistością, choć proponują to takie tuzy, jak posłowie: Belka, Sikorski i Spurek.
Pisałem już, że polityka zagraniczna – umiejętnego zdobywania sobie miejsca w Europie i na świecie – jest odkryciem dla Polaków w rządach formacji Jarosława Kaczyńskiego (Andrzej Duda gra pierwsze skrzypce na linii USA, Mateusz Morawiecki – w Europie). Rodacy raczej spodziewali się wrażliwości społecznej, z poprzednich rządów PiS mieli dobre doświadczenia rozwoju gospodarczego, słusznie wierzyli w obniżkę wieku emerytalnego. Ale zamiana wybranego, de facto w Osace, Timmermanssa na von der Leyen - to był prawdziwy majstersztyk premiera Morawieckiego.
Na tym na polu europejskim się nie skończyło: kto wierzył, że Polak dostanie nie świecidełka, ale 1/3 budżetu UE, bo to skala znaczenia rolnictwa dla UE? Kto przypuszczał, że my będziemy bardziej realnie podchodzić do brexitu niż Francuzi, którzy chcą się wyraźnie odegrać za wszystko? Ale strategia „niech ich boli” nie rodzi dobrej przyszłości. Mateusz Morawiecki, w dzień po formalnym wyjściu Wielkiej Brytanii, był już w bardziej zapyziałym niż dowolne polskie miasto, ale uroczym, portugalskim Beja. Było to spotkanie 17. państw, które chcą by Europa trzymała się w tym, w czym jest dobra. A nie wypowiadała wojnę Trumpowi, co zdaje się jest niewypowiedzianym konceptem niektórych współczesnych Napoleonów. Prezydent, premier, a nawet BGK, pracują realnie nad kolejnym formatem – Trójmorza, który interesuje zarówno USA, jak i Niemcy.
Teraz ta narracja opozycji wchodzi w szkodę negocjacjom co do przyszłości Unii, czym ona ma być. I na co wydawać pieniądze. Tym zajmuje się – z woli wyborców – Mateusz Morawiecki.
Jasne, nie jest tak, że polityka zagraniczna to pasmo wyłącznie samych sukcesów. Zawsze jest bliższa polu minowemu. Każdy, kto ma oczy do patrzenia, widzi, że różnice są w państwach UE duże – jednym Rosja zagraża, drugim sprzyja.
I to wizyta prezydenta Emmanuela Macrona wyraźnie pokazała. Nie mogąc „zniszczyć” pisowskiej Warszawy, musi się zeń ułożyć, choćby zjadając bogaty kapelusz swoich wcześniejszych słów. (To samo badanie pokazuje, że Polacy nie mają wątpliwości, że to nie katharsis, lecz taktyka i Macron po brexicie nie stał się pisowcem, ale wie – jak to sam powiedział – „bez Polski nie ma mowy o żadnej reformie Unii Europejskiej”).
Wskazują na to nie tylko słowa wypowiadane u boku legalnych, wspieranych przez miliony Polaków władz Rzeczpospolitej – prezydenta Andrzeja Dudy czy premiera Mateusza Morawieckiego. Bardziej świadczą o tym słowa Macrona wypowiadane do jego intelektualnych pobratymców – Michnika, Smolara, Zachwatowicz-Wajdy, Holland et consortes. Słowa prezydenta Francji o „romantyzmie konstytucyjnym” brzmiały jak zwrócenie się do stereotypowego „pijanego jak Polak”. Macron prawdziwym liderom opozycji udzielił lekcji politycznej trzeźwości. Lecz Agnieszka Holland, relacjonując dla OKO.press spotkanie tak tajne jak referat Chruszczowa, mówiła o tym zupełnie en passant, bez wyciągania wniosków. Chyba, że uznamy jej zachwyt nad tym, że dwóch polskich aktorów w rozmowie z prezydentem Francji o Polsce wolało się trzymać polszczyzny niż francuszczyzny. Dobre i to. Wszak oklepane chińskie przysłowie mówi, że każda wielka wyprawa zaczyna się od małego kroku. Widocznie to mały krok dla ludzkości, ale wielki, bo trudny, dla tych ludzi.
Opozycjo, mówią dziś Polacy, nie tędy droga. By w ogóle myśleć o wygranej, trzeba zdobyć nasze serca i umysły. Zaproponować coś, cokolwiek. „Wybrać przyszłość”, a nie „by było tak jak było”, grać wyłącznie na rezerwuarze „pedagogiki wstydu” (© by B. Wildstein), zlepku naszych strachów i kompleksów, bo najwyraźniej mamy ich coraz mniej. Bo nie mamy powodu ich mieć. I chwała Bogu.
Europa to my. Opisywane przez lewicę pisowskie „Miastko” czy wyśmiewane przez „Wyborczą” Końskie. To Europa dużo bardziej niż Bruksela. Bo prawdziwsza. Bo tu realnie żyją Polacy. A więc Europejczycy.
Antoni Trzmiel jest szefem portalu DoRzeczy.pl i dziennikarzem Telewizji Polskiej. Współpracuje też z Polskim Radiem. Jego poglądy są wyłącznie jego winą i nie muszą być tożsame ze stanowiskiem którejkolwiek z redakcji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.