Ekspert o sztabie Dudy: Radykałów PiS już ma. Teraz idzie po umiarkowany elektorat
Poznaliśmy sztab ubiegającego się o reelekcję prezydenta Andrzeja Dudy. Znaleźli się w nim Beata Szydło, Joachim Brudziński, Paweł Szefernaker i Adam Bielan, a szefową kampanii wyborczej będzie mec. Jolanta Turczynowicz-Kieryłło. Jak ocenia Pan ten skład?
Prof. Rafał Chwedoruk: Ewidentnie widać, że strategią Andrzeja Dudy będzie walka o umiarkowanych wyborców Prawa i Sprawiedliwości oraz o wyborców na pograniczu, którzy potencjalnie mogą poprzeć PiS.
Ale w ostatnich dniach raczej spór polityczny się zaostrzył, do tego Andrzej Duda mocno wspierał reformę sądownictwa, co raczej nie było grą o umiarkowany elektorat?
Kampanie wyborcze mają to do siebie, że zawsze na ich początku walczy się o ten twardy, najbardziej zdecydowany elektorat. Chodzi o jego zmobilizowanie. Potem zabiega się o elektorat bardziej umiarkowany, a w końcowym etapie o ten najbardziej umiarkowany, czyli taki, który decyzję może podjąć w drugiej turze. Potencjalny wyborca Andrzeja Dudy z tej grupy to ktoś sceptycznie nastawiony do klasy politycznej jako takiej. Jednocześnie obawiający się wszelkich radykalizmów. Stąd taki a nie inny dobór członków sztabu.
Jednak w ostatnich dniach doszło do kilku wpadek wizerunkowych PiS…
Tak, i pod tym względem tym bardziej postawienie na umiarkowanych polityków w sztabie wyborczym wydaje się ruchem bardzo sensownym. Proszę zwrócić uwagę, że jest reprezentacja i kobiet i mężczyzn, że są tam politycy Porozumienia. Na próżno zaś szukać przedstawicieli Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry.
Są głosy, że lepszym rozwiązaniem z punktu widzenia prezydenta byłoby pójście w stronę elektoratu Konfederacji i zagranie o wygraną już w pierwszej turze.
Wygrana w pierwszej turze praktycznie od początku była i jest mało prawdopodobna. A granie o elektorat Konfederacji byłoby ze strony prezydenta bardzo ryzykowne. I bynajmniej nie dlatego, że taki elektorat nie istnieje, bo istnieje. Ale dlatego, że postawienie na mocny liberalny przekaz ekonomiczny, mogłoby skutkować odpłynięciem wyborców socjalnych. A pójście w radykalizm w sferze wartości też byłoby ryzykowne. Wystarczy wspomnieć, że w poprzednich wyborach żaden z trzech kandydatów, którzy zajęli czołowe miejsca, nie zajął jednoznacznego stanowiska w sprawie in vitro. Ani Andrzej Duda, ani Bronisław Komorowski, ani Paweł Kukiz. Każdy z nich wiedział, jak wielkie to ryzyko.
– Skoro mowa jest o Pawle Kukizie. Czy w tegorocznych wyborach widzi Pan kogoś, kto mógłby odnieść tak spektakularny sukces jak Kukiz pięć lat temu?
– Teraz sytuacja jest zupełnie inna niż w poprzednich trzech elekcjach z 2005, 2010 i 2015 roku. W roku 2005 świetny wynik osiągnął Andrzej Lepper. Ale wyborcy byli inni niż teraz, a podział między PO i PiS jeszcze nie zdominował tak bardzo sceny politycznej. Lepper odbierał głosy obu komitetom. Napieralski był kandydatem lewicy, ale odbierał głosy i PiS, i PO. Tym bardziej robił to Paweł Kukiz. Dziś trzej potencjalni kandydaci, z których każdy mógłby być teoretycznie czarnym koniem, a więc Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz i Robert Biedroń – walczą o głosy bardziej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, niż Andrzeja Dudy. Powtórki z Kukiza raczej nie będzie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.