Politolog: Kidawa-Błońska zdecydowała się na zaskakujący ruch
Damian Cygan: Sobotnie przemówienie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej poprzedziły wystąpienia m.in. ojca Igora Stachowiaka i Sebastiana Kościelnika – kierowcy seicento, który zderzył się z limuzyną wiozącą premier Beatę Szydło. Zaskoczył pana udział tych osób w konwencji KO?
Dr Dawid Piekarz: Zaskoczył mnie zdecydowanie i zarazem negatywnie, bo w przypadku Stachowiaka to jest sięganie już po absolutnie niskie instynkty. Zresztą i jedno i drugie wystąpienie posłużyło do tego, żeby uderzyć w PiS, trochę na poziomie Soku z buraka. Na dość wczesnym etapie kampanii zdecydowano się na bardzo radykalne, a jednocześnie niskie sposoby atakowania. Zastanawiam się też, co to ma w ogóle wspólnego z Andrzejem Dudą, bo przecież to z nim Kidawa-Błońska walczy w tych wyborach. Ani za jedną, ani za drugą sprawę prezydent – ktokolwiek by nim był – nie odpowiada. Zatem taki ruch w wydaniu kandydatki, która chce uchodzić za centrową i umiarkowaną i mówi o łączeniu i wspólnocie, jest zaskakujący. Dlaczego? Ponieważ część elektoratu środka może uznać tego typu działania za absolutnie niesmaczne.
W przemówieniu Kidawy-Błońskiej padło kilka konkretów, m.in. zapowiedź złożenia projektu ustawy zapewniającej każdemu choremu dziecku pomoc, podwyższenie nakładów na służbę zdrowia do 6 proc. PKB czy też wprowadzenie emerytur bez podatku.
Przyjrzyjmy się tym zapowiedziom bliżej. Najprościej będzie z nakładami na zdrowie, bo sukcesywne zwiększanie środków na opiekę medyczną jest już w programie rządu, także gdyby Kidawa-Błońska została prezydentem, to ten postulat zostanie zrealizowany bez kiwnięcia palcem. Ustawa, która zapewni pomoc każdemu choremu dziecku? Bardzo populistyczna propozycja, z którą pewnie każdy się zgodzi. Jest tylko pytanie, w jaki sposób tę pomoc zapewnić. Ładnie to wszystko brzmi, ale dobrze byłoby posłuchać o konkretach. Natomiast emerytury bez podatku to hasło Władysława Kosiniaka-Kamysza. Ten postulat można zrealizować na dwa sposoby: albo przeliczyć świadczenia emerytalne na kwotę netto i takie wpłacać, albo założyć, że każda emerytura rośnie o 20 lub 30 proc., bo tyle dziś wynosi podatek. I tutaj powstaje pytanie, po pierwsze, czy ktoś to policzył i po drugie – dlaczego w takim razie hejtować rządzących za trzynastą czy czternastą emeryturę? Słabością tego pomysłu są ostatnie badania opinii publicznej, według których wyborcy mają wrażenie, że wydatki socjalne państwa dojechały już do granicy. Pokazała to zresztą zapowiedź PiS o wzroście płacy minimalnej. To nie bardzo partii pomogło, a wręcz zaszkodziło, bo pojawiło się przeświadczenie, że jesteśmy być może o jeden most za daleko.
Czytając komentarze z Twittera można odnieść wrażenie, że show skradła Kidawie Paulina Kosiniak-Kamysz – żona lidera PSL, która przemawiała na jego konwencji. Natomiast sam Władysław Kosiniak-Kamysz stwierdził w swoim wystąpieniu, że jako prezydent nie da zrobić z siebie Adriana. Czy taka retoryka wystarczy na wejście do drugiej tury?
Myślę, że o wejściu do drugiej tury nie będzie decydowała retoryka, lecz twardy rozkład lojalności partyjnych. Poparcie dla poszczególnych kandydatów w wyborach prezydenckich mocno przekłada się na poparcie dla partii, które oni reprezentują. Wpadki Kidawy-Błońskiej kompletnie jej nie szkodzą, z kolei Kosiniakowi-Kamyszowi niespecjalnie pomaga fakt, że na tle kandydatów opozycyjnych to właśnie on pozytywnie się wyróżnia.
Gdzie w tym wszystkim jest Robert Biedroń, kandydat trzeciej siły politycznej w Polsce?
Kandydat, który w środku kampanii wyborczej zapowiada, że wyjeżdża do Chin, bo jest tanio i odpocznie, to albo nie wie, co robi, albo popełnia polityczne samobójstwo. Z Biedroniem mam pewien problem, bo o ile na początku kampanii miałem wrażenie, że on rzeczywiście może zawalczyć i odbić część lewego skrzydła Kidawie-Błońskiej, to do tej pory nie wykazał ku temu żadnej determinacji.
Według najnowszego sondażu dla DoRzeczy.pl PiS ma prawie 42 proc. poparcia, ale traci dziewięć mandatów i samodzielną większość w Sejmie. Czy partia Jarosława Kaczyńskiego ma powody do niepokoju?
Widać, że po jesiennych wyborach Prawo i Sprawiedliwość jest ciągle w zadyszce. Rząd formował się dość długo, potem były święta, a ostatni okres – ze względu na kilka niefortunnych wpadek – nie był dla Zjednoczonej Prawicy szczególnie dobry. Jednocześnie nie widać większych przetasowań na scenie politycznej, więc mamy do czynienia raczej z pewną demobilizacją elektoratu niż z poważnym trendem spadkowym PiS.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.