Władze Chin kłamią o koronawirusie? Polska dziennikarka z Tajwanu obnaża prawdę
Za pośrednictwem jednego z serwisów społecznościowych przekazała pani informacje o tym, że Chiny nie ukazują prawdy o tym, co się teraz dzieje. Co ma pani na myśli? Co w przekazie chińskich władz jest fałszywego?
Właściwie wszystko. Władze Chin twierdzą że pierwszy przypadek zachorowania na koronawirusa miał miejsce 8 grudnia.
A nie?
Kilka dni temu dziennikarze hongkońskiej gazety "South China Morning Post" ujawniali, że dotarli do dokumentu wydanego przez władze prowincji Hubei stwierdzającego, że tam odnotowano przypadek zachorowania już 17 listopada i chińskie władze o tym wiedziały. I nie mamy gwarancji, że to jest pacjent zero. Chińskie władze oraz media pod ich kontrolą, tak naprawdę zaczęły alarmować samych Chińczyków i świat o gwałtownym wzroście liczby osób zakażonych po wystąpieniu prezydenta Xi Jinpinga 20 stycznia, w którym stwierdził on, że „niezwykle istotnym” jest podjęcie wszelkich możliwych środków w celu zwalczania nowego koronawirusa. Tak więc dziś już wiemy że przez dwa miesiące komunistyczne władze Chin nie podjęły działań, które mogłyby nas uchronić przed epidemią. Kiedy zaczęły to robić, było już za późno.
Co z danymi o zachorowaniach na koronawirusa, które przekazują Chiny. One także nie są prawdziwe?
Owszem. Same dane dotyczące zachorowań na wirusa z Wuhan i przypadków śmiertelnych podawane przez władze Chin też nie są wiarygodne. I znów dokumenty, do których dotarli dziennikarze tym razem gazety "Epoch Times" pokazują że oficjalne dane z prowincji Shandong dotyczące liczby zakażonych były zaniżane nawet 52 razy. Inne źródła mówią, że prawdopodobnie dane z całego kraju były zaniżane od 5 do 10 razy. Potwierdza to personel medyczny i pracownicy krematoriów w Chinach.
A co ze źródłem epidemii? To także pani podważa?
Nie znamy źródła wybuchu epidemii. Pierwsza oficjalna wersja była kłamliwa. Władze twierdziły, że epicentrum to targ ryb i owoców morza w mieście Wuhan w prowincji Hubei. Ta teza szybko została obalona. Dziś mówi się, że człowiek mógł się zarazić wirusem od nietoperza albo łuskowca. Jednak są też eksperci, którzy twierdzą, że wirus mógł powstać w laboratorium. Fang Chi-tai, profesor z tajwańskiego uniwersytetu National Taiwan University i ekspert ds. zdrowia publicznego wskazał, że nowy koronawirus mógł powstać w laboratorium w wyniku modyfikacji podobnego do niego w 96 procentach wirusa RaTG13. Francuski zespół badający wirus z Wuhan stwierdził, że kluczową różnicą między RaTG13 a nowym koronawirusem jest to, że ten drugi ma cztery dodatkowe aminokwasy nie występujące w żadnym innym koronawirusie. Fang powiedział, że te cztery aminokwasy ułatwiają przenoszenie choroby i dodał że w naturze nie jest możliwa taka mutacja z dodatkowymi aminokwasami występującymi od razu. Tak się składa że laboratorium BSL-4 (laboratorium najwyższej klasy bezpieczeństwa biologicznego), które prowadzi badania nad bronią biologiczną, znajduje się w Wuhan.
Dopóki Chiny nie wpuszczą do tego laboratorium niezależnych ekspertów z zagranicy by zbadali, co tam się działo, tezy o tym, że wirus np. wyciekł z tego laboratorium nie można ignorować. W 1986 r. władze ZSRR początkowo kłamały nt. wypadku jądrowego w Czarnobylu. Dopiero fizyczne dowody zmusiły je do ujawnienia prawdy. Tak samo zachowały się komunistyczne władze ChRL w przypadku wybuchu epidemii koronawirusa, gdzie od początku słyszeliśmy nieprawdę i mieliśmy do czynienia z patologiczną skrytością.
Z tego, co pani mówi, wyłania się obraz Chin, które odpowiadają za to, że mierzymy się teraz z pandemią koronawirusa.
Odpowiedzialność jest po stronie chińskiej władzy, czyli partii komunistycznej i prezydenta Xi, a nie po stronie zwykłych Chińczyków, którzy są tu największymi ofiarami. Władze ChRL przez dwa miesiące (od połowy listopada do połowy stycznia) nie podjęły działań, które zapobiegłyby pandemii. Co więcej, tych, którzy alarmowali, że dzieje się coś niepokojącego prześladowali. Taki los spotkał lekarza z Wuhan Li Wenlianga, który wraz z innymi siedmioma lekarzami, jeszcze w grudniu ostrzegał przed epidemią groźnego wirusa wywołującego zapalenie płuc. Za to był dwukrotnie zatrzymywany i kazano mu podpisać dokument, w którym “przyznaje się” on, że rozsiewał plotki i przyczyniał się do zakłócania porządku społecznego. Li potem wrócił do pracy do szpitala i zarażony przez pacjenta koronawirusem zmarł. Stał się bohaterem dla Chińczyków, którzy po jego śmierci zaczęli zadawać niewygodne pytania np. dlaczego ludzie, którzy działali w interesie Chińczyków i ostrzegali przed wirusem byli prześladowani przez władzę. Zaczęto domagać się wolności wypowiedzi.
Blokada miasta Wuhan 23 stycznia to były już spóźnione kroki ze strony komunistów chińskich. Gdyby zamiast kłamstw i represji wobec mówiących prawdę o epidemii, władze Chin zareagowały na początku grudnia i przyjęły pomoc międzynarodową (taką oferowali np. Amerykanie), to pewnie udałoby się ograniczyć epidemię do samej prowincji Hubei. A tak dziś mamy pandemię i wszyscy płacimy za to cenę. W ramach wojny dezinformacyjnej Pekin promuje narrację, że choć epidemia wybuchła w Chinach, to nie pochodzi z Chin, że Chiny nie są za nic odpowiedzialne a wręcz przeciwnie dziś mogą światu pomóc. O tej odpowiedzialności komunistycznej władzy Chin za doprowadzenie do tego, że wirus rozlał się po świecie trzeba mówić.
Jak Pani zdaniem Polska radzi sobie z wirusem? Niektórzy twierdzą, że zbyt późno podjęto decyzję o zamknięciu granic, a także galerii handlowych.
Tak. Zamknięcie szkół. galerii, granic, kwarantanna, to teraz jedyne dobre działania. Uważam, że w całej Europie podejmowane działania są spóźnione, bo woleliśmy słuchać przekazu Pekinu, woleliśmy wierzyć w dane pochodzące stamtąd i w to, że władze Chin nad wszystkim zapanują. Chiny zawiadomiły Światową Organizację Zdrowia o wirusie 31 grudnia. Już wtedy trzeba było podjąć działania na wypadek pandemii. To zrobił Tajwan, który wie, że nie należy ufać chińskim komunistom i dziś radzi sobie dużo lepiej z wirusem, niż kraje europejskie.
W Europie Pekin uruchomił swoich ambasadorów, by przekonywali władze innych państw, że nie trzeba wstrzymywać lotów do/z Chin, czy zamknąć czasowo granice dla Chińczyków. Kupiliśmy tę narrację i zaczęliśmy reagować poważnie, gdy wirus był już w Europie. Do tego nawet przy takiej katastrofie, jak pandemia powtarzamy narrację, która jest wygodna dla KPCh. Na przykład na początku lutego w liście do prezydenta Chin Xi Jinpinga prezydent Andrzej Duda pisał o chińskiej “szybkiej i zdecydowanej reakcji, która, nie mam co do tego wątpliwości, uniemożliwiła dalszy niekontrolowany rozwój epidemii i w ten sposób ocaliła wiele istnień ludzkich, zarówno w Chińskiej Republice Ludowej, jak i w innych państwach”. Prawda jest taka, że nie było szybkiej reakcji ze strony Chin. Przez dwa miesiące było tuszowanie danych i skrytość ze strony KPCh i dlatego wirus rozlał się na cały świat.
Były doradca Donalda Trumpa gen. Robert Spalding w wypowiedzi dla internetowej telewizji Idź Pod Prąd porównał takie pochwały pod adresem komunistycznych władz Chin do pochwał, jakie znamy z czasów sowieckich. Chcę jeszcze powrócić do Tajwanu: by nie dopuścić do braku masek ochronnych, a z takim problemem boryka się dziś Polska, 24 stycznia rząd Tajwanu ogłosił tymczasowy zakaz eksportu masek ochronnych. Na początku lutego ogłoszono mobilizację tajwańskich sił zbrojnych w celu powstrzymania rozprzestrzeniania się wirusa i obrony przed nim. Żołnierzy wysłano do hal produkcyjnych głównych producentów masek ochronnych, aby pomogli w obsłudze 62 dodatkowych linii produkcyjnych dla masek. Dziś Tajwan jest samowystarczalny w kwestii masek. Polska najpierw wysyłała maski do Chin, a teraz nasze władze ogłaszają, że będziemy je kupować od ChRL. Taki brak zabezpieczenia materiałów medycznych, a nawet wysyłania ich zagranice w momencie, gdy trwa już epidemia nie świadczy niestety o dobrym przygotowaniu.
Jak pani zdaniem zakończy się światowa pandemia koronawirusa?
To pytanie za milion dolarów. Kanclerz Angela Merkel powiedziała, że 60-70 proc. mieszkańców Niemiec może zarazić się koronawirusem SARS-CoV-2. Na początku lutego podobnie, ale w odniesieniu do całego świata, wypowiedział się prof. Gabriel Leung z Hong Kong University, ekspert Światowej Organizacji Zdrowia. Według niego 60 proc. populacji na świecie może zostać zarażona. Do tego dochodzą koszty ekonomiczne – już widzimy że dochodzi do załamania się łańcuchów dostaw. Jeśli jakąś pozytywną lekcję powinniśmy wysnuć z tej katastrofy, to tę, że lokowanie naszej produkcji, poleganie na dostawach zwłaszcza leków i ich surowców z kraju, który nie jest państwem prawa, nie kieruje się zasadami transparentności, ma nadal słabe standardy dot. bezpieczeństwa, jest zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.