Państwo narodowe to jedyne antidotum
Zachód zapomniał o prymarnej cesze polityki, jaką jest decyzyjność. W Europie przez lata tryumfował model, zgodnie z którym państwa winny zrzekać się swojej suwerenności i przekazywać coraz więcej kompetencji ponadnarodowym tworom. Zadaniem polityków było nie rządzenie, tylko administrowanie państwem. Również sama demokracja stawała się powoli mrzonką. Prawdziwym tąpnięciem dla tej liberalnej wizji były lata 2015-2016. W wymiarze globalnym było to zwycięstwo Donalda Trumpa oraz – przede wszystkim – brexit.
Ład, dla uproszczenia tak go nazwijmy, liberalno-postpolityczny działa dopóki wszystkie składowe elementy respektują jego zasady. Gdy jednak pojawia się czynnik spoza tej bańki, cała konstrukcja zaczyna się sypać. Zdarzenie ekstraordynaryjne, które nie było odgórnie zaplanowane, przestawia cały ustalony porządek, politycy są bezradni.
Dlatego np. państwo liberalne nie było w stanie sobie poradzić z falą nachodźców, gdyż w perspektywie prawoczłowieczyzmu imigranci są takimi samymi obywatelami, jak rodowici Francuzi, Niemcy czy Brytyjczycy. W liberalnej perspektywie nie ma znaczenia fakt, że pochodzą oni z innej kultury i są wśród nich osoby nierespektujące tych zasad, na których oparto UE.
Koronawirus jest kolejnym tego typu wydarzeniem, które ukazuje fikcję państwa postpolitycznego. Ukazuje całkowitą teoretyczność Unii Europejskiej.
Miliardy z kapelusza
„Unijnczycy” (jak ich ochrzciłem w jednym z dawniejszych tekstów) bronią Unii Europejskiej, twierdząc, że po pierwsze państwa członkowskie same nie zdały egzaminu w walce z pandemią; po drugie, Bruksela przekazała miliardy euro na walkę z wirusem; po trzecie wreszcie, że Polacy powinni się zdecydować, czy chcą Unii Narodów (wtedy każdy sobie radzi sam) czy Federacji (Stanów Zjednoczonych Europy, gdzie to Bruksela podejmuje decyzje). Tylko że to nieprawda.
Po pierwsze, państwa członkowskie lepiej bądź gorzej, ale jako jedyne podjęły jakiekolwiek kroki w celu przeciwdziałania wirusowi. Po drugie, Bruksela nie „dała” żadnych funduszy. Unia dysponuje jedynie pieniędzmi uprzednio zabranymi państwom członkowskim, więc rozdysponowała ichnie fundusze. I podkreślmy, że rozdysponowała pieniądze, które i tak miały trafić do państw członkowskich. Ponad 7 mld euro jakie ma być przekazane Polsce do walki ze skutkami epidemii, to fundusze z perspektywy przewidzianej w ramach polityki spójności na lata 2014-2020. To nie są żadne miliardy wyciągnięte z kapelusza.
Po trzecie wreszcie nie jest też argumentem, że Polacy mają się zdecydować na Unię Narodów albo Federację. To sama Unia od lat przesuwa granicę i brnie w stronę Stanów Zjednoczonych Europy. To Unia czuje potrzebę ingerowania w kolejne sfery działalności państw i życia obywateli. To Unia wydaje co chwila rezolucje i poucza narody jak nie w sprawie praworządności, to przyjmowania imigrantów czy praw homoseksualistów. Tylko że kiedy następuje prawdziwy kryzys, to urzędnicy brukselscy nagle chowają głowę w piasek. Przekonywano nas przez lata, że Unia musi poszerzać swoje prerogatywy, gdyż kieruje się zasadą subsydiarności – gdzie państwa narodowe nie są sobie w stanie poradzić same, tam wkracza Bruksela. I właśnie teraz była taka chwila, gdy ten mechanizm powinien zadziałać. Powinien, ale nie zadziałał.
Imperium teoretyczne
Po prostu okazuje się, że Unia to kolos na glinianych nogach, którego interesuje ideologia, a nie realne problemy Europejczyków. To imperium tylko teoretyczne. Ten cud nowoczesności i pionier postępu, gdy tylko przyjdzie co do czego, musi z podkulonym ogonem prosić Chiny o pomoc, bo nie jest w stanie zapewnić na swoim terytorium podstawowych artykułów medycznych.
Symbolem tego stanu rozkładu i niemocy pozostanie list wicenaczelnego włoskiej lewicowej „la Repubblica”, który obiegł największe europejskie dzienniki (w Polsce pojawił się w „Wyborczej”). W tymże piśmie Gianluca Di Feo de facto przyznaje, że „Unia nawala w tym kryzysie”, a następnie pyta dlaczego Europa natychmiast nie wdrożyła w życie planu produkcji podstawowych medycznych produktów. Dlaczego? Bo to imperium teoretyczne. Właśnie dlatego.
Gdyby wirus był chociaż białym mężczyzną z klasy średniej, który swoim istnieniem dyskryminuje mniejszości seksualne, to może byśmy doczekali się jakiś działań Brukseli, ale w obecnej sytuacji? Wirus chyba jeszcze się nie określił w sprawie płci, więc za wcześnie na zdecydowane kroki.
Europa nadal normalna
Ale to wszystko i tak ma znaczenie drugorzędne. Liczy się zupełnie co innego. Pandemia koronawirusa udowodniła, że to sami ludzie, same społeczeństwa Europy cały czas myślą w kategoriach narodowych. I to jest najważniejsza informacja, jaką możemy wyciągnąć z obecnej sytuacji. Pomimo lat propagandy i powolnego uzależniania społeczeństw od Brukseli Europejczycy nadal pozostali Francuzami, Niemcami, Hiszpanami etc.
Ludzie nie szukali pomocy w Brukseli. List Di Feno jest pewnym wyrazem rozpaczy w momencie, gdy jego kraj znalazł się już w dramatycznym położeniu. Spójrzmy jednak na to, jaki był pierwszy odruch Europejczyków, gdy okazało się, że na horyzoncie pojawia się poważne zagrożenie. Wszyscy automatycznie zwracali się w kierunku swoich narodowych władz. Nikomu nie przyszło do głowy, że do walki z koronawirusem staną unijni eksperci od tolerancji, prostowania bananów i praw LGBT.
Dla Europejczyków było czymś oczywistym, że gdy sprawa staje się poważna, to należy skupić się wokół swoich narodowych władz. Jakie one by nie były.
Polacy nadal normalni
Wystarczy wyjść ze swojej bańki i porozmawiać z innymi ludźmi, by się o tym przekonać. Wystarczy wyłączyć Twittera i podzwonić po rodzinie i znajomych. To że zwolennicy PiS zachwalają zdecydowane działania premiera Morawieckiego, jest oczywiste. Jednak pozytywnie do posunięć rządu jest ustosunkowana większość społeczeństwa – w tym i radykalni antykaczyści. Naprawdę wystarczy z nimi porozmawiać, by się przekonać, że uważają, iż przy wszystkich niedociągnięciach państwo polskie reaguje w odpowiedni sposób. Oczywiście nie oznacza to, że nagle zagłosują na PiS. Ta sytuacja po prostu przerasta sympatie partyjne.
Osoby takie jak Tomasz Lis, który wyżywa się na Twitterze, nieustannie pisząc o złym PiSie, to już margines, którego poważnie nie traktują nawet sami wyborcy Platformy. W czasach kryzysu ludzie najpierw myślą o sobie i swoich najbliższych. I dlatego też automatycznie kierują swój wzrok nie w stronę PiS-u, nie w stronę PO, nie w stronę Brukseli czy NATO, tylko w kierunku swojego państwa. Tak się złożyło, że władzę sprawuje obecnie PiS, ale tak samo by się w zwracali do premiera, gdyby był nim dzisiaj Donald Tusk czy Leszek Miller. Ludzie pokroju Lisa wyglądają po prostu jak oszołomy oderwane od prawdziwego życia.
Pandemia koronawirusa unaoczniła jak bardzo myliły się liberalne elity wieszczące epokę nowoczesnych, postpolitycznych i ponadnarodowych tworów. Okazuje się, że w momentach kryzysowych to państwo narodowe nadal pozostaje jedyną wspólnotą polityczną, która może nam realnie zapewnić bezpieczeństwo. W czasach zarazy to „demony nacjonalizmu”, którymi Unijczycy straszyli od lat, okazują się jedynym skutecznym antidotum. To ważna lekcja. Dobrze by było, gdyby liberałowie ją odrobili.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.