Dlaczego Kidawa-Błońska traci poparcie? Zaskakujące słowa eksperta
Damian Cygan: Jak pan ocenia majowy termin wyborów korespondencyjnych?
Jarosław Flis: Organizacja głosowania korespondencyjnego w sytuacji kryzysowej nie jest niczym złym, choć na każdym polu stanowi kolosalne wyzwanie. Natomiast według mojego rozpoznania wybory korespondencyjne w maju to zadanie niewykonalne.
Dlaczego?
Właśnie mam przed sobą zdjęcie przedstawiające liczenie głosów korespondencyjnych w Monachium w wyborach landowych w 2008 roku. Widać na nim wnętrze wielkiej hali targów monachijskich, w której ustawiono 200 stolików, a przy każdym pracuje 5 osób. Czyli 1000 osób liczy głosy korespondencyjne. Czy wie pan, ile osób do przeliczenia wyników w Krakowie – tylko o połowę mniejszym od Monachium – przewiduje uchwalona w ubiegłym tygodniu ustawa? 45. To zdjęcie z Monachium pokazuje także, że Niemcy już dwanaście lat temu ćwiczyli liczenie głosów korespondencyjnych w 1000-osobowych zespołach. W Polsce mamy dziś stan epidemii, a połowa sił politycznych w kraju uważa za nadużycie organizowanie wyborów teraz i w ogóle nie zgłasza członków do komisji.
W projekcie PiS przywołano jako przykład Bawarię, gdzie wybory korespondencyjne udało się przeprowadzić 15 marca, czyli już w trakcie epidemii.
Zgodnie z niemieckim prawem, dwa tygodnie przed każdymi wyborami każdy mieszkaniec dostaje specjalny pakiet informacyjny. Składa się z przykładowej karty do głosowania, instrukcji i informacji, gdzie jest komisja wyborcza. Niemiecka poczta ma zatem wieloletnie doświadczenie w rozsyłaniu takich pakietów wszystkim wyborcom. Jest też sprawa skali. W Bawarii głosowanie korespondencyjne objęło połowę landu – około 6 milionów ludzi. W Polsce będzie do wysłania 30 milionów pakietów. W Bawarii jest 20 tysięcy skrzynek pocztowych, w Polsce – 14,5 tysiąca. Do tego jest problem skompletowania 30 milionów pakietów, składających się ze 180 milionów elementów – Sejm chce właśnie odebrać to zadanie PKW. Zapewne rząd chce to zlecić komercyjnym firmom, specjalistom od wysyłek reklamowych. Wyobraża pan sobie, co PiS mówiłby o Platformie Obywatelskiej, gdyby to ona za swoich rządów wpadła na taki pomysł?
Co pan myśli o propozycji Jarosława Gowina dotyczącej wydłużenia kadencji prezydenta? Sondaże dają Andrzejowi Dudzie ogromne szanse na reelekcję i pełne pięć lat w Pałacu, a koncepcja Porozumienia zakłada tylko dwa lata.
Sondaże nie są wiarygodne. Za miesiąc sytuacja może się zmienić. Do tego czasu umrze kilkaset osób, kilka tysięcy się zarazi, a milion będzie bez pracy. Jeśli chodzi o propozycję Gowina, to trzeba postawić pytanie, co rządzący mogą uzyskać bez negocjacji w tej sprawie. Mogą zaryzykować wybory teraz i nikt nie wie, jak się skończą. Czym innym jest tylko postawić krzyżyk i wrzucić kartę do urny, a czym innym zrozumieć instrukcję, wpisać PESEL na oświadczeniu, podpisać się i nie zapomnieć włożyć tego do koperty. Gdyby głosowanie pocztowe poszło tak, jak przed pięciu laty, będą dwa miliony nieważnych głosów. Kogo zwolennicy będą mieć tu większe problemy i ich głosy nie trafią do urn? Rządzący mogą oczywiście iść na zwarcie i spróbować zrobić te wybory, ale nie wiadomo, kto politycznie je przeżyje. Może być też tak, że wybory okażą się jednak niewykonalne i trzeba będzie przełknąć gorycz porażki zanim w ogóle dojdzie do głosowania.
Według najnowszego sondażu dla portalu DoRzeczy.pl, Małgorzata Kidawa-Błońska przegrywa już nie tylko z Andrzejem Dudą, ale i Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Skąd ten spadek notowań kandydatki KO?
Do wyniku Kidawy-Błońskiej podchodziłbym z dużą dozą ostrożności. Ten spadek notowań może być efektem nawoływań PO do bojkotu wyborów. Jeśli ankietowani odpowiadają, że nie pójdą głosować, to wypadają z sondażu. Gdyby ich jednak uwzględnić, to może się okazać, że Kidawa-Błońska wraca na drugie miejsce.
Epidemia koronawirusa na razie nie wywołała żadnych przetasowań na polskiej scenie politycznej. Czy spodziewany kryzys w gospodarce to jest coś, co może zaburzyć tę równowagę?
Tego nikt nie wie. Na pewno będziemy w zupełnie nowej rzeczywistości. Równie dobrze wszystko może się skończyć tak, jak kiedyś z katastrofą smoleńską czy zabójstwem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Oba wydarzenia miały wstrząsnąć Polską, a moim zdaniem wszyscy zostali przy swoich poglądach i po tych samych stronach podziału. Prawie nic się nie zmieniło. Z jednej strony często to rządzący płacą za takie kryzysy. Z drugiej strony akurat ten kryzys może zwiększyć presję na wspólnotę i interwencję państwa w gospodarce, a to są przecież postulaty partii, która rządzi dziś Polską. Zobaczymy, jak gospodarka będzie wychodzić z tego kryzysu. Może będzie wielka recesja i rozpacz, a może Polacy nie pojadą na wakacje za granicę i nasza turystyka przeżyje niesamowity boom? To wszystko są czyste spekulacje.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.