Niesamowity hejt na pielęgniarki. "Nie możemy zejść z posterunku, póki ktoś nas nie zmieni"
Jakiś czas temu Ministerstwo Zdrowia rozesłało rozporządzenie, które mówi o tym, że jeden medyk będzie mógł pracować wyłącznie w jednej placówce. Dobry pomysł?
Kiedy powstało rozporządzenie traktujące o tym, aby medycy pracowali tylko w jednym miejscu, prosiliśmy panią minister i pana ministra, by nie wdrażali tego rozporządzenia zbyt rygorystycznie.
Dlaczego?
Dlatego, bo to strzał w stopę. Pielęgniarki zawsze pracowały w kilku miejscach. System ratuje wielozatrudnienie. Pielęgniarki, które nabyły uprawnienia emerytalne dorabiają na część etatów i ratują system.
Jakie konkretnie pielęgniarki pracowały na kilku etatach?
Mowa o pielęgniarkach anestezjologicznych, które mają uprawnienia do obsługi respiratorów i wykonywania zabiegów związanych z anestezjologią. Druga grupa pielęgniarek szpitalnych, która dorabiała sobie w innym miejscu, to osoby, które świadczyły opiekę długoterminową, paliatywna.
Co właściwie się dzieje, gdy pracodawca ogranicza możliwość zarobkowania swojemu pracownikowi?
Jeżeli ograniczymy możliwość pracy pielęgniarkom w kilku miejscach, to pacjenci w opiece domowej zostają pozbawieni pomocy. W tej chwili tworzą się bardzo duże problemy z dopięciem grafików. Z jednej strony byłoby zasadne ograniczyć pracę medykom w jednym miejscu. Z drugiej zaś strony, nie mamy na tyle kadry, aby ograniczać.
Ograniczenia wydają się ryzykowne, gdy mamy do czynienia z epidemią koronawirusa. Medycy zarażają się Sars-CoV-2. Na pewno będzie dochodziło do przesunięć i wypełniania luki po chorujących, personelem z innych placówek. Być może to martwy przepis?
Nie ma złotego środka, bo z pustego nikt nie naleje. Od wielu lat toczyliśmy boje w sprawie ilości kadry. Podpisaliśmy nawet porozumienie z ministrem Szumowskim. Kady pielęgniarskiej jest bardzo mało. Epidemia obnażyła prawdę o kadrze w DPS. Trzy lata temu przeprowadziliśmy konferencję o domach opieki. Wiekowi ludzie w DPS są niewydolni zdrowotnie i potrzebują opieki, której brak. Pisaliśmy do Ministerstwa Rodziny, że w domy opieki są tykającą bombą z opóźnionym zapłonem. Alarmowaliśmy, że w tych placówkach będzie dochodziło do zachorowań. Starsi ludzie są najbardziej narażeni na ryzyko utraty życia. Co dzień słyszmy, że w domach opieki wybucha epidemia. Pielęgniarki uciekały swego czasu z domów pomocy.
Z jakiego powodu?
Kiedy doszło do podwyżek w sferze pielęgniarskiej, nie podniesiono wynagrodzeń pielęgniarkom pracującym w DPS. Kadra, która pracowała w domach opieki zarabiała 1500 zł mniej od swoich kolegów i koleżanek, którzy wykonywali pracę w innych miejscach. Wówczas zaczął się eksodus do szpitali. Niektóre domy opieki zostały bez pielęgniarek. Sytuacja jest naprawdę dramatyczna.
Wiele słyszymy o nadużyciach ze strony dyrektorów szpitali, którzy pod groźbą zwolnień, nakazują medykom świadczyć usługi. Mimo, że bardzo często są to osoby, które mają koronawirusa. Co zrobić w takiej sytuacji?
Przepisy są archaiczne. Z jednej strony mamy ratować życie i zdrowie człowieka. Nie możemy zejść ze swojego posterunku pracy, jeśli nie ma osoby, która nas zastąpi.
A co jeśli nie ma podmiany?
Jeżeli nie ma zmiennika, to dana osoba tkwi na danym stanowisku pracy. Mimo, że np.mam wykonany test w kierunku koronawirusa i jego wynik jest pozytywny. Powinnam, zgodnie z procedurą zostać odsunięta i zastąpiona osobą zdrową. Jednak wracamy do punktu wyjścia. Z uwagi na braki kadrowe pracownik nadal pracuje.
Ma pani pomysł, jak to rozwiązać?
Jestem pielęgniarką epidemiologiczną. Moim zdaniem, jeśli faktycznie gdzieś brakuje kadry, to powinniśmy zrobić tzw. kohortowanie.
Na czym to polega?
Chodzi o to, aby przesunąć pacjentów dodatnich do opieki medycznej, która także jest dodatnia. Osoba, która ma pozytywny wynik powinna zostać całkowicie odsunięta od pracy, jeśli już mówimy jak powinno być. Jednak, jeśli się nie da, to trzeba pomyśleć, co można w tej sprawie zrobić.
Przez długi okres mówiono, że kadra medyczna to bohaterowie. Retoryka jednak się zmienia. Na pielęgniarki wylał się hejt. Skąd tak nagła zmiana?
To natura naszego społeczeństwa. My tacy jesteśmy od prawa do lewa. Moja synowa jest położną w Anglii, a córka pracuje jako pielęgniarka w Belfaście. Tam wszyscy przepuszczają w kolejce pielęgniarki. Ludzie się cieszą. Nasze społeczeństwo zawsze musiało o coś walczyć, więc może niektórzy widząc, że epidemia się przeciąga walczą tylko o swoje. Boją się zarazić. Strach jest wyżej niż odruch przyzwoitości. Niedawno jedna z sondażowni robiła badanie, które wykazało, że pielęgniarka cieszy się dużym zaufaniem. Uplasowałyśmy się na drugim miejscu. Mam nadzieję, że tak jest w rzeczywistości i akty hejtu są rzadkością. Jeśli pielęgniarka wraca do domu po ciężkim dyżurze i spotyka się z nieprzyjemnymi komentarzami ze strony sąsiadów, to jej nie pomaga.
Tym bardziej, że widmo zarażenia się koronawirusem dostatecznie źle wpływa na psychikę.
Owszem. Wydolność psychiczna społeczeństwa jest niska. Tuż przed epidemią wykazano, że z naszą psychiką nie jest dobrze. Ludzie cierpią na depresje. Ciężko im żyć w obecnych realiach. Jednak musimy sobie wspólnie radzić. Nie dzielić się, ale walczyć razem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.