Politolog: Gowin jest rozgrywany przez opozycję. Porozumieniu grozi rozpad
Damian Cygan: Jak pan ocenia pomysł zorganizowania wyborów prezydenckich 10 maja w formie korespondencyjnej?
Prof. Kazimierz Kik: Samą ideę wyborów korespondencyjnych oceniam bardzo pozytywnie, z dwóch powodów. Po pierwsze, dotrzymujemy konstytucyjnego terminu wyborów prezydenckich, nie wprowadzając chaosu i zamieszania. Po drugie, rozwiązujemy jeden z najważniejszych problemów w życiu politycznym, a mianowicie przeprowadzenie wyborów i skoncentrowanie się rządu razem z nowym-starym prezydentem na zwalczaniu pandemii koronawirusa oraz dwóch idących za tym kryzysach: gospodarczym i społecznym.
A co, jeśli wybory nie odbędą się w maju?
Eksperci medyczni mówią, że jesienią może nastąpić druga fala zachorowań, a szczepionki nie będzie do końca tego roku. Przeniesienie głosowania na jakikolwiek inny termin, ze względu na niepewność związaną z pandemią, oznacza, że sytuacja polityczna, a także zdrowotna w Polsce będzie się pogarszać. Zatem, przekładając głosowanie nie rozwiązujemy problemu wyborów i wpadamy w spiralę pogłębiającej się frustracji społecznej. Sytuacja jest tak nadzwyczajna, że niezbędne są nadzwyczajne metody działania. Krótko mówiąc, musimy postawić sobie pytanie: czy wyżej cenimy procedury demokratyczne, czy interes państwa i społeczeństwa? Bo w interesie państwa jest jak najszybsze wyeliminowanie konfliktu politycznego, czyli problemu wyborów, kampanii i walki międzypartyjnej po to, żeby ratować państwo i bezpieczeństwo ekonomiczne Polaków. Wybory korespondencyjne oczywiście nie są doskonałe, ale dziś dla rządu nie ma dobrego rozwiązania, są same złe wyjścia. Problem leży w tym, żeby wybrać najmniejsze zło. Głosowanie korespondencyjne przysporzy Polakom dużo mniej kłopotów, niż przeniesienie tych wyborów w warunkach wznoszącej się pandemii.
Porozumienie Jarosława Gowina nie chce wyborów w maju, co doprowadziło do poważnego konfliktu w koalicji. Abstrahując od tego, jak posłowie z partii Gowina zachowają się w ostatecznym głosowaniu, czy wyobraża pan sobie dalszą współpracę Porozumienia i PiS w ramach Zjednoczonej Prawicy?
Nie chcę oceniać motywów postępowania Jarosława Gowina, bo to jest wytrawy polityk, może o małej wiarygodności, ale to nie zmienia postaci rzeczy. Gowin powinien zdawać sobie sprawę, że jest rozgrywany przez opozycję i dać temu wyraz 6 czy 7 maja. Co do relacji na linii PiS-Porozumienie to myślę, że dalsza współpraca jest możliwa, ponieważ interesy państwa trzeba cenić wyżej, niż interesy partyjne. Nie można się na siebie obrażać. Ale jeżeli posłowie Porozumienia chcą toczyć grę i doprowadzą do pogłębienia kryzysu politycznego w kraju, to taka partia nie ma racji bytu na polskiej scenie politycznej. W takim wypadku Porozumienie zostanie instrumentalnie rozegrane przez opozycję, a potem rozebrane. Jedynym tego efektem będzie rozłożenie rządu Zjednoczonej Prawicy. Tak wytrawny polityk, jak Gowin powinien prędzej czy później zdać sobie z tego sprawę.
Co sprawiło, że Małgorzata Kidawa-Błońska w krótkim czasie straciła poparcie i dziś ma w sondażach kilka procent?
Po pierwsze, utrata wiarygodności. Po drugie, pani Kidawa-Błońska nie jest po prostu dobrym kandydatem na prezydenta. Dlaczego? Kandydat na urząd głowy państwa to powinien być ktoś, kogo można określić mianem męża stanu – osoba, która ma jakiś kręgosłup ideowy, programowy czy polityczny. Patrząc na uwarunkowania, jakie towarzyszyły pojawieniu się kandydatury Kidawy-Błońskiej, widzimy, że ona była instrumentalnym pomysłem rozwiązania problemów wewnątrzpartyjnych Grzegorza Schetyny. Ten instrumentalny charakter kandydatury wychodzi właśnie teraz, w trudnym czasie, kiedy Kidawa-Błońska po prostu nie stanęła na wysokości zadania. I wyborcy to widzą. Przedostatnia pozycja w sondażach wskazuje na katastrofę tej polityk. Ona nie jest autentycznym kandydatem na prezydenta i to wyszło w kampanii. Ale winowajcą nie jest Kidawa-Błońska, lecz Schetyna, który w imię interesów partyjnych, rozgrywał swoje sprawy. To trochę tak, jak Leszek Miller wskazał kiedyś na Magdalenę Ogórek. Pani Kidawa-Błońska jest wspaniałą kobietą, spełnia się jako wicemarszałek Sejmu, nie ma pod jej adresem właściwie żadnych zarzutów. Ale jest ogromna różnica między wymogami, jakie stawia się mężowi stanu, a takim jest prezydent, a zwykłym politykiem. Kidawa-Błońska to przypadek polityka skrzywdzonego przez Schetynę.
Niemal wszystkie sondaże dają zwycięstwo Andrzejowi Dudzie już w pierwszej turze. Gdyby jednak doszło do drugiej tury, to prezydent ma się czego obawiać?
Myślę, że prezydent Duda ma wygraną w kieszeni. Najgroźniejszym dla niego rywalem byłaby Kidawa-Błońska, bo jako przedstawicielka głównej siły opozycji stoi za nią spory elektorat partyjny, a to jest jakiś fundament. Natomiast w przypadku Władysława Kosiniaka-Kamysza albo Szymona Hołowni nie wiem, czy elektorat PO tak ochoczo by na nich głosował. Raczej duża część zostanie w domu, a tylko ci najbardziej zagorzali przeciwnicy PiS i Dudy pójdą głosować. A ich jest na pewno mniej, niż zwolenników prezydenta.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.