Nie było franków w kredytach frankowych
W latach 2004–2008 liczba i wartość udzielanych przez polskie banki kredytów hipotecznych z roku na rok rosła o kilkadziesiąt lub nawet o ponad sto procent rok do roku. Około 80% tych kredytów stanowiły tak zwane kredyty walutowe, wśród których z kolei ponad 95%, to były kredyty związane z frankiem szwajcarskim, które dalej będziemy nazywać kredytami frankowymi. Ogółem udzielono w tym okresie około 370 tysięcy takich kredytów na sumę około 90 mld zł.
Polskie banki twierdziły wtedy (i twierdzą tak nadal), że w Polsce było za mało kapitału do pożyczania (za mało oszczędności) i w związku z tym musiały pożyczać za granicą franki szwajcarskie, za które potem kupowały złotówki, które następnie pożyczały osobom zawierającym hipoteczne umowy kredytowe. Gdy nadchodził moment spłaty kolejnej raty kredytu, banki (jak twierdziły i nadal twierdzą) przeliczały pozostały do spłaty kapitał (wyrażony we frankach) na złotówki, a gdy kredytobiorca spłacił w złotówkach tak obliczoną ratę, kupowały z powrotem za te złotówki franki, które oddawały tym podmiotom, od których je pierwotnie pożyczyły.
W latach 2004–2008 kurs franka malał z około 3 zł do około 2 zł, by następnie systematycznie, choć z pewnymi wahaniami, rosnąć aż do obecnego poziomu wynoszącego ponad 4 zł. Efekt tego znacznego wzrostu kursu franka oraz opisanego powyżej mechanizmu przeliczania kwoty kredytu (w zależności od kursu franka) był i jest taki, że osoby, które zaciągnęły kredyty frankowe w okresie 2004–2008, musiały (i nadal muszą) spłacać o wiele wyższe raty kapitałowe niż te, które by płaciły zaciągając kredyt w złotówkach. Muszą też płacić odpowiednio wyższe odsetki i ubezpieczenia związane z zaciągniętym kredytem.
Przykładowo, jeśli ktoś zaciągnął w lipcu 2008 roku kredyt frankowy w wysokości 240 tys. zł jako równowartość 120 tys. franków na 20 lat z ratą malejącą (kurs franka w tamtym okresie to około 2 zł), to obecnie, w roku 2020, po 12 latach spłacania tego kredytu, oddał już bankowi kwotę około 250 tys. zł licząc same tylko raty kapitałowe bez odsetek. Zatem faktycznie zwrócił bankowi to, co pożyczył i to z nawiązką. Tymczasem z powodu przeliczania pozostałej do spłaty kwoty wyrażonej we frankach za złotówki ma jeszcze do spłaty około 190 tys. zł (zakładając kurs franka równy 4 zł) plus odsetki i inne należności na rzecz banku, a jego obecna miesięczna rata kapitałowa, to nie pierwotne 1000 zł ale już 2000 zł. Przykładowy kredytobiorca, aby spłacić 1 zł początkowo zaciągniętego kredytu musi teraz oddawać bankowi 2 zł.
Dla blisko 100 tysięcy spłacanych obecnie kredytów frankowych (20% ogółu takich kredytów) kwota kapitału do spłaty jest obecnie wyższa, niż wartość mieszkania, na które był zaciągnięty. Ponad 20 tysięcy rodzin nie było w stanie spłacać zwiększonych drastycznie rat przez co straciły kupione na kredyt mieszkania i jeszcze pozostały im długi do spłacenia.
Skonfrontujmy teraz przedstawiane przez banki twierdzenia dotyczące kredytów frankowych z informacjami o tym, jak naprawdę wygląda mechanizm udzielania kredytów przez banki.
W rzeczywistości, bank udzielając kredytu, pieniądze na ten kredyt tworzy (kreuje) z niczego w momencie jego udzielenia. Polega to po prostu na dopisaniu w systemie informatycznym banku odpowiedniej kwoty do rachunku kredytobiorcy. Banki nie są więc pośrednikami pomiędzy oszczędzającymi, a kredytobiorcami, ale kreują w momencie udzielenia kredytu zupełnie nowe, nie będące wcześniej w obiegu pieniądze. Banki nie pożyczają depozytów swoich klientów. Ponadto, udzielając kredytów banki nie „zużywają” swoich zasobów rezerw (czyli cyfrowej gotówki), jakie każdy bank musi posiada, aby móc rozliczać się z innymi bankami, móc wypłacać gotówkę (rezerwy są „wymienialne” na gotówkę) oraz dokonywać rozliczeń międzynarodowych.
W świetle powyżej podanych, elementarnych danych o sposobnie działania współczesnego systemu finansowego, jest jasne, że informacje przedstawiane przez banki dotyczące kredytów frankowych są nieprawdą, gdyż skoro banki w momencie udzielania kredytu kreują z niczego pieniądze w kwocie, na jaką ten kredyt opiewa, to nie muszą ich od kogokolwiek pożycza.
Kredyty frankowe, były i są zwykłymi, złotówkowymi kredytami. Jedyna różnica polegała na tym, że banki przeliczają bezpodstawnie kwotę pozostałego do spłaty kapitału po kursie franka. Była to i jest procedura „wzięta z sufitu”. Równie „uzasadnione” byłoby przeliczanie tego kapitału w zależności od temperatury powietrza czy od liczby plam na słońcu.
Cały ciąg operacji, które banki miały jakoby przeprowadzać w związku z udzielaniem kredytów frankowych, polegający na: (i) pożyczaniu środków finansowych we frankach, (ii) ich zamianie na złotówki, (iii) pożyczeniu tych złotówek kredytobiorcom, (iv) zamianie każdej spłaconej w złotówkach przez kredytobiorcę raty na franki, aby (v) tymi frankami spłacić część kredytu zaciągniętego we frankach, nigdy nie miał i nadal nie ma miejsca. Cały ten ciąg operacji był i jest całkowicie fikcyjny.
Dlatego nie ma żadnych podstaw do obciążania frankowiczów kosztami tych nieistniejących operacji, w tym w szczególności do przeliczania wysokości kolejnych rat kredytu według aktualnego kursu franka. Kredytobiorcy frankowi byli też dodatkowo obciążani różnicą kursową jaka istnieje przy zamianie franków na złotówki i złotówek na franki (tzw. spread). Również i to obciążenie nie miało uzasadnienia, bo takich zamian banki nie dokonywały i nie dokonują.
W okresie gdy polskie banki udzielały kredytów frankowych, kredyty te były intensywnie reklamowane jako korzystniejsze, gdyż niżej oprocentowane (z powodu stosowania formuły „LIBOR + marża” a nie „WIBOR + marża”). Ponadto ówczesne algorytmy udzielania kredytów były tak skonstruowane, że w większości przypadków rodzina chcącą zaciągnąć kredyt hipoteczny nie miała zdolności kredytowej w złotówkach, ale miała ją we frankach. Jak się później okazało, była to pułapka, którą banki – instytucje zaufania publicznego – zastawiły na swoich klientów. Frankowicze byli przekonani, że zawierają umowę kredytu na kupno mieszkania, gdy tymczasem podsuwano im do podpisu umowę, która de facto była, używając terminologii stosowanej na rynkach finansowych, długoterminowym, oprocentowanym kontraktem terminowym na kurs franka (tzw. instrument pochodny). Bardzo ryzykownym kontraktem. Naszym zdaniem, klienci, którzy zawierali z bankami umowy kredytowe dotyczące kredytów frankowych nie byli nieostrożni, ale zostali po prostu oszukani (patrz art. 286 § 1 kodeksu karnego). Oszustwo to ma charakter ciągły, trwa do dzisiaj, gdyż nadal blisko pół miliona rodzin spłaca kredyty frankowe, i nadal banki przeliczają raty tych kredytów według aktualnego kursu franka, i to w dodatku po zawyżonym kursie.
Jest rzeczą godną pożałowania i rzucającą cień na cały polski system bankowy (oraz na zobowiązane do jego kontroli organy państwa), że początkom upowszechnienia się w naszym kraju kredytów hipotecznych towarzyszyło oszustwo o wielkich rozmiarach i poważnych, negatywnych społecznie konsekwencjach.
Frankowicze w momencie uruchomienia kredytu uzyskiwali kwotę w złotówkach – i tę właśnie kwotę powinni spłacić bez żadnego jej przeliczania. Na tym polega umowa kredytu. Potwierdza to prawo bankowe, które w art. 69 ust. 1 stanowi, że: „Przez umowę kredytu bank zobowiązuje się oddać do dyspozycji kredytobiorcy na czas oznaczony w umowie kwotę środków pieniężnych z przeznaczeniem na ustalony cel, a kredytobiorca zobowiązuje się do korzystania z niej na warunkach określonych w umowie, zwrotu kwoty wykorzystanego kredytu wraz z odsetkami w oznaczonych terminach spłaty oraz zapłaty prowizji od udzielonego kredytu”. Kredyty frankowe są sprzeczne z tą normą prawną.
Kredyty frankowe były udzielane przez banki działające w różnych krajach, i w każdym z tych krajów w ten czy inny sposób interweniowało państwo zmuszając banki do naprawienia wyrządzonych przez nie szkód i do odpowiedniej zmiany frankowych umów kredytowych, na umowy w rodzimej walucie. Najwyższy czas, aby zrobiły to (jako ostatnie) także polskie władze.
Temat kredytów frankowych oraz, w ogólności, sposób funkcjonowania współczesnego systemu bankowego znacznie szerzej i dokładniej przedstawiamy w naszej książce: „Banki, pieniądze, długi. Nieznana prawda o współczesnym systemie finansowym”.
Jacek Chołoniewski jest niezależnym publicystą ekonomicznym i przedsiębiorcą.
Paweł Górnik jest matematykiem finansowym z kilkunastoletnim doświadczeniem w bankowości.
Mateusz Siekierski jest ekonomistą związanym zawodowo z sektorem finansowym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.