Politolog o debacie prezydenckiej: Uderzające, że nikt nie wzywał do bojkotu wyborów
Jak ocenia Pan debatę kandydatów na prezydenta?
Dr Andrzej Anusz: Po pierwsze – widać, że niektórzy kandydaci przyszli tam po to, by głównie osiągnąć własne cele, wygłosić manifesty – mowa tu o Pawle Tanajno i Stanisławie Żółtku. Wydaje się, że obaj ci kandydaci chcą budować na bazie tej kampanii jakieś własne środowiska społeczno-polityczne. Poza tym, jeśli chodzi o głównych kandydatów, to symboliczne było przyznanie prezydentowi Andrzejowi Dudzie numeru jeden, a wszyscy konkurenci odnosili się do urzędującej głowy państwa. Charakterystyczną rzeczą było to, że Marek Jakubiak i Mirosław Piotrowski byli w tej krytyce wobec prezydenta łagodniejsi, choć Piotrowski mówił, że głosował na Andrzeja Dudę i się zawiódł. Zdecydowanie bardziej krytycznie wypowiadali się oczywiście Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz i próbowała się tu jakoś pokazać Małgorzata Kidawa-Błońska.
Który z krytyków prezydenta wypadł najbardziej przekonująco?
W ogóle najciekawsze były wzajemne zaczepki pomiędzy prezydentem Andrzejem Dudą a Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Prezydent przygotował dokumenty podpisywane przed laty przez Kosiniaka-Kamysza w sprawie emerytur, lider PSL też cały czas odnosił się do prezydenta. Natomiast jedna rzecz była bardzo charakterystyczna.
To znaczy?
Mocna deklaracja i Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza, wzywająca do głosowania w wyborach. Bo tylko w ten sposób jest szansa na wejście do drugiej tury i pokonanie Andrzeja Dudy. W ogóle kwestia wyborów, tego, kiedy i w jakiej formule się odbędą, nie była najważniejszym tematem tej debaty. Gdzieś tam się pojawiła, ale na drugim planie.
No właśnie, kiedy odbędą się wybory prezydenckie?
Tego na razie nie wiadomo, poza tym, że nie będzie to w zaplanowanym wcześniej terminie 10-go maja.
No tak, ale na stole jest kilka scenariuszy – głosowanie 23-go maja, stan nadzwyczajny, media informowały nawet o możliwości rezygnacji Andrzeja Dudy, co oznaczałoby konieczność przesunięcia wyborów?
Ostatnio poważnie rozważany był jeszcze jeden scenariusz.
Czyli?
Rozwiązanie sprawy wyborów poprzez decyzję Sądu Najwyższego.
Jak takie rozwiązanie miałoby wyglądać?
Wybory tradycyjne, w terminie konstytucyjnym mają się odbyć w najbliższą niedzielę, 10-go maja. Ale wiemy, że z przyczyn organizacyjnych nie ma na ich zorganizowanie szans. W związku z tym, przeprowadzone nie będą. Wtedy, Sąd Najwyższy, który orzeka o ważności wyborów, może po prostu orzec ich nieważność.
No tak, ale co to rozwiązanie daje?
Przede wszystkim – rozpisane mogą być kolejne wybory, w powtórzonym terminie, bez konieczności wprowadzania stanu nadzwyczajnego. Poza tym to rozwiązanie korzystne dla obozu władzy. Zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Jarosław Gowin i jego środowisko, wychodzą z twarzą z tego sporu o termin wyborów, nikt nie przegrywa. A przede wszystkim, Zjednoczona Prawica zachowuje swoją jedność.
Pytanie, co na to z kolei opozycja?
Również dla opozycji jest to dobre rozwiązanie, bo zyskuje czas, dzięki któremu może się do głosowania przygotować, może też wymienić kandydatów. I tu jest pewna delikatna słabość – z punktu widzenia PiS – tej propozycji. Na dzień dzisiejszy Andrzej Duda jest bezdyskusyjnym faworytem. Ale inny kandydat PO może uzyskać lepszy wynik niż Kidawa-Błońska. Jednak z tego, co wiem, to rozwiązanie jest rozważane.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.