Kino. Czas prawdziwej zmiany
To już dwa miesiące, odkąd całkiem spora część naszego świata mówi wielokrotnie „sprawdzam”. Oczywiście wciąż jeszcze nie wiemy, ile spraw się zawaliło i jak mocno. Wiele zmienia się jednak w naszej mentalności, polityce krajowej i międzynarodowej. Wielu osobom zawalił się świat, ale wielu zmiany nie odczuło.
Jedną z tych rzeczy, które odczuwamy są zmiany w konsumpcji kultury i rozrywki jako takiej. Największą zmianą i osiągnięciem ostatnich trzydziestu lat niepodległej Polski było to, że po początkowym kryzysie i upadku wielu, zwłaszcza małomiasteczkowych kin – ludzie do nich wrócili. Oczywiście odbywało się to kosztem jakości i dochodów – tym kinowym zjawiskiem, które zarabiało najwięcej, były wielkie multipleksy rozlokowane głownie w wielkich miastach. Wytworzył się wokół nich styl życia oparty na korzystaniu z ich bogatej oferty, przekąsek i otaczających je centrów handlowych jako uzupełnienia. W hierarchii współczesnej konsumpcji kina znalazły się na szczycie. Od góry przykład szedł do dołu – dzięki rozwojowi konsumpcyjnych kin w wielkich miastach – podobnej radości zapragnęli mieszkańcy mniejszych miejscowości. Małe multipleksy pojawiły się choćby w ośrodkach takich jak Zamość. Kino i chodzenie do kina znowu stało się ważnym elementem weekendowych randek i spotkań.
Zagrożenie dla tego modelu pojawiło się już jakiś czas temu – nie wiadomo było jednak, jak wielkiej skali jest to zagrożenie. W latach 50. (a w państwach takich jak Polska dekadę później) o mało nie zniszczyła kina telewizja, zaś latach 80. rozwój telewizji satelitarnej i rynku kaset video. Za każdym razem kino jakoś się pozbierało. W pierwszym wypadku oferowało po prostu więcej niż raczkująca telewizja. Za drugim pomogła właśnie inwazja multipleksów – istnych „świetlnych teatrów”, gdzie obraz był wysokiej jakości, a dźwięk z głośników brzmiał lepiej niż w filharmonii. Luzie nauczyli się nowego stylu życia i chcieli oglądać filmy w tym samym czasie, co Amerykanie, czy Brytyjczycy, a do tego wszystkiego chcieli to robić w dobrych okolicznościach.
Tymczasem platformy cyfrowe takie jak „Netflix”, który rozpoczynał jako internetowa wypożyczalnia płyt DVD, przyczajały się jak polujący tygrys – atakując od czasu do czasu i skutecznie. W sukurs przyszła im technika. Filmy w internecie mogą być już od pewnego czasu pokazywane w czasie rzeczywistym, a jakość obrazu, czy dźwięku wcale od tej kinowej nie odbiegają. Nawet najbardziej wyzyskujące swoich potencjalnych klientów platformy cyfrowe są również czymś dla nich tańszym (och ta kwestia kosztów osobowych!) niż kinowe wycieczki.
Dystrybutorzy kinowi jak najbardziej wygrywali tę walkę (jak dotąd) z kilku powodów. Po pierwsze, siłą tradycji i przyzwyczajenia, po drugie – siłą swojej pozycji ekonomicznej. Wielcy dystrybutorzy kinowi są ciągle od takiego „Netflixa” więksi. Po trzecie, dominacja dotychczasowego modelu jest broniona przez instytucje. Filmy mające swoja premierę w serwisie „Netflix” mogły kandydować do Oscarów pod warunkiem ich wyświetlania w kinie. Stosunkowo najszybsze sukcesy platformy cyfrowe mogłyby osiągnąć na rynku arthouse’owskim, gdyby tylko chciały. Kina wyświetlające filmy ambitne są i tak uzależnione od mecenasów lub dotacji państwowych, a wyświetlane w nich filmy są produkowane za mniejsze pieniądze. Pewne kroki w kierunku przejęcia tego rynku „Neflix” już poczynił.
Lockdown związany z pandemia COVID-19 w większości Państw Ameryki Północnej, Europy czy Azji stanowiących podstawowe zaplecze kinowe dla dystrybucji kinowej – procesy wspomniane powyżej znacząco przyśpieszył. Bez zamkniętych kin można się obyć, premiery można zorganizować w internecie. Jak widać, do internetu można przenieść też niektóre festiwale. Nowoczesne środki komunikacji pozwalają też na wspólne przeżywanie filmów. Wiadomo też, że świat po pandemii nie będzie od razu sprzyjał temu, by znowu się zbliżać do siebie i wspólnie chodzić do kina. Kino zawsze będzie ważna dla kinomanów i kinofilów, ale większość potencjalnych widzów szuka w nim odprężenia i rozrywki. W domu mogą mieć to samo, co w kinie. Po co więc do niego wracać?
Załamanie dotychczasowego modelu będzie przychodzić powoli. Wciąż mamy filmy, które możemy pokazać, ale rok 2020 to także wielka przerwa w produkcji. Multipleks przy warszawskiej „Arkadii” i Netflix mają ciągle jedno źródło kontentu – są nim klasyczne filmy produkowane w równie klasyczny sposób. To jednak dopiero początek wielkiej zmiany.
Autor jest absolwentem prawa, historii i dziennikarstwa na KUL oraz doktorem w zakresie filmoznawstwa Polskiej Akademii Nauk.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.