Sośnierz: Czesi nie chcą wpuszczać Polaków. Mamy wstyd w Europie
Damian Cygan: Minister zdrowia Łukasz Szumowski zarekomendował wybory tylko korespondencyjne w dwóch gminach. Decyzja zapadła na tydzień przed wyborami. Nie za późno?
Andrzej Sośnierz: To jest kwestia organizacyjna. Ponieważ wyborców w tych gminach jest niewielu, głosowanie korespondencyjne na pewno zostanie odpowiednio przygotowane.
Kiedy 8 czerwca odnotowano w Polsce dobowy rekord nowych zakażeń (599), minister Szumowski tłumaczył, że to efekt badań przesiewowych, których "nikt w Europie nie robi". Dlaczego my je robimy?
Badania przesiewowe wykonuje się w całej populacji np. gminy czy powiatu. Takie rzeczy robiono wcześniej na świecie i to nie jest ewenement. Badania przesiewowe zarządził burmistrz jednego z miasteczek w północnych Włoszech, które liczy 3 tys. mieszkańców. Zrobił to już na początku epidemii i w ten sposób uwolnił gminę od wirusa, bo wyłapano wszystkie przypadki. Przy okazji wykazano, jak dużo jest bezobjawowych nosicieli COVID-19. Badania przesiewowe na szeroką skalę nie mają sensu, bo należałoby wtedy przebadać wszystkich Polaków. Trzeba wyłapywać zakażonych, sprawdzać, z kim mieli kontakt i tę populację przede wszystkim testować, bo jeśli ktoś nie miał kontaktu z osobą zakażoną, to nie może mieć wirusa. Myśmy nie prowadzili skrupulatnych wywiadów epidemiologiczny w związku z tym nie znamy tych kontaktów. To jest słabość naszej koncepcji zwalczania epidemii koronawirusa.
Czy po wyborach prezydenckich należy spodziewać się wzrostu zakażeń?
Nie z powodu samych wyborów. Kontakty ludzkie są intensywniejsze w galeriach handlowych czy na wiecach kampanijnych niż w lokalu wyborczym. Natomiast problemem jest to, że epidemia ciągle nam nie wygasa i powoli będziemy bili rekord w długości walki z tą epidemią. Tylko Szwedzi mają podobnie jak my.
A Szwecja nie zamknęła gospodarki...
No właśnie. Na początku trzeba było podjąć restrykcyjne działania, bo wróg, czyli wirus był nieznany, ale gospodarkę powinniśmy jak najszybciej odblokować, robiąc to, o czym mówiłem na początku, czyli przyjmując model czynnej walki z epidemią. Teraz nie chcę się już powtarzać. Przespaliśmy ten moment, a dziś mamy wstyd w Europie, że Czesi nas nie chcą wpuścić. Ja ich rozumiem. To nie jest zła wola Czechów, to jest nasza nieudolność związana z tak powolnym zwalczaniem epidemii. Pytanie, czy my ją w ogóle tłumimy.
Kandydaci na prezydenta jeżdżą po Polsce i spotykają się z wyborcami. Czy nie niepokoją pana te tłumy ludzi na wiecach?
Na początku epidemii Polacy zachowywali się w bardzo zdyscyplinowany sposób. Ale kiedy po tak długim czasie izolacji zaczęto znosić obostrzenia, ludzie się zdemobilizowali i teraz już nie posłuchają. Z tym trzeba było się liczyć, bo gdybyśmy bardziej rozsądnie postępowali z tą epidemią, to i powrót do rygorów mógłby być możliwy. Teraz te rygory straciły sens, bo społeczeństwo się rozbroiło. Nastąpiła demobilizacja, którą trudno będzie przywrócić. Nie mam o to pretensji do Polaków, szczególnie że niektóre wcześniejsze zalecenia były "matrixowe".
Czy nowe ogniska koronawirusa będą dalej się pojawiać?
Wiedząc, że dyscypliny społecznej nie da się zbyt długo utrzymać, apelowałem i dawałem propozycję, jak szybko stłumić epidemię i zapanować nad sytuacją. Gdybyśmy uruchomili odpowiedni system, począwszy od wywiadu epidemiologicznego, pobierania wymazów i robienia testów, to takie nowe ogniska jak np. na Śląsku nie miałyby prawa się pojawiać po trzech miesiącach trwania epidemii. Nie mamy dobrego systemu, naród został już uwolniony, a my nie potrafimy skutecznie tłumić każdego nowego ogniska. Właściwie jesteśmy bezbronni, bo nie wiemy, ilu bezobjawowych nosicieli wirusa jest w naszym kraju. Jeżeli w Polsce z powodu COVID-19 zmarło 1,3 tys. osób i zakładając, że śmiertelność wynosi 1 proc., to mamy 130 tys. zakażonych. Zresztą badania zrobione w śląskich kopalniach wykazały, że bardzo mało osób choruje, a jeśli tak, to lekko – na szczęście. Podsumowując, dziś trudno mieć do Polaków pretensję. Tylko bardzo silny terror mógłby zmusić ich teraz do powrotu do dużej dyscypliny. Na ten czas demobilizacji należało przygotować państwo tak, żebyśmy byli w stanie szybko tłumić każde ognisko, które będą się pojawiać jeszcze przez wiele miesięcy. Tak się nie stało i o to mam pretensję.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.