• Autor:Antoni Trzmiel

Win-win Kaczyńskiego

Dodano:
Prezes PiS Jarosław Kaczyński Źródło: PAP / Tomasz Gzell
Jeśli Prawo i Sprawiedliwość nie wygra przyspieszonych wyborów? Armagedonu, którego wizja pociąga publicystykę w social mediach, na pewno nie będzie. Przeciwnie. „Naczelnik” ma wszelkie szanse wygrać tak czy inaczej.

Zacznijmy od pewnika: Kaczyński na pewno nie podzieli losu AWS. W tamtych czasach „JarKacz” był jeden często przeciwko wielogłowemu AWS – o AWS i Krzaklewskim nie pozostał nawet jeden dobry ślad, a Kaczyński jest… „naczelnikiem państwa”.

I dziś, jeśli dojdzie do wcześniejszych wyborów, o których teraz mówią jego akolici, to ich wynik – teraz już autorskiej listy Kaczyńskiego będzie podobny do tego sprzed roku. A więc więcej niż dobry, jeśli nie najlepszy w stawce. Dlatego, że od lat to osobiście jemu ufa znaczna i powiększająca się grupa Polaków. Zjednoczona Prawica to formuła, ale ludzie głosują na lub przeciw „Kaczorowi”. Najlepszy dowód, że koalicjanci przed rokiem, podczas wyborów parlamentarnych, posługiwali się logiem… PiS, a nie swoim. Widocznie wiedzieli, że indywidualna rozpoznawalność, pobudowana przez cztery lata ogromną nadreprezentacją w mediach, oparta jest w społeczeństwie, że robili tam stale za „pisowców”. Teraz czeka ich zderzenie z rzeczywistością, jakie przeżywają ex-studenci, gdy wyprowadzą się na swoje, a rodzice nie kupują już jedzenia i nie płacą rachunków za wszystko….

Oczywiście, dobry wynik samego PiS w przyspieszonych wyborach może, ale nie musi, jednak wystarczyć na 231+ posłów tylko „prawdziwego PiS” bez „zdrajców” i „przystawek”. Tylko, że ten scenariusz nie oznacza, „powtórki z roku 2007”, nie oznacza końca, tylko koniec początku. Wówczas publicystycznym dogmatem było, że Jarosław Kaczyński władzy nie odzyska nigdy…, a przecież już w 2010 r. w nocy miał nawet prezydenturę, co rządy Donalda Tuska zakończyłoby o wiele wcześniej.

Więcej – wielce prawdopodobne, że nawet niewielka przegrana w przyspieszonych wyborach nie oznacza straty władzy nawet na chwilę. Bo w polityce, jak w piłce – gra się tak jak przeciwnik pozwala.

Do kogo ma zadzwonić Timmermans?

A ten dotychczasowy jest w rozsypce. Nie ma kapitana, nikt tam nie wierzy w zwycięstwo, gra przeciw bardziej sobie, a niektórzy myślą o transferach do drużyny „kaczystów”, a nawet, by uzbierać swoją jedenastkę musi przyjąć tych, których najgłośniej oskarżał, że grał nie fair, faulują i trzeba ich zdyskwalifikować (Trybunał Stanu).

Ewidentnie jest tam prawdziwe zdanie Churchilla (a on coś o demokracji wiedział) – jest: wróg, śmiertelny wróg i kolega z koalicji anty-pis. Bratobójcze zapędy ujawniają się od klęski wielkiej zjednoczonej antypisowskiej Koalicji Europejskiej. Od tego czasu nikt nie wierzy w powtórkę z 2007 r. – w realne, trwałe przejęcie władzy, postawienie „Kaczora pod sąd”, jak głosi hasło na balkonie znanego mieszkania ulokowanego obok siedziby. zlikwidowanego WSI. Tamta Koalicja Europejska przegrała, choć stali za nią dość wspólnie, mający realne polityczne talenty – Donald Tusk i Grzegorz Schetyna, a nowoczesne, zielone i czerwone przystawki znały swoje miejsce w szeregu, milczały w wielu językach i grzecznie bijąc brawo komu należało, nawet jeśli w jednym zdaniem mówiono o osobach wierzących i świniach.

Po tej klęsce nawet Donald Tusk uznał, że jest już jest obciążeniem. Mimo powracającego „Tusku musisz”, „król Europy” zrejterował z wyścigu prezydenckiego podobnie jak Grzegorz Schetyna, Małgorzata Kidawa-Błońska, Włodzimierz Czarzasty, Borys Budka… I nikt z tej galerii postaci nic dziś w polityce nie może. Wynik próbującego utrzymać gardę w ostatnich wyborach Władysława Kosiniak-Kamysza doprowadził go do łez, a jego sceniczny support i koalicjant Paweł Kukiz mówił, że sam na niego by nie zagłosował. Tam nie ma lidera. Rafał Trzaskowski też się przysłużył Jarosławowi Kaczyńskiemu – bo przecież pokazał, że potrafi się tylko dobrze zapowiadać, że wielkie wzburzenie antypisu, owe te wszystkie alokowanie nadzieje pod hasłem „mamy dość” kończą się wielką porażką, po której tak lider jak elektorat nie wie co zrobić, musi tygodniami wypoczywać i co najwyżej bezskutecznie ubiegać się na władzę nad playlistą, bo nawet nowej wersji KOD nie potrafi stworzyć. Polityczny Blietzkieg jest już nie możliwy, a wielki wojnach liczą się zasoby i strategia – a te są po stronie Jarosława Kaczyńskiego.

Przy ewentualnych wyborach wszyscy oni podgryzający się dzisiaj będą musieli się zjednoczyć, a integracja będzie wyglądać jak SLD z Wiosną – ślub przechodzonej pary, który zapowiadany jest od lat, ale zaproszeń nie ma i to nie tylko z powodu „czerwonej strefy”. A przecież przyspieszone wybory tylko wzmogą polityczny kanibalizm. Bo dołączy nie tylko Szymon Hołownia, który Platformie chce zrobić to, co Platforma zrobiła nieboszczce Unii Wolności. A przecież na tym nie koniec konstelacji. Która to w całości, in gremio, w przypadku nie samodzielnej większości Kaczyńskiego musiała by utworzyć rząd…

Quo vadis, „Sol-Pol-u”?

Jasne, taki Adam Michnik i Monika Olejnik zawsze najbardziej lubił nawróconych, a Roman Giertych, choć był w tym znienawidzonym rządzie Jarosława Kaczyńskiego, a nawet „GW” sekundowała proto-palikotowym happenigom „Giertych do wora, wór do jeziora”, toć wyrósł on na jednego z niewielu intelektualnych przywódców „antykaczystów”. Na własne oczy widziałem, jak bohater „strefy zdekomunizowanej” i „walki z sowietami w Afganistanie” od pierwszych słów na pierwszym konwentyklu Platformy Obywatelskiej był niczym wrona między wronami. A nawet z neofickiej gorliwości musiał bardziej „dożynać watahę”. Czy Zbigniew Ziobro będzie chciał stanąć obok Radosława Sikorskiego, Bogdana Borusewicza czy „Misia” Kamińskiego?

Osadzona już głęboko w społeczeństwie polityczna logika podziału na „PiS” i „antypis” spowoduje, że jeśli teraz opuści Jarosława Kaczyńskiego, to i tak tam się znajdzie – niezależnie od własnej retoryki i postulatów. Przed przyspieszonymi wyborami pewnie to będzie los à la poseł Rzepecki, który przeszedł z PiS do Kukiz'15. Erystyczna sprawność, publicystyczne punktowanie niekonsekwencji rządzących, może robić nawet furorę na „twitterku”, ale to za mało, by być uznanym za poważną siłę w polityce. Zwłaszcza, że elektorat Konfederacji politycznie się zniósł podczas najważniejszych wyborów ostatniego cyklu – po równo popierając Andrzeja Dudę i Rafała Trzaskowskiego. Samą Konfederację łączy tylko taktyka, co pokazała rywalizacja Bosak – Korwin. Oczywiście ulokowanie się tam „ziobrystów” niesłychanie wzmocniłoby Krzysztofa Bosaka, ale zarazem oznaczałoby by bój między nimi o bycie liderem, którego dodatkowo byłby wzmacniany przez kolejne wypowiedzi Korwina… Więc Konfederaci będą się zapierać rękami i nogami, by nie zostać dodatkiem do talentu Ziobry et const.

I jeszcze jedno – jeśli Zbigniew Ziobro się nie zreflektuje i nie pójdzie do Cannosy na Nowogrodzką, to pewne jest, że ponownego powrotu syna marnotrawnego nie będzie. Czwartkowy nadzwyczajny klub PiS pokazał głośno, to o czym od lat mówiono, że zdradę w najcięższych czasach wielu mu pamięta. Znaczna część wyborców prawicy, jako że to ludzie, którzy nie pierwsze wybory właśnie widzą, i też nie mają politycznego Alzheimera, a reszcie się przypomni, że atakując Kaczyńskiego w TVN, jego partia prawicy nie zbawiła, a jedynie lokowała się obok… Kazimierza Marcinkiewicza.

Taka pozycja na scenie politycznej oznacza, jeśli nie wykolejenie, to boczny tor na wiele lat. Pytanie czy szereg młodych gniewnych, których wokół siebie skupił Zbigniew Ziobro, równie buńczucznie jak wczoraj zachowa się po dzisiejszej skoordynowanej nawale porannych wywiadów „kaczystów”. A jutro? Pojutrze? Za kwartał? Opozycyjna poselska pensja nie poraża. A Kaczyński bez nich przegłosował właśnie ustawę. Bez nich przegłosuje nowe wybory. Dziś są twardzi, dziś siedzią na maszcie, ale gdy tonąć będzie, jak w „Testamencie” Słowackiego, pójdą pod wodę? A może wybiorą pouczający, bezpieczny los wicepremier Jadwigi Emilewicz, która jak przyszło, co do czego, to uznała, że to Jarosław Kaczyński jest politycznym samcem alfa. A przecież o to w tym chodzi (o czym pisałem na dorzeczy.pl w sobotę i zaraz po wyborach prezydenckich w strasznie długiej panoramie polskiej polityki)

Rząd: Budka, Biedroń, Braun…

Konstytucja przesądza nam system parlamentarno – gabinetowy. By powołać nowy rząd trzeba mieć co najmniej 231 posłów. Jeśli zdobędzie je Jarosław Kaczyński, to przywróci wewnątrz-sterowność rządów i pozbędzie się części wizerunkowych balastów.

A jeśli nie to, jako się rzekło, rząd będzie musiał próbować powołać patchwork klubów antykaczystowskich, które dostaną się do tego Sejmu. Jarosław Kaczyński kupi popcorn i będzie oglądał południowoamerykański serial pt. „negocjacje koalicyjne”. Rząd skupiony wokół wciąż najsilniejszego i najbogatszego premiera in spe Budki, złożony z zasłużonych dla „walki z kaczyzmem” posłów: Brauna (edukacja), Nitrasa (zdrowie) i Biedronia (minister ds. europejskich z siedzibą w Brukseli, dla podkreślenia europejskości, tak jak za komuny ministerstwo górnictwa, dla podkreślenia wagi, mieściło się w Katowicach) – najpewniej podzieli los nominowanego po „nocnej zmianie” Waldemara Pawlaka.

A nawet, jeśli w trzech konstytucyjnych krokach się uda sklecić od Sasa do Lasa koalicję „na złość Kaczorowi”, to jak długo ona wytrzyma? W ilu głosowaniach okaże się, że nie ma większości. Wreszcie z iloma wetami prezydenta się spotka? Czy swoją nieskuteczność wytrzymają egzotyczni koalicjanci czy też pożrą się między sobą i zagłosują za samorozwiązaniem Sejmu, tak jak dziś zagłosowali wraz z PiS?

A zatem wlecieliśmy w czas turbulencji, co na tych politycznych wysokościach nie jest zjawiskiem dziwnym (patrz Izrael). Wieszczę, że w najbliższym czasie możemy mieć do czynienia z dwoma elekcjami parlamentarnymi – pierwszą, którą PiS może nieznacznie przegrać (wieś nie pójdzie głosować na Trzaskowskiego czy Hołownię), by w następnych znacznie wygrać wobec zawodu, jaki elektoratowi antypis przyniesie polityczna nie moc anty-PiS. A tą można mieć jak w banku. I spokojne rządy premiera Mateusza Morawieckiego (drugi w rankingach zaufania, po prezydencie) mogą być atrakcyjne dla „normalsów”, a tych wciąż jest nad Wisłą więcej.

Jarosław Kaczyński może próbować zbierać propozycje nowej lojalności przez obecnych posłów, które tej jesieni, nawet w tym tygodniu, wyrastać będą jak grzyby po deszczu. Ale nie musi. Tak jak Donald Tusk nie posłuchał w 2007 r. propozycji Romana Giertycha, by stworzyć koalicje antykaczystowską z Lepperem, Giertychem i Kaczmarkiem w ówczesnym Sejmie i poszedł na wcześniejsze wybory. W efekcie: wygrał siedem lat rządów, stanowiących kontynuacje III RP, gdzie rządy Kaczyńskiego wydawały się, także zachodowi, tylko chwilową słabością, błędem, który się nie powtórzy, chyba, że „prezydent Bronisław Komorowski przejedzie po pijaku ciężarną zakonnice na pasach”. Teraz schemat ten może zagrać dla Kaczyńskiego, interludium rządu antypisowskiego może być lekiem na całe zło rządów PiS. A Polacy zapragną czynnie w wyborach by wrócił Pokój i Spokój. W skrócie – PiS. A podczas kolejnej elekcji zostaną w domach ci, którzy się zawiedli na antypis. I wówczas dwie kolejne spokojne kadencje PiS sięgną roku… 2030. Czyli dokładnie tak, jak zapowiedział Naczelnik.

Jeśli Jarosław Kaczyński ustawi teraz koalicjantów – wygra. Jeśli nie – też ma największe szanse wygrać. Win - win, o ile wytłumaczy to przekonująco Narodowi.

Piotrowi Semce - Antoni Trzmiel

Antoni Trzmiel jest dziennikarzem portalu DoRzeczy.pl, Telewizji Polskiej, Polskiego Radio, ale za przedstawione powyżej poglądy nie ponosi winy żadna z redakcji, tylko on sam.


Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...