Trzecia fala nienawiści
Zacznijmy od przypomnienia rzeczy oczywistych. Chrześcijanie od zawsze byli pierwszorzędnym “chłopcem do bicia”. Tak byli i są nadal traktowani nie tylko “wierzący i praktykujący”, ale także “letni” chrześcijanie, których wiara była i jest konglomeratem przyzwyczajeń i tradycji. Ci pierwsi, pomni ewangelicznej zasadzie “nadstawiania drugiego policzka” nie reagowali na poniżanie, autentycznie wierząc w potrzebę wybaczania bliźnimi. Ci drudzy, bojąc się stanąć w obronie wyznawanych wartości, schodzili werbalnym agresorom z drogi, ceniąc ponad wszystko święty spokój. Tak czy inaczej ludzie, dla których ich wiara coś w życiu znaczyła, często stawali w obliczu agresji postępowców, mieniących się heroldami tolerancji.
Oświecony wskazuje palcem
Pierwsze lata III RP to zepchnięcie katolików do narożnika. W pewnych środowiskach kpina i szydera z “katoli”, “ciemnogrodu” i “kołtuństwa” (ktoś jeszcze pamięta, czym owo “kołtuństwo” było?) były w dobrym tonie, wyznaczały przynależność do europejskiej, oświeconej elity i dawały pewne miejsce przy stole “tych lepszych”. Kapitalizm wbijany, często na siłę, do głów nie zostawiał miejsca na zaściankowe wierzenia, a kto chciał do Europy, nowoczesności i elity musiał wyrzec się przesądów i ciemnoty. Opcja nader kusząca dla rzeszy postpeerelowskiej biedoty, która jak niczego na świecie łaknęła awansu i uznania w oczach elit.
Wyśmiewanie chrześcijan, wyzywanie od moherów, cnotek i fujar było więc czym powszechnym w pewnych kręgach i oczekiwanym od “ludzi na pewnym poziomie”. Trzeba w tym momencie zaznaczyć, że był to pierwszy etap rugowania wartości chrześcijańskich ze społecznej świadomości. Owa pierwsza fala nienawiści na jaką narażeni byli wierzący, miała jednak jedynie charakter werbalny, oczywiście biorąc ją pod uwagę jako całościowe zjawisko, bez wnikania w niuanse.
To pogardliwe wzruszenie ramion, szyderczy uśmiech i wytkanie palcami było jedynym przejawem pogardy dla ludzi “ze średniowiecza” (o ironio, wiedza sporej części “wykształconych, z dużych ośrodków” np. na temat katolickiej etyki seksualnej zatrzymała się na przygłupich żartach z kalendarzyka małżeńskiego czy przekonania, że “seks jest grzechem”), których w rzeczywistości nie rozumiano i których się bano. Przeciętny członek oświeconej elity lat 90. uważał, że wskazanie kogoś palcem i wypowiedzenie odpowiedniej opinii, która piętnowała nieszczęśnika, załatwiało sprawę. Chrześcijanin “ginął” społecznie, zepchnięty na margines przeznaczony dla “gorszych” i “zaściankowych”.
Nienawiść jest użyteczna
Obecnie możemy zaobserwować przejście do drugiego etapu procesu, o którym wspomniano na początku. Agresja słowna, wykluczanie i wyśmiewanie płynnie zmieniają się na coraz powszechniejsze groźby i agresję fizyczną. Teraz nie wystarczy już zaśmiać się katolikowi w twarz. Aby mieć rację, trzeba mu tę twarz obić.
W tym miejscu można pokusić się o dygresję. Zmiana nastawienia wobec katolików nie ma charakteru ilościowego, ale jakościowego. Nie jest bowiem tak, że chrześcijanie w Polsce spotykają się z większą ilością agresji niż jeszcze kilkanaście lat temu. Prawdą jest natomiast, że jest to agresja inna, bardziej bezpośrednia, zagrażająca już zdrowiu, a nawet życiu. Z samej swojej definicji jest ona zatem “głośniejsza” społecznie. Dziś chrześcijanie muszą być gotowi odpierać fizyczne ataki, prowokacje i groźby.
Druga fala nienawiści to agresja ślepa, przypadkowa, podyktowana emocjami. Najlepiej widać to w serii ataków na furgonetki Fundacji Pro-prawo do Życia. Sprowokowani hasłami znajdującymi się na bokach pojazdów ludzie rzucają się z pięściami na kierowców, niszczą auta, zamazują zdjęcia i tekst umieszczone przez obrońców życia. Najsłynniejszym “furgonetkowym” komandosem w Polsce jest oczywiście “Margot”, którego sprawa napaści na kierowcę samochodu pro-life odbiła się głośnym echem w całym kraju. Przykłady takiej spontanicznej agresji wobec katolików można oczywiście mnożyć.
Pracownik naukowy Uniwersytetu Gdańskiego żali się w mediach społecznościowych, że kierowca zaatakowanej przez nią furgonetki pro-life użył wobec niej gazu pieprzowego. Kobieta przyznała, że miała świadomość, że za swój czyn może odpowiadać karnie, ale nie żałuje podjętej decyzji. Można dodać, że na swoje nieszczęście spotkała katolika nieortodoksyjnego, który widać nie słyszał o wspominanej już zasadzie “drugiego policzka”.
Na Twitterze krążą screeny z rozmowy dwóch mężczyzn. Tematem – pomoc w klasyfikacji prawnej czynu, jakim ma być atak na furgonetkę pro-life. Jeden pan bardzo chciał się dowiedzieć, co może mu grozić za taki czyn. Jak się okazało, znalazło się wielu chętnych, którzy dokładnie wytłumaczyli, co może grozić niedoszłemu chuliganowi.
W Warszawie małżeństwo wracające z Marszu dla życia i rodziny nie zostało obsłużone w restauracji, ponieważ mieli na sobie naklejkę z napisem “stop aborcji”. Furgonetki Fundacji Pro-Prawo do Życia są regularnie atakowane i niszczone przez przechodniów, których mijają na ulicach. Przykłady można znaleźć w internecie. W zeszłym roku we Wrocławiu doszło do ataku nożownika na księdza Ireneusza Bakalarczyka. Kapłan przeżył. Do pobić i fizycznej agresji wobec księży dochodziło również w ostatnich miesiącach m.in. w Warszawie, Szczecinie, Turku, Łodzi, Częstochowie i Mosinie.
Jak to się stało, że agresja fizyczna wobec katolików zastąpiła agresję werbalną? Przejście od wytykania palcami do bicia, a nawet prób zabójstwa, było możliwe pod jednym warunkiem: powszechnego uznania, że nienawiść i agresja są użyteczne i dozwolone. Co więcej, jedynym kryterium ich wykorzystania jest gwarancja osiągnięcia celu. A celem nie jest sama w sobie chęć zniszczenia kogokolwiek, ale przemożne pragnienie udowodnienia, że to “my”, czyli lepsi, oświeceni mamy rację. I nie zawahamy się użyć każdej metody, aby to udowodnić. W tej sposób zbrutalizowano niewinne przekonanie, że “jeśli się bardzo czegoś chce, to można”. Jeśli czujesz się bardzo “uciskany” przez katolików, nie wystarczy ich tylko wyszydzić, trzeba im przyłożyć.
Oczywiście przesunięcie granic akceptowalnych przejawów agresji nie wzięło się z powietrza. Trzeba być świadomym, że jeśli się kogoś nie przekonuje, tylko “masakruje”, jeśli celem dyskusji jest poniżenie drugiego człowieka, a debaty polityków mają rację bytu tylko wtedy, kiedy zaproszeni okładają się soczystymi “setkami”, to nie ma się co dziwić, że mniej odpornym psychicznie i zdolnym do formułowania argumentów jednostkom pozostaje wprawić w ruch pięści. To właśnie łatwi do sprowokowania frustraci są twarzą tej części procesu spychania chrześcijaństwa na margines życia społecznego.
Naturalnie ktoś może stwierdzić, że atakowana jest specyficzna grupa katolików. “Obrońcy życia”, którzy na złość postępowego świata nie chcą siedzieć cicho i burzą ustalony przez nowoczesność porządek społeczny. Ci, którzy siedzą cicho, nie obnosząc się ze swoją wiarą, mogą przecież spać spokojnie. To tylko pozorna “wolność” od zagrożenia. Jeśli pozwolić “tolerancyjnym i uśmiechniętym” piewcom racjonalności na działanie bez przeszkód, nie zatrzymają się przed żadną granicą. “Letni” katolicy staną w końcu przed wyborem: porzucenia wiary albo stania się obiektem nienawiści.
Cezura
Nietrudno wskazać moment, w którym w Polsce uznano, że cierpienie i śmierć drugiego człowieka nie musi być przedmiotem szacunku i powagi, jeśli nie należy on do “naszych”. To oczywiście tragiczne wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku. Katastrofa smoleńska była punktem, od którego zaczął się w Polsce demontaż przyzwoitości. Obrzydliwe naśmiewanie się ze zmarłych w katastrofie, odbywające się z błogosławieństwem mediów “przemysłu pogardy” pozwoliło na wypracowanie u wielu ludzi mechanizmu usprawiedliwiania przemocy i nienawiści. Od momentu, kiedy wszystkie telewizje w kraju pokazały dzicz sikającą na znicze i zaczepiającą modlących się na Krakowskim Przedmieściu oraz krzyż zrobiony z puszek stało się jasne, że pewna granica została przekroczona. Granica, za którą wielu ludzi wbiło sobie do głów, że z każdym, kto nie jest “nasz” można zrobić praktycznie wszystko. Ważne tylko, aby nie wybuchła z tego afera.
Na zimno
Dwie studentki Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu podczas dyskusji w grupie na portalu społecznościowym bez ogródek stwierdzają, że pacjentom, o których wiedzą, że są “obrońcami życia poczętego” będą aplikować takie metody leczenia, które sprawią większy ból. Tacy pacjenci będą również musieli czekać godzinami na wizytę u jednej z nich, jeśli, nie daj Boże, kiedyś skończy ona studia i zrobi specjalizację.
To historia sprzed kilku dni. Jak dużo jest takich studentek medycyny i pielęgniarstwa w Polsce? Ilu przyszłych prawników odmówi wzięcia w obronę chrześcijan, bo ich wartości kłócą się z wartościami potencjalnych klientów? Ilu fachowców wpisze starszą osobę na koniec listy oczekujących na usługę, bo niech sobie “moher” te swoje czary mary odprawi, może naprawi jej się samo?
Niemożliwe? Ksiądz Daniel Wachowiak opisuje na naszym portalu sytuację z Wielkopolski, gdzie trzy firmy budowlane odmówiły przywiezienia betonu do jednej z parafii w Lesznie. Zmawiający materiały ksiądz usłyszał: "z Kościołem nie chcemy mieć nic wspólnego".
Zaabsorbowani przypadkami agresji fizycznej wobec jednostek, przegapiamy moment, w którym duża część postępowców może odgórnie uznać katolików za obywateli drugiej kategorii. Oczywiście dyskryminacja będzie odbywać się w białych rękawiczkach, bo nikt nie będzie chciał narazić się na pozwy. Oczywiście takie działania nie będą miały charakteru masowego, bo większość katolików w Polsce nie afiszuje się ze swoją wiarą. Niemniej jednak, jeśli ktoś odważy się mówić głośno o wyznawanych wartościach może go spotkać przykra sytuacja.
Dzięki swojej pozycji, również zawodowej, tacy ludzie jak przytoczone tutaj dwie studentki z Poznania, będą mogli wybierać, np. komu należy się odpowiednie i bezbolesne leczenie, a kto będzie musiał pocierpieć, bo zamiast “jednego miligrama” leku pani pielęgniarka “dała trzy”.
W takich właśnie działaniach dostrzegam trzecią falę nienawiści wobec katolików w Polsce. Nie przekona Cię szyderstwo ani kopniak w brzuch? Sprawimy, że odechce ci się w tym kraju żyć katolu.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.