Ks. prof. Bortkiewicz: W słowach Franciszka jest zbyt dużo niejasności

Dodano:
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz Źródło: PAP / Tytus Żmijewski
– Rolą Piotra w Kościele jest utwierdzać swoich braci w wierze. A tutaj pojawia się – paradoks – poprzez te komentarze, interpretacje, opinie to my, lud wierny, jakby utwierdzamy naszego Pasterza w wierze. Nie twierdzę, że papież wątpi, przeżywa kryzys, ale zbyt dużo jest tego typu niejasności w jego słowach – mówi portalowi DoRzeczy.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz.

Szok i dezorientację wśród katolików wywołały słowa przypisywane Ojcu Świętemu Franciszkowi, będące rzekomym wsparciem papieża dla błogosławieństwa par jednopłciowych. Co tak naprawdę powiedział papież? Czy faktycznie grozi nam gorsząca zmiana nauczania, czy też mamy do czynienia – jak to bywało w przeszłości – nadinterpretacją tych słów, bądź przekłamaniem?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Przede wszystkim trzeba tonować emocje związane z papieską wypowiedzią, w tym sensie, że papież nie może zmienić doktryny Kościoła, która wyrasta wprost z objawienia Bożego. Bóg stworzył człowieka mężczyzną i kobietą, a nie orientacjami seksualnymi, ustanowił ten właśnie związek mężczyzny i kobiety – jak głosi to cała tradycja Kościoła małżeństwem, stąd mówimy wręcz o sakramencie pierwotnym. Chrystus w swojej słynnej rozmowie z progresywnymi faryzeuszami odwołał się „do początku” potwierdzając ten Boży plan. Tu nie może być kompromisu, uległości wobec presji kulturowych, czy ideologicznych.

Papieskie słowa padają w filmie dokumentalnym, a to miejsce nie oznacza katedry św. Piotra, nie są to słowa ex catedra. Dodatkowo, papież nie stwierdza wprost, że aprobuje związki homoseksualne, tylko mówi o prawie przynależności osób homoseksualnych do kręgów rodzinnych, o bliżej nie określonych formach zabezpieczeń prawnych. To jest punkt pierwszy. Ten element doczekał się bardzo wielu komentarzy, interpretacji, egzegez. Dobrze, że w ogóle padły słowa interpretacji i dobrze, że szybko ze strony Kongregacji watykańskiej. Pozwolę sobie jednak na drobną łyżkę dziegciu, albo subtelnej krytyki. Rolą Piotra w Kościele jest utwierdzać swoich braci w wierze. A tutaj pojawia się – paradoks – poprzez te komentarze, interpretacje, opinie to my, lud wierny, jakby utwierdzamy naszego Pasterza w wierze. Nie twierdzę, że papież wątpi, przeżywa kryzys, ale zbyt dużo jest tego typu niejasności w jego słowach. Niejasne są też konteksty – na przykład osoba reżysera tegoż filmu. W 2009 roku ten pan nakręcił film „Mój syn jest gejem”, film nagrodzony na przykład w Boston LGBT Film Fest czy Charlotte Gay & Lesbian Film Festival 2010. Rozumiem otwartość, ale nie bardzo godzę się na naiwność.

Jak wygląda tradycyjne nauczanie Kościoła w tej kwestii? Jak my – jako katolicy – powinniśmy podchodzić do ludzi o tego typu skłonnościach?

To nauczanie najkrócej i najdosłowniej wyraża Katechizm Kościoła Katolickiego. Sięgam po jego zapisy: „Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, […] zawsze głosiła, że "akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane" (Kongregacja Nauki Wiary, dekl. Persona humana, 8). Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane” (to numer 2357). W kolejnym numerze Katechizmu mowa jest już nie o homoseksualizmie, ale o osobach homoseksualnych, o skłonnościach homoseksualnych. I tutaj czytamy: „Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji”. Myślę, że tutaj nie trzeba komentarza. Jest w tych słowach i uzasadnienie braku możliwości uznania związku partnerskiego za wspólnotę życia i miłości, jest ocena homoseksualizmu i jest postawa szacunku, współczucia i delikatności dla homoseksualistów.

Temat LGBT i związków tego typu doprowadził do ostrego sporu światopoglądowego w Polsce. Jeszcze większe emocje budzi sprawa ochrony życia poczętego. W czwartek zapadł wyrok Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie. Jak Ksiądz go ocenia?

Jednoznacznie pozytywnie. Inaczej nie mogę. Słyszę co prawda, także ze strony katolików, głosy przeciwne. Cieszę się, że w ogóle są formułowane, bo na ogół w tym wrzasku agresji i wulgaryzmów, perwersyjnych ataków werbalnych, trudno coś wydobyć. Niektórzy mówią, że decyzja matki o urodzeniu takiego dziecka jest decyzją heroiczną, a do heroizmu nie można zobowiązywać. To ciekawy argument. Ale… Po pierwsze nie wiemy, czy taki poród to kwestia rzeczywiście heroizmu. Niejednokrotnie okazuje się, że diagnoza była błędna. Znam takie przypadki.

Poza tym, ośmielę się powiedzieć, że każdy z nas skazany jest na jakiś heroizm, lub inaczej – męstwo bycia. Taka jest kondycja ludzka. Oczywiście, skala tych wyzwań jest różna, ale przypominam sobie słowa Chrystusa wypowiedziane do św. Pawła „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". Sprawa druga, o ile można dyskutować o stopniu tego heroizmu, to bezdyskusyjny jest fakt, że po drugiej stronie jest życie, jest człowiek żywy, niewinny, bezbronny, a przez to że może faktycznie upośledzony, dodatkowo apelujący o miłość. Ktoś może zarzucić, że to gładkie słowa. Ale dla wątpiących w to, czy udźwigną ten ciężar można powiedzieć – mogą zyskać pomoc. Naprawdę są zakony, są siostry, które realnie poświęcają się opiece tylko i wyłącznie takich dzieci. Znam takie siostry. Zamiast abortować lepiej pozwolić „adopotować” – tak bym to ocenił.

Wyrok wywołał wściekłość strony lewicowej, ale też krytykę ze strony konserwatywno-kościelnej. Padały trzy argumenty. Pierwszy, że moment zły, bo pandemia i będą protesty. Drugi, że jak polityczna władza się zmieni, to wprowadzi zabijanie dzieci w każdej sytuacji, „na życzenie”. Wreszcie trzeci – że wyrok ten jest mocno spóźniony, że zdecydowanie zmarnowano wiele czasu, który mógł być dany wcześniej.

Ten argument z pandemią w pewnym sensie mnie bawi, choć o bawieniu tak naprawdę mowy być nie może. Przecież aktualna pandemia ma to do siebie, że zatrzymała nas wszystkich i kazała spojrzeć na wartość i kruchość ludzkiego życia. Krytycy reakcji na pandemię podkreślają, że skala śmierci jest stosunkowo mała w porównaniu na przykład ze śmiertelnością z powodu grypy. Ale tajemniczy wirus, nasza bezbronność sprawiły, że drżymy realnie o życie. Więc jak to ma być? Zacięte chronienie życia jednych, a opór wobec ratowania życia innych? Podział świata na lepszych i gorszych? Widocznie jednak pandemia jeszcze nas nie uwrażliwiła na wartość ludzkiego życia.

Sprawa druga, czyli domniemana reakcja wahadłowa. To chyba nie jest takie proste. A nawet gdyby było, to trzeba by właściwie w ogóle zaniechać jakichkolwiek zmian, bo po obecnej ekipie przyjdzie inna, złej zmiany i wszystko zmiecie… Taka postawa uległości i obawy zupełnie mi nie odpowiada. Co do trzeciego argumentu, mogę go podzielać. Oczywiście, jestem przekonany, ze w każdym momencie byłyby w jakimś stopniu analogiczne reakcje. Można natomiast zastanawiać się nad tym, ile istot ludzkich byłoby ocalonych… Ale to są wtórne sprawy, mimo wszystko. Trzeba dziękować za odwagę sędziom Trybunału Konstytucyjnego. I tak, jak towarzyszyła tej decyzji wielka, oddolnie zrodzona nowenna za życiem, tak też i teraz modlitwa powinna być – wspierająca obrońców życia, a przeciwnikom pozwalająca spojrzeć głębiej w sumienia, wsłuchać się w głos, który tam być może rozbrzmiewa…

Zmieniając temat – zbliżamy się do dnia Wszystkich Świętych i Zaduszek. W tym roku święta te mają inny charakter niż jeszcze rok temu, z uwagi na trwającą pandemię. Jak epidemia zmieniła podejście do śmierci, nasze postrzeganie spraw ostatecznych?

Myślę, że epidemia stanowi dla nas wielką okazję do refleksji nad wartością, ale i przemijalnością ludzkiego życia. To nie jest nowość. Jedno z pierwszych dzieł o chrześcijańskiej sztuce umierania to dzieło św. Cypriana „O śmiertelności”. Powstało w okresie występowania w zachodniej części Cesarstwa Rzymskiego epidemii niezidentyfikowanej choroby, która wybuchła w 251 roku i trwała przez kilka lat. Opis przebiegu tej epidemii jest tak dokładny, że jest przedmiotem badań epidemiologów, ale dzieło to ma wartość przede wszystkim duchową. Może dobrze by było, by w tych dniach, w których będziemy zmuszeni bardziej do przebywania w domach, rezygnując z pewnego rytuału, przejść ponad tym rytuałem do tajemnicy „życia, które zmienia się, ale się kończy”, jak mówią słowa liturgii katolickiej. I zastanowić się nad ostatecznym sensem naszych wysiłków życiowych.

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...