Polski kraj, polskie obyczaje
Truizmem wręcz jest stwierdzenie, że Polacy są narodem szlacheckim. Ze wszystkimi tego pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami. Tożsamość i kultura polska wykuwały się na szlacheckich dworkach, a pod strzechy na dobre trafiły dopiero w drugiej połowie XIX w., kiedy katastrofa powstania styczniowego pokazała, jak bardzo obca jest polskość chłopskim masom. Nic więc dziwnego, że ludowość nigdy nie była istotnym elementem naszej świadomości. A już szczególnie po dziesięcioleciach PRL. Upraszczając – wieś to „obciach”. Podobnie folklor. Tym bardziej, że w naszym przypadku jest to folklor słowiański. Słowiańskość kojarzy się ze słowianofilstwem, albo z panslawizmem. Czyli z ideą zjednoczenia Słowian pod berłem największego kraju słowiańskiego… Nad którym odczuwamy cywilizacyjną (uzasadnioną) i kulturową (nieuzasadnioną) wyższość. Wypieramy więc wszystko, co chłopskie, wiejskie, ludowe, słowiańskie. Bo przecież jesteśmy częścią światłego, łacińskiego Zachodu, przed którym padamy na kolana – niezależnie od barw politycznych zresztą. Jedni padają przez bliższym Zachodem, inni przed dalszym, tym daleko, za oceanem… A przecież polskość to nie tylko szlachecki dworek, ale i chłopska chata! Bez drugiego nie byłoby pierwszego.
Co powyższe historiozoficzne żale mają wspólnego z Barbarą Nowak? Wszystko. Małopolska kurator złożyła życzenia świąteczne w sposób podwójnie niepoprawny politycznie. Po pierwsze, złamała, fanatycznie wyznawany przez lewicowo-liberalne elity świecki dogmat neutralności światopoglądowej. A konkretnie – powiedziała, z okazji jakich świąt składa życzenia! O zgrozo, nie mówiła o bliżej nieokreślonych „świętach”, ale o Bożym Narodzeniu. Po drugie, zamiast ograniczyć się do czysto religijnej, uniwersalnej, katolickiej symboliki, sięgnęła po polską tradycję ludową.
Najzabawniejsze, że to z klawiatury lewicowych komentatorów popłynęły zarzuty o „promocję pogańskich obyczajów”. Poniekąd słuszne – bo przecież obecni w nagraniu pani kurator turoń i kolędnicy to kulturowy spadek po czasach przedchrześcijańskich. Tak, symbolika katolickich świąt w wielu aspektach ma pogańskie korzenie! Na pierwszy rzut ucha brzmi skandalicznie. Ale już na drugi… Ten kulturowy fakt nie powinien dziwić czy oburzać ani katolików, ani antykatolickich fanatyków spod znaku błyskawicy. Wiele lat temu przeprowadzałem „świąteczny” wywiad z kanclerzem szczecińsko-kamieńskiej kurii metropolitalnej. Ks. Zyga przyznał w autoryzowanej rozmowie: „Cesarz rzymski Aureliusz w 275 roku zarządził święto Narodzenia Niezwyciężonego Słońca, które miało być obchodzone 25 grudnia. Chrześcijanie wypełnili tę okoliczność własną treścią, pokazując, że tym nigdy niegasnącym słońcem, którego kult istniał we wszystkich pogańskich wierzeniach – jest rodzący się Jezus Chrystus”. Jeszcze jeden cytat: „Sylwester ma starożytne korzenie. W Rzymie świętowano kalendy - jako pierwsze dni każdego miesiąca. W kalendy stycznia rzymianie odwiedzali się w swoich domach, radowali się, śpiewali. Od tych rzymskich kalend wziął się nasz duszpasterski zwyczaj kolędowania z Trzema Królami, Panem Jezusem, Matką Bożą, witania Nowego Roku i Narodzonego Chrystusa”. A warto pamiętać, że metropolita szczecińsko-kamieński abp. Andrzej Dzięga należy do jednych z bardziej konserwatywnych polskich hierarchów.
Nie ma tu żadnej lewackiej propagandy. Wiele bożonarodzeniowych zwyczajów ma pogańskie korzenie, bo i chrześcijaństwo nie rozwijało się w kulturowej próżni. Na ziemiach słowiańskich, także polskich, musiało się liczyć z zastaną, przedchrześcijańską obyczajowością. Kościół wiele zwyczajów zaanektował i „ochrzcił”. Nie zmieniając jednocześnie w żaden sposób swoich dogmatów, przykazań itd. Chodziło przecież o zewnętrzną, obrzędową formę, a nie o duchową treść. Turoń, kolędnicy, pusty talerz przy wigilijnym stole… To przecież nasza, słowiańska, polska tradycja. Kultura jest jednym wielkim palimpsestem – elementy różnych światów nakładają się na siebie, tworząc różnorodną, ale jednak spójną pod względem duchowym całość. Ludowe, pogańskie korzenie chrześcijańskich zwyczajów szlacheckiego narodu – to dowodzi jedynie otwartości, zdrowo pojętej, naturalnej otwartości. Lewicowi komentatorzy, krytykując tę otwartość, dowodzą tylko swojej hipokryzji. Bo dla nich otwartym można być jedynie na nowoczesną i ponowoczesną inżynierię społeczną, na zachodnie wynalazki. To, co słowiańskie, to co polskie – to przecież obciach. Niestety, również prawica często wstydzi się przed Zachodem korzeni polskości, zwłaszcza tych, sięgających pod strzechy. Dla ultrasłowiańskich Rosjan jesteśmy „Judaszem Słowiańszczyzny” – byłoby dobrze, gdybyśmy w takim razie dla Zachodu byli „przedmurzem chrześcijaństwa”, „Mesjaszem narodów”, to jednak wciąż niestety pobożne, nomen omen, życzenia. Nie jesteśmy ani tak słowiańscy jak Rosja, ani tak zachodni jak Zachód. Może więc, że tak nieśmiało złożę kontrowersyjną kulturową propozycję, pogódźmy się, że jesteśmy Polakami, i to nie tylko tymi ze szlacheckich dworków?
„Pogański kraj, pogańskie obyczaje” – stwierdził z pogardą Ulrich von Jungingen, komentując w ten sposób czyn Danusi, która zarzuciła Zbyszkowi chustę na głowę, zgodnie z ludowym zwyczajem ratując go w ten sposób przed karą śmierci. Dziś okropnie byśmy się przejęli analogicznym komentarzem z ust zachodniego (przecież Zakon Krzyżacki był esencją średniowiecznego Zachodu!) przywódcy. A może tak sami, nie ze wstydem, ale z dumą powiedzmy: tak, słowiański, a dokładniej: polski kraj. I polskie obyczaje.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.