Kebab u Stalina
Gości baru „Stal`in Doner” już nad drzwiami wejściowymi witał dumnie portret Josifa Wissarionowicza. Kebaby podawali kelnerzy, przebrani w mundury NKWD. Lokal funkcjonował tylko jeden dzień. Ponoć zdążył obsłużyć dwustu klientów. Zainteresowały się nim nie tylko media, ale i policja. Właściciel został zmuszony do zamknięcia baru, zapewnia jednak, że za jakiś czas wznowi działalność. W rozmowie z mediami stwierdził, że większość przechodniów reagowało neutralnie, choć spotykał się też z oburzeniem zarówno antystalinistów, jak i… stalinistów, którym nie podobało się umieszczenie wizerunku „generalissimusa” na reklamówce z jedzeniem.
Reakcja policji bynajmniej nie oznacza, że rosyjskie władze stanowczo odcinają się od „czerwonego cara”. Putin w swoich publicznych wystąpieniach zazwyczaj krytykuje stalinowskie represje, chwaląc jednocześnie rolę „sowieckiego kierownictwa” w pokonaniu III Rzeszy. Państwową (i narodową również, bo cieszącą się pełnym, oddolnym poparciem) religią jest kult Zwycięstwa. Oficjalnie Kreml składa hołd zwykłym żołnierzom Armii Czerwonej, ale coraz śmielsze są głosy wdzięczności dla dowództwa. Putin nie może wprost złożyć hołdu Stalinowi, ale robią to za niego sami Rosjanie, przy cichym przyzwoleniu władz federalnych, a czasem przy głośnej pomocy władz regionalnych czy lokalnych. W Rosji wciąż stoi ponad sto pomników Stalina, z których większość powstała po 2005 r. Po wybuchu wojny na Ukrainie rośnie poparcie społeczne dla „czerwonego cara”. Według badań centrum Lewady sprzed roku, aż 70 proc. Rosjan pozytywnie ocenia rolę Stalina w historii kraju.
Stalin to produkt współczesnej rosyjskiej popkultury. Bez problemu można w Rosji kupić gadżety, nawet koszulkę z jego wizerunkiem.
Nic dziwnego. Stalin to, obok Iwana Groźnego, Piotra Wielkiego i Władimira Putina, „najbardziej rosyjski” z rosyjskich przywódców w historii. Pomimo nierosyjskiego pochodzenia. Dlaczego? Po pierwsze, idealnie realizuje głęboko zakodowane w świadomości narodowej zapotrzebowanie na rządy silnej ręki. Rosjanie muszą mieć silnego, twardego lidera, którego boi się cały Zachód, a nie słabeusza, który się temuż Zachodowi sprzedaje (jak „zdrajcy” Gorbaczow i Jelcyn). Po drugie, pomimo pochodzenia to właśnie Stalin przywrócił w ZSRS imperialne, patriotyczne tradycje carskiej Rosji, to właśnie Stalin zatrzymał światopoglądową rewolucję spod znaku Róży Luxemburg, krzewiąc specyficzny, sowiecki konserwatyzm. A przy tym internacjonalistyczną utopię zastąpił ideą budowy „socjalizmu w jednym kraju” (co imperializmu nie wykluczało). Po trzecie, Stalin wpisuje się w typowo rosyjski schemat „dobry car – źli bojarzy”. Krwawe represje?! Bardzo dobrze, musiał wymordować bolszewickie elity, żeby tym skuteczniej rządzić tak wielkim państwem! Podobnie Putin poradził sobie ze złodziejską oligarchią! Co by się złego w kraju nie działo, to zawsze wina bojarów! A że przy okazji wymordował tysiące niewinnych ludzi? Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, ofiary zawsze muszą być. Rosjanie żyją dla idei, i dla idei się poświęcają. Dla nich kolektyw, państwo, uświęcona władza stokroć ważniejsze są od jednostki, bo przecież indywidualizm to choroba „zgniłego Zachodu”. Zresztą, wielu Rosjan wręcz dumnych jest ze skali strat podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – co to za Zwycięstwo, jeśli nie zostało okupione morzem krwi?! No właśnie – po czwarte, wręcz truizmem jest stwierdzenie, że Stalina kochają za pokonanie Hitlera. Największy sukces geopolityczny w historii Rosji. Koszty indywidualne ofiar wojny nie mają żadnego znaczenia. Duma jest najważniejsza!
I właśnie dlatego nie ma co liczyć, że rosyjska miłość do Stalina przeminie. To przypadek zupełnie inny niż sympatia ukraińskich nacjonalistów do Bandery czy Szuchewycza. Oni wypierają ze świadomości zbrodnie na Polakach, stawiają akcent na walce UPA z Sowietami o niepodległość. Rosyjscy staliniści odwrotnie – mają pełną świadomość, że ich bożek mordował milionami nie tylko wrogów, ale i swoich. Ale taka była cena potęgi państwa! Narodowy bolszewik (takie „brunatno-czerwone” połączenie nie jest w Rosji niczym dziwnym) Zachar Prilepin nie neguje koszmaru ofiar stalinowskiego terroru. Sołżenicyna z jego „Archipelagiem GUŁAG” krytykuje nie za opis tego koszmaru, ale za to, że wielki pisarz sprzedał ten opis za granicą, stając w trakcie zimnej wojny po stronie Zachodu. Za dobry przykład podaje Warłama Szałamowa, który przedstawił piekło Kołymy w swoich opowiadaniach, a jednak nie zaprzedał się wrogom swojej ojczyzny. Prilepin w charakterystyczny sposób broni Stalina. Mianowicie, stwierdza, że gdy przyjdzie nowy Hitler, to przecież świat nie zwróci się o pomoc do zachodnich liberałów, do ruchów LGBT! Tak, wtedy właśnie Zachód zatęskni za Stalinem – za silnym i okrutnym wodzem, którego siła i okrucieństwo są niemal wartościami samymi w sobie.
To nie Lenin jest „wiecznie żywy”. Zachodni agent, który przyjechał do Piotrogrodu w zaplombowanym wagonie, by rozpętać rewolucję w Rosji, którą gardził, bo była tak zacofana?! Lenin jest już pustym znakiem, który emocji nie wzbudza. Wiecznie żywy jest i będzie Stalin. „Czerwony car”, do którego modli się większość Rosjan. „Tylko” większość, bo antystalinowska opozycja też jest silna (a przy tym inaczej niż w czasach Stalina eksterminacja jej nie grozi), ale wpływu na główny nurt nie ma i zapewne w najbliższym czasie mieć nie będzie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.