Jak naprawdę wyglądał weekend w Zakopanem? Sprawdziliśmy
Z Zakopanego pokazano tłumy spacerujących turystów, ogromną kolejkę do otwartej karczmy, a także „koronaparty”, czyli bawiącą się młodzież. Próba powrotu do normalności nie spodobała się władzom, ekspertom, a także mediom głównego nurtu, które pojawiły się na miejscu, aby szukać sensacji.
– To był wyjątkowy weekend policjantów z Zakopanego wspieranych przez garnizon małopolski, co było efektem kumulacji turystycznej. To tak, jakby w jeden weekend w Zakopanem świętowano Sylwestera, karnawał i skoki narciarskie. Wszystko zbiegło się w jeden weekend, o czym świadczyły tłumy ludzi wypoczywających w Zakopanem i bawiących się na Krupówkach – mówił PAP rzecznik zakopiańskiej policji asp. Roman Wieczorek.
To prawda. Ten weekend był wyjątkowy, ponieważ od 12 lutego rząd wycofał warunkowo część obostrzeń na okres dwóch tygodni. Otwarte zostały m.in. hotele i stoki narciarskie. Niestety, zamknięte pozostawały restauracje, kawiarnie i bary. W Zakopanem zdecydowanie największe ich zagęszczenie jest na Krupówkach, a więc siłą rzeczy turyści udali się właśnie tam. Wśród nich byli nie tylko typowi imprezowicze, ale również wracający z gór narciarze i turyści, pragnący ogrzać się herbatą lub grzanym winem.
Udali się też tam wówczas, o czym nie wspomina asp. Wieczorek, kibice skoków narciarskich, bowiem w sobotę i niedzielę przypadały kolejne konkursy Pucharu Świata na Wielkiej Krokwi. Na trybuny skoczni nie weszli, ponieważ nie pozwala na to reżim sanitarny. Zgromadzili się więc kilkadziesiąt metrów dalej, co tylko podkreśla bezsens obowiązującego zakazu.
Podobnie kuriozalna sytuacja miała miejsce na samych Krupówkach. Rzeczywiście pojawiły się tam tłumy turystów, a przed otwartą karczmą „Góraleczka” gromadziła się długa kolejka praktycznie o każdej porze dnia. Ze szczególną krytyką spotkały się jednak wieczorne imprezy. Ktoś z przybyłych miał ze sobą głośnik, włączył muzykę i się zaczęło. Kluby są zamknięte, a na zewnątrz jest mróz, a więc młodzież zaczęła tańczyć. Niektórym osobom impreza faktycznie wymknęła się spod kontroli i była potrzebna interwencja policji, co jednak nie oddaje ogólnego trendu.
Interwencje policji
Najczęstszym widokiem związanym z działaniami mundurowych na Krupówkach był przejazd radiowozami z głośnikiem i wygłaszanie komunikatów wzywających do zasłonięcia ust i nosa. Problem w tym, że większość odbiorców tego apelu akurat spożywała posiłek na ławkach i parapetach, gdyż nie mogła zrobić tego wewnątrz lokali. Praca funkcjonariuszy była zatem bezcelowa.
Raz byłem świadkiem szczególnie bulwersującej sytuacji, w której do jednego z grajków podeszli policjanci z zamiarem wypisania mu mandatu. Powód? Oskarżono go o powodowanie zagrożenia epidemicznego, ponieważ wokół niego zatrzymywali się przechodnie, aby posłuchać, jak gra i śpiewa. Mężczyzna mandatu nie przyjął, a sprawa jest w toku.
Poza tą sytuacją, nie spotkałem się osobiście z natarczywym zachowaniem funkcjonariuszy. Wspomniany grajek mówił mi o brutalności policji rozpędzającej wieczorne imprezy, ale tego nie jestem w stanie w stu procentach potwierdzić. Muszę za to przyznać, że wielu policjantów nie czepiało się osób, które np. były akurat bez maseczki lub nie trzymały dystansu.
Opisana powyżej sytuacja nie umknęła uwadze politykom partii rządzącej, a zwłaszcza Ministerstwu Zdrowia. Szczególnie ostro wypowiedział się na ten temat szef resortu Adam Niedzielski.
– Patrząc na to, co działo się w Zakopanem, przypominam sobie mecz Ligi Mistrzów między Atalantą a Valencią. Nie chciałbym, aby Zakopane było naszym stadionem San Siro, początkiem III fali pandemii w Polsce – mówił podczas konferencji prasowej szef resortu Adam Niedzielski. Polityk nazwał zachowanie turystów pod Tatrami "głupim i nieodpowiedzialnym". Zagroził również, że jeżeli dalej część Polaków będzie dalej beztrosko podchodzić do zakazów, to możliwe jest ponowne wprowadzenie "pewnej formy lockdownu”.
Te słowa mogą brzmieć szczególnie groźnie dla branży, które dopiero co się otworzyły. Do przewidzenia było, że po otwarciu hoteli i stoków narciarskich w znaczący sposób wzrośnie mobilność Polaków. Sezon zimowy zachęcał do udania się na narty, a przecież sami przedstawiciele rządu apelowali, aby uprawiać sport na świeżym powietrzu w związku z zamkniętymi siłowniami. Można było jeszcze pójść na basen, ale to pozwolenie nie obejmowało aqua parków, choć tam również stosowany jest zabijający zarazki chlor.
Zapowiedź powrotu radykalnych obostrzeń to również tragiczna wiadomość dla restauratorów, którzy liczyli na możliwość otwarcia swoich biznesów. Ktoś może tu powiedzieć, że część z nich i tak się otworzyła. To prawda, widziałem kilka takich miejsc, nie tylko w Zakopanem, które oficjalnie przyznały się do serwowania dań na miejscu. Efektem było ogromne zainteresowanie tymi lokalami i zapewne rekordowy przychód.
Większość przedsiębiorców obawia się jednak kar sanepidu i ciągłych kontroli tej instytucji w towarzystwie policjantów. Poza tym, są też ci, którzy otwierając swoje lokale, naraziliby się na utratę funduszy z tarczy antykryzysowej. Część z nich przymyka oko na jedzących i pijących na miejscu, ale na wszelki wypadek serwuje dania w opakowaniach na wynos i prosi o jak najszybsze ich spożycie. Kim są zatem ci, którzy zdecydowali się otworzyć? Żądnymi zysku za wszelką cenę sknerusami? W rozmowie z nimi widziałem raczej zdesperowanych ludzi, odpowiedzialnych za swoje rodziny, a także za pracowników i ich najbliższych. Ponadto, części z nich nie przysługuje pomoc z rządowej tarczy, ponieważ prowadzą swój biznes zbyt krótko. Postanowili więc postawić wszystko na jedna kartę.
Jest jeszcze jedna rzecz warta podkreślenia. We wszystkich otwartych restauracjach, które odwiedziłem, był zachowany rygor sanitarny: odstępy pomiędzy stolikami, personel w maseczkach, płyn do dezynfekcji. Skoro zatem powtarzany jak mantra przez dyżurnych ekspertów skrót DDM był przestrzegany, to dlaczego korzystanie z takich miejsc nie może być legalne?
Przynajmniej raz w ciągu dnia robiłem zakupy w markecie. Powiedzieć, że ustawiały się tam długie kolejki do kas, to nic nie powiedzieć. Klientów było tylu, że na półkach ciągle brakowało podstawowych produktów. Widok tłumów w takim miejscu nie znajduje jednak zainteresowania mediów głównego nurtu. Co innego, gdyby ci ludzie zgromadzili się na Krupówkach. Wtedy zapewne staliby się pretekstem do przywracania radykalnych obostrzeń i straszenia opinii publicznej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.