Alkohol w pandemii

Dodano:
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / Domena publiczna
11 marca, dzień 374. Wpis nr 363 | Od samego początku pandemii podejrzewałem, że przedłużające się formy zamknięcia i samozamknięcia społeczeństwa doprowadzą do różnych patologii. I będą nas kosztować grubo więcej niż sam koronawirus.

Na pierwszym miejscu problemów społecznych wychodziły mi rozwody, na drugim upadek psychiczny młodzieży równolegle z alkoholizmem. I widać, że wiele z tych obaw się obecnie spełnia. Dziś zajrzałem do alkoholików. I jest smutno-ciekawie.

Ryzykowne picie

Problem jest frapujący, bo z jednej strony u psychoterapeutów uzależnień jest taki ruch, że mają syndrom „drzwi obrotowych” – pełno klientów. Ale pamiętajmy, że po tego rodzaju pomoc zgłasza się nie więcej niż 20% tych co mają problemy. Z drugiej zaś strony ogólne spożycie nie bardzo wzrosło. To może być wynikiem tylko jednego – przesunęło się spożycie na większe w grupie tzw. ryzykownego picia. Jak pokazały badania ok. 30% ludzi zmieniło sposób spożywania alkoholu w czasach pandemicznych. 15% zmniejszyło spożycie, zaś 15% zwiększyło i zdaje się, że to przesunięcie – bez większego wpływu na ogólne spożycie – powoduje, że ci co nieźle gazowali przed pandemią gazują jeszcze więcej. Tyle ile ubyło z przybyłych abstynentów.

Pamiętajmy, że z ogółu konsumpcji alkoholu odpadły restauracje i bary, bo te są pozamykane. To też oznacza, że tę frakcję przejęli domowi popijacze, co już robi większe „zagęszczenie” nadużywania na głowę grupy ryzykownego picia, o uzależnionych już nie wspominając. Do tego dochodzi brak lub ograniczenie imprez towarzyskich, po których wyrwę także uzupełniają pandemiczni alkoholowi ekstremiści.

Niebezpieczna nuda

Czemu ludzie piją w pandemii? Wiadomo – strach, niepewność, nieodgadnione jutro, brak stabilizacji, kłopoty z pracą, konflikty rodzinne spowodowane zmianą wspólnego bytowania na częstsze i zamknięte. Ale jak się spyta ludzi czemu piją więcej, to ich odpowiedź jest inna. Na pierwszym miejscu mamy żenująco szczerą odpowiedź, że to z powodu większej ilości wolnego czasu. Co oznacza, że zajęcia przed pandemią trochę nas przed tym broniły. Widać też, że nawet praca zdalna pozwala sobie czasami dygnąć, co w przypadku pracy w realu musiało się skończyć źle. Zawsze się przecież na Zoomie czy Teamsach można poukrywać za zdjęciem profilowym. Drugi powód picia to… nuda. No tak, trzeba sobie pokolorować ten szary i powtarzalny świat.

Ale mamy też nasz polski „ślad alkoholowy” w świecie. Coraz to w różnych krajach pojawiają się rewelacje o leczniczych właściwościach polskiego alkoholu. Japończycy ruszyli do sklepów i wykupili polską wódkę jako lekarstwo na koronawirusa. W USA polski spirytus rektyfikowany został nazwany „Mordercą kowida”. To nasz, na razie jedyny, polski wkład w walkę z pandemią. Może tak jest, że nasi popijający wiedzieli to i bez Japończyków czy Amerykanów, i leczą się na koronę od początku pandemii?

I tak, przed kowidem, popijaliśmy nieźle, konsumpcja w roku 2019 to kolejne rekordy. Co z tego wyjdzie, skoro wszystkie powody do picia, czyli niepewność jutra i strach przed pandemią nie wydają się zanikać, a wprost przeciwnie? Zdaje się, że idziemy na kolejny rekord. Ciekawe, czy gdyby Chopin żył to też by dzisiaj pił?

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...