Hipokrates na telefon
Jak już wspomniałem przed kowidem na dnie spoczywały stare składy z politykami włącznie, ale pandemia spowodowała, że usłyszeliśmy pukanie w dno. Od spodu. Pisałem już o upadku policjantów, celebrytów, dziennikarzy. Dziś pora na lekarzy.
Oczywiście byłbym niesprawiedliwy gdybym nie wtrącił, że większość zachowuje się dzielnie w codziennym trudzie w nierównej walce, na początku z koronawirusem, coraz bardziej dziś – z niewydolnością i głupotą systemu. Ale jak u celebrytów – łyżki dziegciu zatrują beczki miodu i narażą całe środowisko na społeczny ostracyzm. A pamiętacie jak to się zaczynało? Gdzie są te początkowe oklaski dla medyków na balkonach europejskich kwarantann, gdzie pizze za darmo? (W pierwszych miesiącach, nadmienię, była to jedyna reakcja instytucji Unii Europejskiej na pandemię). Mój jeden z pierwszych wpisów dotyczył niesprawiedliwego traktowania przez ciemnotę medyków jako trędowatych, roznoszących zarazę. Wiele wody upłynęło od tego czasu.
Przełomowe były teleporady
Myślę, że przełomowe były teleporady. Właściwie to nie wiadomo o co chodzi. Po pierwsze – kto dopuścił do zezwolenia na takie praktyki? To się dało namierzyć dzięki raportowi WEI (strona 18), autorstwa doktora Basiukiewicza. Rekomendację o teleporadach wydał Główny Inspektorat Sanitarny 10.03.2020 roku. Nazwisko szefa GIS – Jarosław Pinkas. Dziś zastępuje go pełniący obowiązki (Polska w pandemii od pół roku nie ma Głównego Inspektora Sanitarnego) Krzysztof Saczka, inżynier elektryk. Po drugie – to za co my płacimy temu NFZ-owi? Ja się na żadne teleporady nie umawiałem, a składkę płacę jak za dawnych czasów z poradami w realu. Ale to najmniejsze miki. Głównym argumentem za teleporadami jest to co można usłyszeć przez telefon z rejestracji: „A kto będzie Panią/Pana leczył jak wszyscy lekarze zachorują?” A zachorują? Przecież są zaszczepieni… A leczą? No „leczą” – przez telefon. I mamy efekty – 1,3 mln mniej hospitalizacji rok do roku. Tak mieliśmy przeciążoną w 2020 roku służbę zdrowia.
Jak wspomniałem – kowid zdarł maski różnych społeczności. Fakt, że do przychodni nie wleziesz, odeślą cię do domu, byś czekał na telefon, ale za kasę na prywatne to ten sam lekarz już po 16.00 wirusa się nie boi – to już demonstracyjny pokaz merkantylnej hipokryzji. Widocznie albo lekarze wiedzą coś o wirusie czego my nie wiemy, albo monetyzują panikę, sami mając w poważaniu pozorne w takim razie niebezpieczeństwo korony. Trzeciego wyjścia nie ma.
Śmiertelna procedura
Ale najgorsza jest śmiertelna procedura teleporad. Tak, śmiertelna, bo moim zdaniem to ona jest ukrytym, rzeczywistym źródłem zgonów, szczególnie tych niekowidowo nadmiarowych. Ja to… no właśnie przeżyłem. Jak miałem kowida to po pozytywnym teście leżałem sobie zdiagnozowany tylko raz przez telefon. Nikt mnie nie osłuchał, a przecież zapadłem na chorobę, która atakuje dolne drogi oddechowe. Miałem 39,5 Celsjusza i mogłem mieć wszystko, zapalenie płuc, sepsę czy cokolwiek. O osobach obłożnie chorych na tzw. choroby współistniejące nie wspomnę. I co, tacy ludzie mają się sami zdiagnozować i zrobić co? Zadzwonić na pogotowie i powiedzieć, że się źle czują i mają kowida? No to ich zawiozą na oddział kowidowy, gdzie ani leczą na kowida, ani na choroby współistniejące. Na kowida, bo właściwie się go nie leczy, bo jak? (Taka amantadyna to się chyba doczeka jak wszystko zelżeje). A na inne choroby też się tam nie leczy, bo na kowidowym nie ma przecież specjalistów od chorób, które przywiozłeś, tylko lekarze z łapanki od okulistów do laryngologów.
A więc leżysz i się obserwujesz. Nie dość, że możesz przegapić moment, dla lekarza – w realu – oczywisty i wjechać za późno, w dodatku na oddział kowidowy, to jeszcze się boisz, odwlekasz decyzję o kontakcie ze służbą zdrowia, bo wjedziesz na konwejer eskortowany przez kosmitów, relacjonowany codziennie przez media. Wytwarza to potworny stres, szczególnie u starszych i tak immunologicznie osłabionych, co dodatkowo obniża im odporność i byle patogen – wcześniej dla nich pomijalny – kładzie ich na wieki. Dla większości ludzi w ich wyobrażeniach obecnie wyjazd na kowidowy szpital do zjazd do zajezdni. A skąd się to bierze?
I teraz – główni autorzy tego zamieszania, lekarze, a właściwie ich reprezentanci w mediach mówią: głupie ludzie, boją się służby zdrowia, zgłaszają się za późno. A skąd mają wiedzieć, kiedy się zgłaszać, skoro wy swoje stetoskopy macie zawieszone od roku na kablu od słuchawki teleporad? Jak się was mają nie bać, gdy ciągle straszycie przez przekaziory jak to się umiera w Polsce i że to przez niesfornych Polaków.
Amantadyna
Teraz mi już ręce i nogi opadły. Mamy „wash and go” – dwa w jednym. Okazuje się, że to przez… amantadynę. Ta nieulubienica polskiego systemu zdrowia zabija. Mechanizm jest prosty – ludzie zbyt późno zgłaszają się ze swym stanem do szpitala, bo biorą półlegalnie amantadynę. Ta – jak wiemy od profesora Simona – nie leczy, pacjenci czekają zbyt długo na działanie tego fejku i niezczeście gotowe. To już jest majstersztyk. A co, zamiast amantadyny polecają pacjentom lekarze domowi przez telefon? Trzy rzeczy – samoobserwację, antybiotyk (na wirusa!) albo ibuprom. No, łaskawcy… A winni – znowu durni pacjenci. Lekarze, jak Piłat, umywają ręce. Tym razem w środkach dezynfekujących. To już nie jest hipokryzja, to skrajny cynizm i pogarda wobec życia innych, które powołanie lekarzom powierzyło. Nie wiem czy to się da kiedykolwiek odzobaczyć.
Jan Waszkiewicz, profesor z Wrocławia, był moim guru, tak jak praktycznie każdego kto się z nim spotkał. Nie wiem, czy poznałem bardziej inteligentnego człowieka. Kiedy myśmy siali, to Jan zastanawiał się nad kursem pszenicy na giełdzie w Szangchaju, był zawsze do przodu, pokazując nam nieoczekiwane i dalekosiężne skutki naszych bieżących działań. Widziałem go ostatni raz na pogrzebie Antoniego. Potem dowiedziałem się, że Jan już leży pod respiratorem i zostały mu godziny. Na pogrzebie okazało się jak to było. Kowid, izolacja w domu, nie osłuchany, czekamy czy się nie pogorszy. Dopiero jak osłuchał go psychiatra z rodziny to się okazało, że Jan ma od dawna obustronne zaawansowane zapalenie płuc. Wtedy już procedura jak wyżej – karetka, kosmici, oddział kowidowy i respirator, spod którego wychodzi góra 10%. I Jan do nich nie należał. Kolejna śmierć do statystyk kowidowego żniwa? A ja wam mówię – zabił go nie wirus, tylko nierozpoznane zapalenie płuc. Ile jest ofiar takich „procedur” w codziennych alarmujących statystykach śmiertelnego pochodu koronawirusa? Może trzeba zapytać inżyniera elektryka?
Jana zabiły bezduszne, durnowate procedury i lekarze, którzy udają, że nie wiedzą o co chodzi. Coraz gęściej robi się na tym piekła dnie. Jedyna pociecha, że Jan będzie na was patrzył z góry…
Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”.