Kukuruźnikiem w rakiety, czyli nowe wojny dronów
Po spacerze makabryczną aleją pomiędzy zawieszonymi na maskujących siatkach hełmami poległych armeńskich żołnierzy i obejrzeniu scenek odgrywanych przez ułożone w błagalne pozy, zakute w łańcuchy manekiny w armeńskich mundurach, Alijew triumfalnie obwieścił, że w czasie wojny na Ormianach zdobyto ponad 2 tysiące pojazdów, 125 systemów artyleryjskich, 366 czołgów i ponad 50 zestawów rakietowych, w tym 7 ziemia – powietrze typu S-300.
Oznaczałoby to, że Ormianie stracili od 1/3 do połowy posiadanego arsenału S-300. Tak duże straty kazałyby powątpiewać w skuteczność tego systemu. Rzucałoby to również cień na jego następcę – zestaw S-400 Triumf. Ma on się stać podstawą rosyjskiej obrony przeciwlotniczej, skutecznie blokując dostęp do rosyjskiego terytorium. Ten rosyjski hit eksportowy został też zakupiony przez Chiny, Arabię Saudyjską, a nawet Turcję, skuszoną, niższą niż zachodnie, ceną i rzekomą skutecznością.
S-400 jest też jednym ze straszaków, którym często posługuje się rosyjska propaganda, twierdząc, że są one zdolne „zestrzelić wszystko w promieniu 400 km”. Jedną z „baniek antydostępowych” chronionych przez S-400 ma być Obwód Kaliningradzki. Pod ich osłoną można by stamtąd bezkarnie atakować cele na znacznym obszarze Polski. Jednak to nie zniszczenie armeńskich S-300, było kluczowe w tej wojnie.
Drugie życie kukuruźników
Na samym jej początku, w październiku 2021 r. serwisy internetowe obiegła wiadomość o wykorzystaniu przez Azerbejdżan samolotów Antonow An-2 w samobójczych misjach. Leciwe „kukuruźniki”, jak powszechnie nazywa się je w krajach byłego ZSRR, miały przelatywać nad linią działań i spadać w płomieniach nad armeńskimi pozycjami, trafione ogniem obrony przeciwlotniczej. Ormianie donosili o co najmniej kilku przypadkach, kiedy załoga strąconej maszyny nawet nie próbowała się ratować, skacząc na spadochronach. Azerowie nie mieli jednak zamiaru oddawać życia za ojczyznę w ten sposób. Antonowy zostały przez nich przerobione na bezpilotowe statki latające. Ze zdjęć satelitarnych lotniska w Jewłachu, położonego niedaleko od azerbejdżańskiej Gandży wynikało, że stoi tam kilkadziesiąt tych dwupłatowców, przygotowywanych do takich misji.
Serwisy obiegła też sensacyjna wiadomość, że to właśnie przy pomocy takich bezpilotowych samolotów niszczono armeńskie S-300. Antonowy miały być wykorzystywane jako przynęta do wykrywania ich pozycji. Potem do akcji wkraczały produkowane w Izraelu drony z głowicami bojowymi Harop, przeznaczone głównie do niszczenia stacji radiolokacyjnych. Dlaczego jednak drony te nie zostały zniszczone przez systemy przeciwlotnicze, które atakowały?
S-300 przeznaczone są przede wszystkim do niszczenia poruszających się z dużą prędkością samolotów z napędem odrzutowym i rakiet. Używane przez Ormian stacje radiolokacyjne tych zestawów mogły więc nawet nie namierzyć lecących wolno, na niedużej wysokości Haropów. Zwłaszcza, że Armenia dysponowała starszą wersją S-300 Żeby te stosunkowo niewielkie, dysponujące 23 kilogramową głowicą bojową drony mogły wlecieć w kontrolowaną przez Ormian przestrzeń powietrzną, trzeba było najpierw zniszczyć systemy przeciwlotnicze krótszego zasięgu posiadane przez Ormian, jak Osa, Strieła, Buk i Tor, a przeznaczone do zwalczania mniejszych celów powietrznych.
Prawdopodobnie do tego celu posłużyły właśnie drony – kukuruźniki. Ściągając na siebie ogień prowadzony z mniejszych zestawów przeciwlotniczych, ujawniały ich pozycje i wystawiały na zniszczenie przez azerbejdżańskie drony bojowe, czekające na taką okazję.
Dzięki temu obrona przeciwlotnicza Górskiego Karabachu w zasadzie już na początku konfliktu została pozbawiona możliwości przeciwdziałania azerskim dronom. Mogły więc one bez przeszkód kontynuować swoją śmiercionośną pracę. To właśnie dzięki zsynchronizowanym atakom dronów i klasycznej artylerii możliwe było przerwanie dobrze umocnionych ormiańskich pozycji i wtargnięcie głęboko na terytorium Górskiego Karabachu. Prawie cała ormiańska artyleria została też zniszczona przez bezpilotowce.
Turecki sukces
Jednym z ojców owego sukcesu jest Selçuk Bayraktar, zięć prezydenta Erdogana, absolwent MIT i dyrektor techniczny tureckiego rodzinnego przedsiębiorstwa Baykar Makina, zajmującego się m.in. konstruowaniem dronów. To on stworzył projekt doskonałego bezzałogowego statku powietrznego klasy MALE (średniego zasięgu, długotrwałego użycia) Bayraktar TB 2. Może on wznieść się na wysokość ponad 8 tys. metrów, poruszać się z prędkością do 220 km/h, i pozostawać w powietrzu do 24 godzin. Przenosi do 75 kg różnego rodzaju uzbrojenia, w tym kierowane laserowo bomby MAM i pociski przeciwpancerne UMTAS również tureckiej produkcji.
Turcy przy pomocy Bayraktara i innych bezpilotowców stworzyli pierwszy tani, a więc dostepny nie tylko dla największych graczy sieciocentryczny system wykorzystania dronów. Z sukcesami wykorzystali go w walkach na Bliskim Wschodzie i w Libii. Skorzystali z tego również Azerowie, kupując kilkadziesiąt maszyn tego typu i wykorzystując wypracowaną przez Turków taktykę ich użycia. Pojawiły się nawet przypuszczenia, że operacjami kierował turecki generał Goksel Kahya, odpowiedzialny za użycie dronów podczas konfliktu w Libii. Niewykluczone też, że kierowali nimi bezpośrednio tureccy operatorzy.
Ormianie z kolei nie inwestowali w bezzałogowce. Broń kupowali na kredyt i ze zniżkami głównie od Rosjan, którzy nie mieli tu dużo do zaoferowania. Sprzedawali natomiast środki obrony przed nimi – zarówno systemy rakietowe, jak i walki radioelektronicznej. Po wspólnych ćwiczeniach w 2020 r. oznajmili nawet, że “Ormianie nie muszą się obawiać azerbejdżańskich Bayraktarów”.
Jednak wojna brutalnie zweryfikowała te założenia. Na korzyść tureckiego “miecza” w porównaniu do rosyjskiej “tarczy” przemawiają zwłaszcza koszty. Jeden kompletny zestaw Bayraktar składający się z czterech maszyn, systemów kierowania, zapasu bomb i rakiet oraz stanowiska operatorów kosztuje około 5 mln USD. Tymczasem jeden rosyjski zestaw przeciwlotniczy Pancyr – S z 48 rakietami, to koszt około 13 mln USD. Jedna wyrzutnia TOR, to ok. 15 mln USD. Drogie są również same rakiety. Do Pancyra to koszt ok. 70 tys. USD za sztukę, TORa – 300 tys., a do najbardziej efektywnego w zwalczaniu dronów Buka mniej więcej tyle, co turecki bezpilotowiec. Przy przewadze azerskiej obrony przeciwlotniczej Ormianie nie odważyli się też wykorzystać swoich samolotów, w tym świeżo zakupionych od Rosjan Su-30. Samoloty podobno nie miały rakiet powietrze – powietrze, których nie zdążono zamówić, ale doświadczenia z niszczenia dronów przez samoloty z wojny rosyjsko – gruzińskiej 2008 r. pokazują, że prowadzi to do poważnych strat w lotnictwie załogowym.
Produkujmy (i kupujmy) drony
Wojna w Górskim Karabachu pokazała, że bezpilotowce będą miały coraz większe znaczenie na polu walki i warto w nie inwestować. Budżet na zbrojenia Azerbejdżanu, zasilany pieniędzmi ze sprzedaży gazu i ropy naftowej na pewno sprzyjał takim wydatkom. Tureckie drony sprawiły, że konflikt wyglądał jak marzenie sztabowców – krótka, zwycięska wojna, pozwalająca osiągnąć zakładane cele. W dodatku przy niewygórowanych – w porównaniu do wykorzystania tradycyjnego uzbrojenia – kosztach. Ubożsi Ormianie popełnili wiele błędów, ale jednym z głównych było zaufanie rosyjskiej technice, niedostosowanej do niestandardowego konfliktu, jakim była wojna w Górskim Karabachu.
Sukcesy tureckich dronów zostały dostrzeżone. Ukraina, która posiadała 6 maszyn Bayraktar, kupuje kolejne 5 sztuk. W kwietniu br. drony te zaczęły loty rozpoznawcze nad Donbasem, wykrywając pozycję separatystów i zgromadzony tam sprzęt wojskowy. Chęć zakupu tureckich bezpilotowców wyraziły też Serbia, Bułgaria i Kazachstan.
Warto tu wspomnieć, że polskie przedsiębiorstwa produkują zaawansowane bezzałogowe systemy latające. W dodatku z sukcesami wykorzystywane w konfliktach zbrojnych. Rozpoznawcze są na wyposażeniu polskich sił zbrojnych – jednostek artylerii i Wojsk Specjalnych. Wojska Obrony Terytorialnej wyposażane są również w amunicję krążącą. Jednak nasycenie nimi pododdziałów pozostaje ciągle niewielkie. Antoni Macierewicz jako minister obrony narodowej zapowiadał w 2016 r. zakup “tysięcy sztuk” dronów uderzeniowych dla wojsk operacyjnych i obrony terytorialnej. Jednak do tej pory pozyskano zaledwie około 100 sztuk. We wrześniu zeszłego roku MON zakończyło prace analityczno – koncepcyjne nad programem zakupu dronów taktycznych średniego zasięgu. Prace nad bezpilotowcami typu MALE – a więc takimi jak Bayraktar są dopiero w planach. Jeżeli nie zostaną zancząco przyspieszone, zostaniemy daleko w tyle za szybko zmieniającymi się wymaganiami współczesnego pola walki.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.