Kowidowe selfiki szczepionkowców

Dodano:
Szczepienie przeciw COVID-19. Zdj. ilustracyjne Źródło: PAP / Leszek Szymański
Dziennik zarazy | Wpis nr 445 || Od samego początku wkurzały mnie te wpisy na social mediach, z selfikami jak wkłuwają komuś szczepionkę.

Każdy sobie może robić co chce i pokazywać co chce. Ale w większości przypadków budziło to mój niesmak. Nie dlatego, że nie lubię jak ktoś się szczepi, ale uważam kwestie własnego zdrowia, podjętych terapii za intymną część życia ludzkiego. Dla mnie to była zawsze jakaś forma ekshibicjonizmu. Ale, jak pisałem, każdy może zrobić co chce z informacją o sobie, tyle, że ja mam wtedy prawo to oceniać, jeżeli znajduję takie coś w przestrzeni publicznej.

Koronawirusowi selfikowcy dzielą się na dwie grupy. Pierwsza wstawia swoje zdjęcie i podpisy, że się już odbyło (odbywa), że wszystko w porządku i kiedy następny strzał. Przy wspomnianych zastrzeżeniach – do zniesienia. Ale przeważa druga grupa. Pod zdjęciem ze szczepienia MUSZĄ być rytualne dwie rzeczy: wspomnienie, że już się odbiera fale z masztów 5G, widzi dwa żółwie przytrzymujące płaską ziemię, coś o folii na głowie, żeby zabezpieczyć się przed szkodliwymi promieniami z kosmosu. Druga to odezwanie się wprost do foliarzy, z beką, że ci się tak boją głupcy, a to przecież nic wielkiego. I tylko nieoświecony człowiek…

Koronawirusowi selfikowcy

Takie wpisy mają smutną swoją genezę. Po pierwsze mają dać sygnał innym, znak przynależności do grupy światłych i racjonalnych. Takie wstawianie paluszka do budki koronarealizmu. Żeby znajomi wiedzieli, że się trzymamy po jasnej stronie. Gdyby w ogóle mieli wątpliwości. Rytualna beka z płaskoziemców to też zestaw obowiązkowy. Należy się przecież szydera, tym wymyślonym przez nich bełkotom, co to ich nikt ze światłych nie czytał, ale wie – na zasadzie stadnej odporności (na argumenty) -, że tam siedzą jacyś nawiedzeni. Ja już zrobiłem sobie przegląd badań kim są ci foliarze i to opublikuję niedługo, bo wyniki będą zaskakujące.

Ale we mnie budzi niesmak nie ten rytuał poniżania wyimaginowanego wroga, przyszłego winowajcy „czwartej fali”. Mnie drażni robienie sobie jaj z pogrzebu. Nie tyle, że zaraz wszyscy zaszczepieni padną, ale z punktu widzenia obiektywnej wiedzy chwalą się de facto swoją beztroską. Bo wszelkie obiektywne procedury (łącznie z zakończeniem III fazy badań szczepionek nawet w 2023 roku) wskazują na to, że pobrało się niepewny środek, o agresywnym stopniu ingerencji w ludzkie geny. No, chyba, że takie nagłaśnianie dotyczy ludzi, którzy wyeliminowali już wszelką refleksję w tsunami medialnej propagandy. Ale dla wielu to społeczny dowód słuszności, poszukiwanie racji w dużej ilości podobnych zachowań innych. Dlatego człowiek chce się do tej większości przyłączyć, demonstrując swoją przynależność, czyli szuka uzasadnienia w wielości, nie w faktach. Co oznacza, że oprócz powyższych dwóch motywacji jest jeszcze trzecia – ukojenie strachu. Postąpiłem jak większość, a miliony nie mogą się przecież mylić. Ale prawda nie jest funkcją ilości ludzi ją wyznających.

I zaczęło się przerzucanie argumentami i świadectwami. Koronaentuzjaści co chwilę publikują wpisy o takim co się sadził, obśmiewał koronę i szczepienia, a teraz respirator i gościa nie ma. Foliarze nie są dłużni: w internecie przejmująca relacja z beki w wykonaniu takiego lekarza co się zaszczepił, kpił, że już ma łączność z Billem Gates’em i teraz gościa też nie ma. Albo wpisy z relacjami bezrefleksyjnej wobec szczepień dziennikarki Gazety Wyborczej, która pisała o sobie, że „ciężko przechodzi entuzjastyczne reakcje immunologiczne na szczepionkę”. I też już pani redaktor nie ma wśród nas. W końcu dość dramatyczna relacja z USA, jak to ojciec zmusił swego syna do szczepienia i syna też już nie ma. (Mam screany źródeł, ale ze względu na wrażliwy kontekst nie będę ich publikował).

Tym wpisom towarzyszy zawsze jedna rzecz – są wycinane z internetu. No mam nadzieję, że robi to rodzina, by nie wisiała ta trauma w social mediach, ale wychodzi na to, że takie złe wieści nie mają się ukazywać. Ale dlaczego? Przecież nawet koronarealiści uważają, że poszczepienne komplikacje mogą się zdarzać, łącznie ze zgonem, ale jak się zdarzą, to chowamy wszystko pod stół. Czemu? Otóż oni to robią… dla Was, tych zaszczepionych, byście się nie bali tego, co wzięliście i tych jeszcze nie zaszczepionych, by się NIE bali wziąć tego, co wzięli ci pierwsi. Żadnych złych wiadomości. Czyżby „na złodzieju czapka gore”? Albo jak pisał Lec: „na złodzieju czapka… karakułowa”.

Każdy może mieć powikłania

Ale przecież wszyscy wiemy, że mogą być odczyny, zgony, że szczepionka nie zapobiega w 100% zakażeniom. Mówią o tym nawet jej producenci. Skoro tak, to czemu się tak szczypiemy, czemu nie jesteśmy w stanie o tym dyskutować, nawet napomknąć o tym? Wyjście z koronawirusa ma być gładkim czerwonym dywanem, po którym przejdzie ludzkość do nowej normalności. I będziemy klajstrować wszelkie plany na tym kobiercu, idąc do końca w zaparte i każde promilowe efekty uboczne pod ten dywan zamiatać? Ta nielogiczna figura jedynie przysparza sceptyków, bo ci, nawet bez wiedzy medycznej, używając jedynie aparatu logicznego myślenia, widzą, że coś jest nie tak.

Każdy może mieć powikłania, jak nie teraz to w przyszłości. I to wiadomo. Ale robienie sobie z tego beki, nie wobec własnego zdrowia, ale tych świrów, którzy mają na to inny pogląd jest gorzej niż błędem. To pogarda wobec innych, podszyta strachem o własne zdrowie.

I, na koniec, cytat z internetu „w temacie”, od Osa*Mari: „Myśmy rok tłumaczyli, że zgony zawałowców z pozytywnym testem to nie Covid. Teraz Wy się męczcie z tłumaczeniem, że to nie szczepionka tylko zawał.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.


Źródło: dziennikzarazy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...