Berlin, Wiedeń, imigranci, różnice...
Nawet te państwa, które bardzo blisko ze sobą współpracują, ba, są rządzone przez partie polityczne należące do tej samej europejskiej „rodziny politycznej” zaczynają nie szczędzić sobie krytyki – i to publicznie! Chodzi mi m. in. o ostatnią spektakularną różnicę zdań miedzy Berlinem a Wiedniem. Jeżeli czołowy polityk niemieckiej partii rządzącej, ba, pochodzący z formacji, która nie tyko rządzi RFN od czterech kadencji, ale będzie już w zasadzie na pewno współrządzić (wraz z Zielonymi) piątą kadencję – czyli CDU-CSU – pozwala sobie na publiczne besztanie rządu, który funkcjonuje nad Dunajem to znaczy, że różnych zdań tych dwóch krajów w kontekście polityki imigracyjnej już po prostu nie dało się ukryć.
Jeden z najbardziej znanych i popularnych niemieckich polityków, lider bawarskiej CSU i szef MSW w Berlinie Horst Seehofer zarzucił Wiedniowi, ni mniej, ni więcej „egoizm”, gdy chodzi o kwestię imigracji. Skąd my to znamy? Ano stąd, że owe pojęcie „egoizmu”, owe oskarżenie wcześniej ze strony niemieckich polityków, nie mówiąc o mediach, padało wobec Polski, Węgier i niektórych innych krajów naszego regionu. Herr Seehofer stwierdził, że postawa rządu jednego z dwóch najmłodszych premierów w Europie, kanclerza Sebastiana Kurza… „szkodzi unijnej polityce imigracyjnej”. Rzecz w tym, że Traktaty Europejskie pozostawiają kwestie polityki imigracyjnej w gestii poszczególnych państw członkowskich, państw narodowych! Nie jest, to według Traktatu Lizbońskiego, kompetencja UE i jej instytucji.
Dotychczas na posiedzeniach Rady Europejskiej tak się jakoś składało, że Wiedeń zawsze w kluczowych sprawach popierał Berlin. Teraz okazało się, że to ulica jednokierunkowa. Wbrew niektórym naiwnym publicystom (i politykom) z obozu polskiej prawicy, nie uważałem przed paroma laty po antyimigracyjnym, eurorealistycznym zwrocie dokonanym przez kanclerza Kurza (jego Austriacka Partia Ludowa należy do Europejskiej Partii Ludowej, jak CDU -CSU oraz… PO i PSL), że Austria doszlusuje do Grupy Wyszehradzkiej. Takich złudzeń dalej nie mam. Jednak fakt, że to właśnie w Austrii znajduje się największe skupisko Afgańczyków w Europie, którzy – zapewne z miłości do walców Straussa – przekraczają, bardzo często nielegalnie, dziesięć granic, aby odebrać austriacki „socjal”, powoduje, że Kurz musi nie tylko odczytywać nastroje swoich rodaków, ale im ulegać. Choćby po to, żeby utrzymać władzę. Nawet za cenę narażenia się na połajanki znad Szprewy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.