"To te same osoby albo super do nich podobne". Tak Fundacja Ocalenie weryfikowała tożsamość osób koczujących na granicy
DoRzeczy.pl: W jaki sposób dowiedzieli się Państwo o imigrantach koczujących na granicy, przy Usnarzu Górnym?
Marianna Wartecka: Od lokalnego dziennikarza. Kiedy na miejsce przyjechali nasi pracownicy, te osoby znajdowały się tam już od kilku dni.
Jak wyglądała sytuacja na miejscu, kiedy dotarliście do Usnarza Górnego?
18 sierpnia wieczorem przyjechała tam trzyosobowa grupa z Fundacji, w tym tłumaczka, która mówi w języku perskim i umie się porozumieć w dialekcie używanym przez część Afgańczyków, w tym akurat przez tę grupę. Chodzi o dialekt dari. Pierwszego dnia nie została dopuszczona do osób z obozowiska, ponieważ było już ciemno, a Straż Graniczna poprosiła, aby wrócili rano. Tłumaczyli, że sytuacja może się wymknąć spod kontroli, a po drugiej stronie są uzbrojeni Białorusini i zasugerowali powrót rano. Nasza grupa się wycofała, bo to brzmiało racjonalnie. Wrócili rano i był wśród nich poseł Maciej Konieczny. To był dzień, kiedy udało im się przekazać pomoc rzeczową – jedzenie, picie i śpiwory.
Straż Graniczna pozwoliła na przekazanie tego przez granicę?
Straż Graniczna twierdziła, że poseł Konieczny przekracza granicę polsko-białoruską, natomiast nie zatrzymywała go, ponieważ chroni go immunitet. Nie potrafili nam jednocześnie powiedzieć, gdzie dokładnie przebiega granica. Miało więc dojść do przekroczenia granicy, ale żadne inne źródła tego nie potwierdzają. Na to rzekome przekroczenie granicy nie reagowali również funkcjonariusze białoruscy.
A co z pełnomocnictwami dla osób w obozowisku?
Tego dnia poseł Konieczny przekazał im też druki pełnomocnictw. Były przetłumaczone na kilka języków, aby możliwe jak najwięcej osób było w stanie je przeczytać. Niezależnie od tego tłumaczka wyjaśniła im dokładnie, do czego one służą. Wtedy wszystkie 32 osoby, podając swoje dane osobowe wypełniły te pełnomocnictwa i w ten sposób ustanowili swoich pełnomocników prawnych w Polsce. Obecnie więc każda z tych osób ma w Polsce pełnomocnika prawnego.
Czy w tamtym momencie mieli Państwo szansę zweryfikować ich tożsamość?
Weryfikowaliśmy ją poprzez ich oświadczenia oraz przez język, którym się posługują. To była bezpośrednia rozmowa osoby, dla której perskidialekt dari to również język ojczysty. To osoba pochodzącą z Tadżykistanu, gdzie również używa się odmiany języka perskiego. To język, który ma wiele wariantów i osoby, które posługują się nim jako językiem ojczystym, albo bardzo dobrze go znają, są w stanie stwierdzić, z jakiego kraju albo regionu jest osoba, która również mówi w tym języku, tylko trochę inaczej.
Czy te osoby podawały konkretne informacje o swoim pochodzeniu?
Tak, ale dopiero później, gdy byliśmy już daleko od nich. Wówczas porozumiewaliśmy się za pomocą megafonu, a oni w odpowiedzi do nas krzyczeli. Często miało to miejsce w trudnych warunkach, gdy np. byliśmy zagłuszani przez Straż Graniczną za pomocą syren i silników. Czasami uniemożliwiały to też warunki pogodowe, gdy po prostu trudno było krzyczeć. Trzeba pamiętać, że ci ludzie mieli też coraz bardziej zdarte gardła i byli zmęczeni tym sposobem komunikacji, więc czasami zadawaliśmy pytania zamknięte. Wówczas odpowiadali poprzez podniesienie ręki, bo tak się umówiliśmy – na przykład podniesienie prawej ręki oznaczało potwierdzenie, a lewej zaprzeczenie.
Jednego dnia, kiedy były sprzyjające warunki pogodowe i nie byliśmy zagłuszani, udało nam się ustalić prowincje, z których pochodzą. Mogliśmy zadać pytanie wszystkim 32 osobom i w odpowiedzi każde z nich – z wyjątkiem kobiet, bo te mają słabsze głosy i w ich imieniu krzyczał jeden z panów – podało prowincję lub miasto, z których pochodzą, albo w której w ostatnim czasie mieszkali w Afganistanie.
Widzieli Państwo dokumenty tych osób?
Tak. Otrzymaliśmy ich kopie, wysłane przez członków rodzin tych osób. Kontaktowali się z nami stopniowo.
Skąd rodziny tych osób miały do Państwa kontakt?
Rodziny wychwyciły, że udało nam się dotrzeć do obozowiska. Te osoby w obozowisku były tam już dziesięć dni, zanim przyjechaliśmy. Prawdopodobnie w tym czasie nie były już w stanie kontaktować się z rodzinami, ponieważ jest tam słaby zasięg, a po drugie prawdopodobnie rozładowały im się telefony. W związku z tym ich rodziny nie wiedziały, co się z nimi w Polsce.
Ich rodziny w Polsce czy w Afganistanie?
Mam tylko częściową wiedzę na temat tego, gdzie mieszkają rodziny, ale nie mogę tego ujawniać. Ostatecznie udało nam się od nich zebrać zdecydowaną większość tych dokumentów. Zdaje się, że mamy ich 30.
Czyli otrzymali Państwo zdjęcia tych dokumentów?
To są zdjęcia dokumentów wysłane drogą elektroniczną. Na tych zdjęciach są dokumenty, które zawierają fotografie. Ogromna część z nich jest taka, że pozwala potwierdzić, iż są to te same osoby, albo super do nich podobne.
Straż Graniczna również weryfikowała tożsamość tych osób?
Nie wiem, ponieważ Straż Graniczna nie komunikuje się z nami w żaden sposób i nie informuje nas. Nie ma takiego obowiązku. Powinna odpowiadać jednak na nasze pytania i dopuszczać do czynności prowadzonych ws. osób, których mamy pełnomocnictwa i często tego odmawia, co jest łamaniem prawa. Nie musi nam jednak opowiadać o swoich czynnościach operacyjnych i tego nie oczekujemy, ale chodzi o to, że Straż Graniczna w żaden sposób nie informuje o żadnych czynnościach, jakie prowadzi wobec tych osób. Chodzi o to, że jeśli my jako organizacja pozarządowa, z mocno ograniczonymi zasobami, byliśmy w stanie tak wiele ustalić na temat tych osób, to służby państwowe – gdyby chciały – zweryfikować te osoby i sprawdzić ich tożsamość, pochodzenie, oraz to, czy nie stanowią zagrożenia, to mogłyby to zrobić.
Jak wyglądała sytuacja, kiedy opuszczali Państwo to miejsce?
Opuściliśmy je przed północą (w czwartek – red.), żeby nie naruszyć ograniczeń wynikających ze stanu wyjątkowego. Odbyło się to spokojnie – zwinęliśmy swoje rzeczy i wyjechaliśmy informując wcześniej te osoby, że musimy je zostawić. Poinformowaliśmy ich także, że będziemy dalej działać w ich sprawie na innych polach, na których możemy, czyli prawnych, politycznych i społecznych.
Czy macie Państwo kontakt z tymi osobami?
Obecnie nie.
Mówiła Pani też o działaniach Straży Granicznej.
Straż Graniczna generalnie z nami nie rozmawiała i nie odpowiadała na nasze prośby o wylegitymowanie się. Nie informowali również, kto dowodzi, a także nie byliśmy w stanie uzyskać odpowiedzi na inne pytania.
A jeśli chodzi o zagłuszanie? W jaki sposób to się odbywało?
To były silniki ciężarówek, syreny i jeszcze jakieś urządzenie do zagłuszania. To zwykle było włączane, kiedy zadawaliśmy pierwsze albo drugie pytanie. Po minucie czy dwóch byliśmy zagłuszani.
Wcześniej to nie miało miejsca, tylko dopiero jak Państwo próbowali się z komunikować z tymi osobami?
Tak, dopiero jak zaczynaliśmy zadawać pytania.
Co będą Państwo robić dalej?
Będziemy korzystać ze wszystkich możliwości, których państwo nam nie odebrało wprowadzając stan wyjątkowy. W naszej opinii nie ma on żadnego uzasadnienia, bo nie wydarzyły się tam żadne rzeczy, które wymagałyby takich środków. Niczyje bezpieczeństwo, poza grupą tych przetrzymywanych 32 osób, nie było zagrożone w żadnym momencie.
Osoby z obozowiska informowały o dwóch nowych osobach, które pojawiły się w obozie. Później sprostowali Państwo, że to były to osoby z UNHCR/CK.
Tak, któraś z tych osób mówiła w dari i dlatego osobom przetrzymywanym przez chwilę wydawało się, że to są jakieś kolejne osoby przyprowadzone do nich. Jednak po kilku godzinach te osoby przekazały nam, że to nie były osoby przyprowadzone do nich.
Ci pracownicy UNHCR czy Czerwonego Krzyża przyszli od strony białoruskiej?
Tak, przyszli ze strony białoruskiej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.