Kościół przeprasza Meksyk. Nowy faryzeizm w rozkwicie (cz. 2)
Przytoczę teraz obszerny fragment mojego eseju „W cudze piersi”, napisanego ponad 20 lat temu – znalazł się on ponownie w ostatnio wydanym tomie „Kontrrewolucja” – w którym to właśnie starałem się wykazać już nie tylko brak historycznych podstaw takich gestów, ale ich moralną dwuznaczność. „Wydaje się, że pod koniec XX wieku mamy do czynienia z ogromną potrzebą wyjaśnienia zła historii”. – pisałem. „ Motywy takiego postępowania mogą być rozmaite. Jedni wierzą, że tylko w taki sposób można pokonać demony przeszłości, gwałt, przemoc i wojny. Przeprosiny byłyby gestem otwierającym przyszłość, sposobem na walkę z urazami i przesądami. Byłyby swoistym sposobem oczyszczenia pamięci, być może nawet rachunkiem sumienia. Dla innych publiczne wyznanie win w imieniu swych przodków jest aktem odwagi moralnej, rodzajem zadośćuczynienia dla ofiar, wyzwoleniem z zemsty, jawnym zerwaniem ze złą tradycją. Stanowi prawdziwie nowy początek. Niestety, mimo że dostrzegam te wszystkie motywy, mimo iż doceniam ich wagę, ba, niekiedy wręcz gotów byłbym się solidaryzować z przepraszającymi, czuję coraz większy niepokój. (…)
Kto, kogo i za co?
W miarę jak wzrasta liczba doniesień o aktach zbiorowej i publicznej ekspiacji, jak słyszę o czynionych przygotowaniach do wydania następnych uroczystych dokumentów wyrażających skruchę, to zamiast odczuwać radość i oczyszczenie, czuję coraz większą niewygodę. Jakbym stroił się w pożyczone stroje, jakbym ubiegał się o nagrodę nie za swoje zasługi, jakbym – niech padnie wreszcie to słowo, które od dawna ciśnie mi się na usta – dokonywał zdrady.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.