Bankructwo polskiej inteligencji
Wygląda na to, że polska inteligencja, czyli warstwa ludzi wykształconych, żyjących z pracy umysłowej, zbankrutowała. Niekoniecznie finansowo, ale na pewno ideowo. Pod koniec wieku XX zboczyła gdzieś na manowce i powoli przestała się liczyć jako wiodąca grupa społeczna, z której wyłaniają się elity. Autor tej książki zastanawia się nad przyczynami tego zjawiska i ubolewa nad nim, ponieważ „jakiekolwiek odbudowanie Polski, przeprowadzenie ważnych reform zawsze będzie kulało, jeśli nie odbudujemy warstwy naszej inteligencji”. Daje przykłady, dokąd zabrnęli np. naukowcy: otóż wspierają oni w olbrzymiej większości neomarksistowskie teorie. Oderwali się od życia społecznego. Najradykalniejsze ugrupowania lewicowe uzyskują u nich dziewięciokrotnie wyższe notowania niż wśród „zwykłych” wyborców. Poparcie dla obozu patriotycznego jest wśród pracowników nauki czterokrotnie niższe niż wśród pozostałych obywateli.
Autor domaga się radykalnej zmiany szkolnictwa wyższego. „Jak najprędzej trzeba przywrócić mu funkcję reprodukcyjną młodej polskiej inteligencji – pisze wybitny pedagog i publicysta zarazem, prof. Aleksander Nalaskowski. – Ale inteligencji rzeczywistej, a nie rzekomej. Inteligencji nie spowitej doktryną czy ideologią, ale rzetelnym rozpoznaniem własnych korzeni. Tylko bowiem będąc wiernym własnej życiodajnej tradycji, możemy stać się tolerancyjni i życzliwi dla innych kultur”.
Książka obfituje w błyskotliwe refleksje na tematy gorąco dyskutowane w naszym społeczeństwie. Opisuje i wyjaśnia kryzys cywilizacyjny, jaki dotknął świat. Przekaz wzbogacają liczne ilustracje.
Wstęp
Gorszy pieniądz
Napisanie tej książki przyszło mi z niemałym trudem. Każdą ze swoich książek pisałem tak, jakbym to robił pierwszy raz w życiu, bo zupełnie inaczej pisze się o zjawiskach dynamicznych, o procesach mających własną dramaturgię i ciekawe zwroty akcji, a inaczej opisuje się bulgoczącą miazgę, pewien stan, a nie ruch. To książka właśnie o miazdze, o przeważającej części dzisiejszej polskiej inteligencji pokazanej tutaj w czterech różnych wcieleniach, ale cały czas tej samej. Tej samej, co wczoraj, i tej samej, niestety, co jutro. To inteligencja czyniąca kulturową rewolucję i świadomie, ale często też nieświadomie, szkodliwa i będąca wielkim hamulcowym transcendencji. Kimże ona jest?
Brytyjczycy mają z tym mniejszy problem niż my, bo pewną cechę ludzkiego mózgu nazwali intelligence, a warstwę społeczną intelligentsia i po kłopocie. My musimy się zadowolić jednym określeniem, bo zarówno w znaczeniu psychologicznym, jak i socjologicznym mamy tylko inteligencję. I jak w bajce o księżniczce – inteligencja jest tylko jedna. Anglojęzyczna intelligentsia brzmi jakby swojsko, bo też w istocie wywodzi się z naszych obszarów językowych. Śp. prof. Sławomir Kalembka, wybitny historyk i genialny mówca, tłumaczył był w trakcie jednego z wykładów, że odnoszenie określenia intelligentsia do Rosji jest błędem, bo tak naprawdę inteligencja jako warstwa społeczna ukształtowała się w Polsce. Podawał za przykład rosyjskiego pisarza Mikołaja Gogola, tak naprawdę polskiego szlachcica herbu Jastrzębiec o prawdziwym nazwisku Chochoł.
Pierwotnie – i tutaj muszę dokonać dość karkołomnego uproszczenia historycznego – inteligencja oznaczała żyjących w Polsce (chociaż pod zaborami) ludzi wykształconych i nastawionych patriotycznie, najczęściej szlacheckiego pochodzenia i o wysokim morale. Miało to, zwłaszcza w zaborze rosyjskim, swoje znaczenie. Ale nie tylko w nim. Bo owo nastawienie patriotyczne marginalizowało tę grupę uchodzącą w oczach zaborców za niebezpieczną i podejrzaną. Te wszystkie Mickiewicze, Słowackie, Norwidy, Lelewele, Cegielskie i Świętochowskie wszak wiecznie coś po salonach knuły i nieuleczalnie marzyły o odrodzonej i wolnej Polsce. Wywrotowcy!
Wywłaszczona czy zubożała arystokracja, wykształceni ludzie z gminu, artyści, ale też i szlachta wciąż jeszcze „przy majątkach”, stanowili główną grupę dostawców dóbr kultury, tego, co było najtrudniej zaborcom zniszczyć, tego, co nam od tamtych czasów zostało do dzisiaj. Niemcy dobrze się orientowali, jak niebezpieczny dla nich jest polski inteligent i charakterystycznymi dla siebie metodami zrobili wszystko, aby tę grupę niemal zupełnie unicestwić, a przynajmniej jej siłę oddziaływania uwiązać na najkrótszym z możliwych łańcuchów. W dużej mierze plan ten zrealizowali w czasie okupacji, zwłaszcza w stosunku do uczonych i duchowieństwa. Straty te są naszym dziedzictwem i przekleństwem do dzisiaj.
Ale też inteligencja tworzyła ideologie i wymyśliła komunizm, tworzyła fantasmagorie o nowym, socjalistycznym człowieku albo, jak Martin Heidegger, o słuszności narodowego socjalizmu i doniosłości Hitlera. O ile dotąd inteligencję wiązano z patriotyzmem (bywało, że na Zachodzie nazywano polską inteligencję wykształconymi nacjonalistami), to uwiedziona tezami Marksa grupa inteligencji wiązała wykształcenie z mdłym i niejasnym internacjonalizmem, czyli z niczym. Tak stała się ideowo bezideowa. Teheran, Jałta, Poczdam nie tylko zdecydowały o nowym podziale wpływów w Europie, ale także o tym, kto będzie te wpływy realizował. A tę rolę w Polsce (chociaż nie tylko) powierzono sowieckim agentom typu Rokossowski czy Bierut oraz „sprawdzonej” czerwonej inteligencji, której w pełni przysługuje miano inteligenckich renegatów. Póki przedwojenna inteligencja była niezbędna w procesie odbudowy Polski, to ją tolerowano, ale z czasem zaczęła przeszkadzać i coraz częściej znajdowała mieszkanie na Rakowieckiej w Warszawie. Zwłaszcza ta jej część, która na czas wojny stała się obywatelami Polskiego Państwa Podziemnego. Przed wojną studiowali na uniwersytetach, politechnikach, w akademiach, ale gdy trzeba było, chwycili za broń jak Baczyński, Zawacka czy Pilecki. Po drugiej stronie też byli dawni studenci i absolwenci przedwojennych uniwersytetów – Cyrankiewicze, Bermany, Fejginy, Różańskie i bezmiar „inteligentów” po sowieckich, przyspieszonych kursach prawa, ekonomii, a nawet medycyny. Mieli oni nie tylko realizować bieżące dyrektywy z Moskwy, ale także dbać o to, by polska nowa inteligencja była taka jak oni, aby była to inteligencja z ducha „proletariacka”. Symbolem starej, a rzec by można prawdziwej, inteligencji był Stefan kardynał Wyszyński i jego Jasnogórskie Śluby Narodu, symbolem tej nowej Janusz Przymanowski z czwórką czołgistów i owczarkiem niemieckim. Uchowana gdzieś na marginesie marginesów tradycyjna inteligencja miała książki Wańkowicza, rzadkie krople paryskiej Kultury i długie nocne Polaków rozmowy, a nowa miała wszystko inne, a zwłaszcza telewizję, z której uczyniła broń masowego rażenia kulturowego, a z Ireny Dziedzic – swoją pierwszą damę. Miała też własne bojówki ukryte pod nazwą Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzurę. Mądry Franciszek Blachnicki zakładał Oazy, a nowo narodzeni inteligenci Klub Krzywego Koła. Przez cały ten czas i do dzisiaj „ciemny katolicyzm” neutralizowano „oświeconym ateizmem”.
Po kraju błąkali się jeszcze dawni członkowie Szarych Szeregów, gdy Kuroń zakładał hufiec czerwonych „walterowców”, zanim stworzył Rewolucyjny Związek Młodzieży. W miarę jak wymierali zepchnięci na margines uczniowie Szkoły lwowsko-warszawskiej i absolwenci Rydzyny, ich miejsce zajmowali profesorowie z nowego już nadania – Paweł Bożyk, Henryk Jabłoński, Jerzy Wiatr, Andrzej Werblan czy Jerzy Kuberski. Prawdziwa inteligencja miała jeden przyczółek – lubelski KUL utkany wybitnymi uczonymi, ale i donosicielami, a ta nowa Wyższą Szkołę Nauk Społecznych przy KC PZPR i komitety uczelniane PZPR w każdej bez wyjątku uczelni. Socjalistyczne kadry polskiej inteligencji szybko uruchomiły mechanizm autoreprodukcji, znacznie wypełniając swoimi klonami wszelkie gremia decyzyjne, sądy, urzędy, uczelnie, wydawnictwa, nie powstrzymując się nawet przed próbą zawładnięcia Kościołem przy pomocy tzw. księży patriotów, których patriotyzm był dużą niewiadomą. Nie pomogło w tym nawet utworzenie koncesjonowanej uczelni katolickiej, niegdysiejszej Akademii Teologii Katolickiej (dzisiaj UKSW), w zamiarze konkurentki szacownego KUL-u. Nowa inteligencja chciała też nowego komunizmu, bo ten ideowy przedwojenny zaczął uwierać, a razem z nim uwierała ideowa rewolucyjność, która mogła wywrócić partyjną nomenklaturę do góry nogami. Tak właśnie potraktowano Władysława Broniewskiego, bohatera wojny polsko-bolszewickiej i wieszcza lewicy. Nie mogę nie dodać – genialnego poetę. Gdzieś tam po drodze umierała polska kultura w swoim prawdziwym powołaniu.
Wszystkie te procesy są kapitalną ilustracją kopernikańskiej zasady, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. I tym pieniądzem w przewadze operujemy do dzisiaj. I o tym właśnie jest ta książka. O tym właśnie.
Książka dostępna na stronie bialykruk.pl