Przydacz: Nie dotarły do mnie sygnały, że syreny alarmowe negatywnie wpłyną na uchodźców
W niedzielę przypada 12. rocznica katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 roku, w której zginęło 96 osób, na czele z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Resort spraw wewnętrznych podjął decyzję o uruchomieniu tego dnia w całej Polsce o godzinie 8.41 syren alarmowych. Sprzeciw wobec tej decyzji wyraziło wiele samorządów, m.in. władze Warszawy, Katowic oraz Szczecina. Według nich syreny alarmowe nie powinny być włączane z uwagi na dobro uchodźców, którzy uciekli przed wojną do Polski, a syreny mogą im kojarzyć się z alarmami bombowymi. Mimo apelu samorządowców, wojewodowie zapowiadają, że syreny zawyją.
W Polsce jest już tradycją, że syreny alarmowe wyją w wielu miastach 1 sierpnia, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. W stolicy są także uruchamiane w kolejne rocznice wybuchu Powstania w Getcie Warszawskim.
"Próba politycznego wykorzystania wydarzenia"
O tę kwestię był pytany w Polsat News wiceszef MSZ Marcin Przydacz. Powiedział, że odmawianie wykonania przez niektóre samorządy polecenia nie buduje jego "przekonania co do pewności funkcjonowania administracji". – Do mnie osobiście nie dotarły sygnały, że alarm (...) miałby bardzo negatywnie wpływać na stan ducha mieszkających tutaj Ukraińców – wskazał.
– Mam niestety nieodparte wrażenie, że podjęto próbę politycznego wykorzystania tego wydarzenia, tej formy upamiętnienia. Cynicznie próbuje się zaprząc do tego biednych Ukraińców, którzy uciekli z wojny – stwierdził wiceminister.
Jak dodał, w Polsce przyjętą formą upamiętniania wydarzeń są syreny alarmowe: – Nie widzę powodów, żeby to zmieniać tylko pod wpływem ochoty części polityków opozycji do postawienia kolejnej linii podziału między Polakami.
Zapowiedziano, że Ukraińcy przebywający w Polsce, którzy mają dostęp do telefonów komórkowych, otrzymają specjalny alert RCB. Wyjaśniono tam, co oznacza wycie syren.