Ekspert: Jesteśmy naprawdę w złej sytuacji. Dosypujemy pieniądze do worka bez dna
DoRzeczy.pl: Docierają do nas niepokojące informacje dotyczące cen węgla oraz polskich rezerw tego surowca. Czy możemy mówić o kryzysie?
Jakub Wiech: Mamy duży problem i to zarówno, jeśli chodzi o węgiel stosowany w elektroenergetyce, jak i węgiel dla gospodarstw domowych. Zacznę od drugiego tematu. Polski rząd nakładając embargo na węgiel rosyjski – co jest słuszne – poprzestał tylko na tym geście, nie zabezpieczył go w pewną logiczną kontynuację, polegającą na szybkim zakontraktowaniu dostaw uzupełniającą lukę w dostawach węgla dla tych grup, które korzystały z surowca rosyjskiego, czyli dla gospodarstw domowych i ciepłowni, oraz nie komunikował obywatelom, co dzieje się na rynku węglowym. Polacy byli przez dwa miesiące pozostawieni samymi sobie, jeśli chodzi o sytuację na rynku węgla. Warto zauważyć, że w Polsce spala się 90 proc. węgla używanego w Unii Europejskiej do ogrzania domów i mieszkań. Jesteśmy uzależnieni od tego surowca w wymiarze indywidualnym. Dlatego odcięcie dostaw taniego i względnie dobrej jakości węgla rosyjskiego, za czym nie poszła dobra komunikacja, wywołało coś, co można nazwać paniką. Ona była oczywiście rozłożona regionalnie i punktowo, jednak widać, że Polacy się boją, tego co się dzieje.
I to nakręciło spiralę cenową?
Niestety tak. Węgiel był sprzedawany po cenie znacznie wyższej niż rynkowa, gdyż nieuczciwi sprzedawcy wiedzieli, że ludzie i tak go kupią. Mogli dyktować ceny, bo widzieli, że znajdą chętnych. Może to jest legalne działanie, ale nie jest uczciwe. To jest oczywiście wina złej komunikacji. Rząd nakładając embargo powinien zasygnalizować jaka jest sytuacja, jeśli chodzi o zakontraktowane dostawy surowca rosyjskiego, jaka jest spodziewane zapotrzebowanie, ile się udało wypełnić i mniej więcej w jakich cenach będzie węgiel.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.