Der Leyen w składzie porcelany
Powiem, że choć się tego spodziewałem, nie spodziewałem się tak szybko. Sądziłem, że otwarte postawienie przez jakiegoś wybitnego przedstawiciela eurokracji sprawy – zagłosujecie jak wam każemy, albo szlaban na kasę, i wuj tam z konwencjami, paragrafami i innym takim unijnym „imposybilizmem” – nastąpi, ale dopiero przed wyborami w Polsce. Tymczasem pani przewodniczącej der Leyen nerwy puściły dużo wcześniej, przed wyborami we Włoszech.
Może to szczęście w nieszczęściu, że na czele Komisji Europejskiej postawiono osobę tak mierną – kariera wspomnianej pani to przecież dobry materiał na serial satyryczny o europejskim bizancjum, tyleż w swym oderwaniu od realnego życia groźnym, co groteskowym. Przypomina nieco jedną z opowieści Wiktora Suworowa z życia Armii Czerwonej, tę o oficerze-pijaku, którego, żeby pozbyć się go z jednostki, wydelegowano na jakiś tam kurs, tam też szybko mieli go dosyć i wydelegowali na jeszcze inny kurs, i ostatecznie przygłup-pijaczyna wrócił do jednostki, która się go pozbyła, ale jako jej nowy dowódca (polecam, nawiasem mówiąc, ponowną lekturę „Żołnierzy Wolności”, bardzo pomaga to zrozumieć mechanizm sukcesów „specjalnej operacji wojskowej”).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.