• Autor:Maciej Pieczyński

Dlaczego wolę "neobanderowców" od stalinistów

Dodano:
Marsz banderowców na Ukrainie
Ukraiński nacjonalizm jest dla Polski złem, ale o wiele mniejszym niż rosyjski imperializm. Szczególnie współcześnie. Ukraińcy czczą Banderę za walkę z Moskwą, nie za ludobójstwo na Polakach. Rosjanie przeciwnie – kochają Stalina nie tylko za pokonanie Hitlera, ale też za jego zbrodnie.

Żeby była jasność – nie pochwalam kultu OUN-UPA. Podzielam ocenę, zgodnie z którą zbrodnia wołyńska była ludobójstwem. I za to ludobójstwo, niezależnie od błędów polityki narodowościowej II Rzeczpospolitej, pełną moralną odpowiedzialność ponoszą ukraińscy nacjonaliści. Kijów powinien co najmniej pozwolić na wznowienie ekshumacji polskich ofiar, a najlepiej oficjalnie przeprosić za tamtą zbrodnię. Jak dotąd Aleksander Kwaśniewski jest jedynym polskim prezydentem, który na wołyńskiej ziemi w obecności ukraińskiego odpowiednika wspomniał bez ogródek o ludobójstwie. Trzeba wykorzystać dobrą koniunkturę w relacjach z dalekim od kręgów nacjonalistycznych Zełenskim, aby załatwić nasze historyczne interesy.

Tyle tytułem wstępu, żeby nikt myślący logicznie nie uznał, że pochwalam kult Bandery. Z drugiej jednak strony, trzeba też uczciwie przyznać, że kult ten nie ma współcześnie charakteru antypolskiego, tylko antyrosyjski. Ukraińcy czczą banderowców za powojenną walkę z NKWD, a nie za zbrodnie na Polakach. O tych ostatnich niewiele wiedzą. Kojarzą UPA głównie antykomunistyczną partyzantkę. I jako taka jest im dziś potrzebna w walce propagandowej z Rosją. Można to potępiać, można się zżymać, że Ukraińcy wolą Banderę niż Petlurę (choć niektórzy ukrainosceptycy nawet na Petlurę narzekają). Jednak takie są fakty – Bandera wciąż, niestety, jest jedną z twarzy antyrosyjskiego oporu. Jedną z wielu, coraz mniej wyraźną, ale jest. Szczególnie, że Rosjanie sami Banderą straszą dzieci – Ukraińcy więc wchodzą w tę grę i chętnie przyznają: "tak, skoro wy się boicie banderowców, to niech wam będzie, jesteśmy banderowcami". Przy czym przyznają to, mając mizerną wiedzę na temat drugiej, ciemnej strony UPA. Reasumując – czczą ludobójców, nie wiedząc o ich ludobójstwie, czczą ich za to, co robili w przerwach między jedną zbrodnią a drugą.

Tymczasem w Rosji od lat coraz mocniej odradza się kult Stalina. Powoli zastępuje on kult zwykłych żołnierzy Armii Czerwonej, uczestniczących w pokonaniu Hitlera. Nie wszyscy spośród tych żołnierzy byli komunistami, zbrodniarzami, mordercami, gwałcicielami, szabrownikami itd., itd. Pokonanie Hitlera ZSRS okupił olbrzymimi stratami – ale to tym bardziej powód, by wspominać zwykłych czerwonoarmistów, mających nieszczęście służyć w tak fatalnie dowodzonej armii. Ponadto, jaki by nie był system sowiecki, zwycięstwo nad III Rzeszą musi u wielu Rosjan budzić zrozumiałą dumę. Ale czym innym jest już kult Stalina. Zgodnie z typowym w tym kraju zapotrzebowaniem na wodza, uwielbieniem dla rządów silnej ręki, coraz lepiej mówi się w Rosji o "czerwonym carze". Stalin łączy komunistów, nacjonalistów, imperialistów – wszyscy oni kochają go za to, że stworzył potężne państwo, które wygrało wojnę z Zachodem – bo dziś to właśnie szeroko rozumiany kolektywny Zachód traktowany jest jako nowe wcielenie III Rzeszy. Zawsze Zachód próbował podbić Rosję – czy to Napoleon, czy to Piłsudski, czy to Hitler, czy to – dziś – Biden ze swoimi psami łańcuchowymi takimi jak Zełenski czy Duda.

Ale kult Stalina to nie jest tylko kult wodza zwycięskiej armii. To nie jest tak, że Rosjanie, podobnie jak Ukraińcy, ignorują zbrodnie swojego idola lub im zaprzeczają. Przeciwnie – kochają Stalina nie tyle pomimo jego zbrodniczej natury, ale również z jej powodu. Kochają go za to, że potrafił zaprowadzić porządek. Nie negują stalinowskiego terroru, ale ten terror albo pochwalają, albo godzą się z nim jak z czymś, co było niezbędne w danym momencie historii. A to dlatego, że dla wielu Rosjan – w pewnym uproszczeniu – państwo i wódz są wszystkim, jednostka – niczym. Zachar Prilepin pochwalił kiedyś Stalina za to, że nie chciał uratować swojego syna, znajdującego się w niemieckiej niewoli, wymieniając go na feldmarszałka Paulusa. Dla Prilepina to dowód na wielki patriotyzm sowieckiego dyktatora, który wyżej stawiał interes państwa niż dobro swojej rodziny. Aleksandr Dugin czystki stalinowskie nazwał niezbędną "cyrkulacją elit", które raz na jakiś czas trzeba przecież wymieniać. Antyelitarny patos to zresztą od wieków część kult wodza w Rosji. Od niemal zawsze władcy wykańczali elitę – bojarów, inteligencję, "starych bolszewików", oligarchów – ku uciesze ludu, który wyznawał zasadę "dobry car – bojarzy źli". "Stalina na was nie ma!" – to rosyjskie przysłowie dobrze oddaje tęsknotę wielu zwykłych Rosjan nie tyle nawet za silną, co za okrutną władzą.

Współcześni staliniści – inaczej niż współcześni banderowcy – nie tylko przyznają, że ich idol był zbrodniarzem, ale go za tę zbrodnię wręcz chwalą. Chwalą go za zbrodnie przeciwko własnym rodakom, a cóż dopiero mówić o wrogach. Stąd też trudno się dziwić, że rosyjscy propagandyści zapowiadają mordowanie ukraińskich dzieci albo ataki przy użyciu bronią jądrową. Brutalność, okrucieństwo i dehumanizacja wroga są istotnymi częściami ich sposobu rozumienia świata. Rosjanie wiedzą, że połowa ich dziadków była ofiarami stalinizmu, a druga połowa na rozkaz Stalina pokonała III Rzeszę – i uważają, że ci pierwsi musieli zginąć, żeby ci drudzy mogli świętować i przynieść dumę następnym pokoleniom.

Co zaś do zbrodni na Polakach. Ukraińcy się do nich nie przyznają, albo próbują rozmyć swoją odpowiedzialność. Rosjanie przyznali się do mordu katyńskiego. Co im zależy – przecież tych parę tysięcy polskich oficerów to kropla w porównaniu z morzem krwi rosyjskiej, przelanej przez Stalina. Katyń uważają przy tym często za sprawiedliwą zemstę Stalina za rzekome ludobójstwo na sowieckich jeńcach w polskiej niewoli podczas wojny 1920 r. Mówią zatem mniej więcej tak: "Mordowaliśmy waszych, ale oni na to zasłużyli".

Neobanderowcy nie chwalą Bandery za Wołyń, tylko za walkę z komunizmem. Staliniści chwalą Stalina zarówno za walkę z nazizmem, jak i za stalinizm. Wreszcie, podstawowa różnica jest ideologiczna – pierwsi są nacjonalistami, drudzy imperialistami. Banderyzm dążył do budowy własnego państwa (na fundamencie ludobójstwa). Gdy już to państwo istnieje, neobanderowcy nie mówią o podboju cudzych ziem (chyba że, żartobliwie, o podboju Rosji, ale trudno im się dziwić). Zaś staliniści (nie neo, tylko staliniści, bo niewiele się przez 70 lat w ich świecie zmieniło) dążą w naturalny sposób do ekspansji. Na razie o podboju Ukrainy, ale to Zachód uważają za swojego największego wroga. Zachód, czyli również Polskę, która może dla nich istnieć co najwyżej w formie neo-PRL. Mając do wyboru te dwie opcje, naprawdę jest sens stawać po stronie Rosji?

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...