Nowy ban dla Polski? Komisja Europejska czeka na głosowanie ws. wiatraków
Chociaż Senat przywrócił zapis o 500 m., to nie wiadomo, czy tę poprawkę uwzględni w najbliższych dniach Sejm. Jeśli nie, to prawdopodobnie nie będzie wypłaty pierwszej transzy z KPO, bo – zdaniem unijnych szantażystów – Polska nie zrealizuje kamieni milowych uzgodnionych z Komisją Europejską.
O co chodzi? W 2016 r. w życie weszła zasada 10H, która oznaczała, że odległość wiatraka od zabudowań musi stanowić przynajmniej 10-krotność wysokości takiej instalacji (liczonej w punkcie maksymalnej wysokości łopaty). A więc niby można było wiatraki budować, ale ustawa wykluczyła teren niemal całej Polski spod takiej opcji. W końcu prezes PiS Jarosław Kaczyński przyznał, że wszystko poszło za daleko, a w przypadku szantażu energetycznego Putina, trochę energii z OZE nikomu by nie zaszkodziło. 30 września 2022 roku szef PiS stwierdził, że „zasada 10H na pewno będzie jakoś zmodyfikowana”.
Legislacja ruszyła. W ustawie wiatrakowej – jeden z kamieni milowych w Krajowym Planie Odbudowy – pojawił się kluczowy zapis, że wiatraki można budować nie w odległości 10H, tylko w odległości 500 metrów od zabudowań. Wszyscy uznali to za kompromis, a Unia Europejska dała znać, że miliardy z pierwszej transzy popłyną do Polski. W przypadku wiatraków wydawało się, że unijni urzędnicy będą musieli wcisnąć enter i puścić nad Wisłę strumień pieniędzy, a zarówno oni, jak i polska opozycja nie palą się do tego wydarzenia.
Ustawa wiatrakowa – 700 zamiast 500
Niespodziewanie, w ostatniej chwili kluczowy zapis ustawy zmienił poseł PiS Marek Suski, który nagle stwierdził, że kompromis to nie 500, ale 700 metrów. Okazuje się jednak, że ta niby niepozorna zmiana, fundamentalnie zmienia rzeczywistość. Ostatecznie Sejm przyjął nowelizację ustawy. Głosowało za nią 214 posłów, 27 było przeciw, a 209 wstrzymało się od głosu. Jednocześnie Sejm odrzucił większość zgłoszonych poprawek, w tym te, które zakładały zarówno zmniejszenie odległości minimalnej do 500 metrów, jak i jej zwiększenie do 1000 metrów, czego chciała Solidarna Polska. Odrzucone zostały też poprawki, dotyczące organizowania referendum w sprawie lokalizacji elektrowni. – Jest tak, że lokalna społeczność może domagać się referendum. Ale też odległość 700 metrów od wiatraka to już jest taka odległość, która już będzie znikome skutki uboczne generować. Więc też chronimy ludzi, którzy tam mieszkają. Mieliśmy w gruncie rzeczy w Sejmie taką debatę pod dyktando inwestorów, bo właściwie interesy ludzi, zwykłych obywateli reprezentowało tylko Prawo i Sprawiedliwość – tłumaczył później w jednym z wywiadów Suski.
Nieoczekiwana poprawka Marka Suskiego wywołała szereg komentarzy. „Wzrost wymaganego dystansu o 200 metrów powoduje redukcję dopuszczonego obszaru o 44% w całej Polsce” – poinformował Ambiens, polska firma doradcza w branży OZE. Z kolei Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej przeanalizowało ponad 30 projektów nowych farm wiatrowych przygotowanych w oparciu o planowane dotychczas 500 metrów. Według analizy PSEW zwiększenie tego dystansu do 700 metrów powoduje redukcję możliwej mocy zainstalowanej o około 60-70% w ramach tych projektów.
Związek Gmin Wiejskich szacuje, że ustawa z odległościówką 500 metrów to „inwestycje warte nawet 100 mln zł czy nawet 100 tys. miejsc pracy w gospodarce”. "Może się to jednak stać tylko pod jednym warunkiem: Sejm musi przyjąć poprawkę Senatu w ustawie wiatrakowej, dotyczącej odległości turbiny od zabudowań. W pierwotnej, rządowej wersji zakładano ustalenie jej na 500 metrów. Podczas prac komisji, odległość ta została zwiększona do 700 metrów" – alarmuje Związek.
Co ciekawe, dwa górnicze związki zawodowe (Związek Zawodowy "Przeróbka" w LW Bogdanka i Międzyzakładowy Związek Zawodowy Górników "Makoszowy") zaapelowały do posłów i premiera Mateusza Morawieckiego o odblokowanie rozwoju energetyki wiatrowej oraz o zabezpieczenie interesów pracowników branży wiatrowej za pomocą układu zbiorowego, podkreślając, że OZE i tak nie zastąpi węgla, ale nie można dywersyfikacji źródeł energii przekreślać nie mądrymi pomysłami odległościowymi.
– Poprawka przyjęta przez Sejm jest według naszych obliczeń dwukrotnie bardziej restrykcyjna niż wcześniej konsultowany społecznie wariant ustawy. W samym województwie kujawsko-pomorskim ta zmiana oznacza utratę 65 proc. powierzchni dostępnej pod turbiny wiatrowe – ocenił z kolei Michał Hetmański, prezes Instratu.
Trzeci sektor także mówi tu jednym głosem. Organizacje twierdzą, że „ponad 80 proc. planów zagospodarowania trafi do kosza”. Jak podał PAP, samorządowe korporacje: Związek Powiatów Polskich, Związek Gmin Wiejskich RP oraz Stowarzyszenie Gmin Przyjaznych Energii Odnawialnej, zwróciły się do premiera Mateusza Morawieckiego z apelem o zachowanie w ustawie wiatrakowej odległości minimalnej 500 metrów, które przywrócił Senat RP. „Uważamy, że zmiana minimalnej odległości z 500 na 700 metrów znacząco ograniczy potencjał energetyki wiatrowej na lądzie w nadchodzącej dekadzie, a jednocześnie zniweczy nakłady poniesione przez nas na obecnie obowiązujące MPZP” – wskazali samorządowcy.
Do szefa rządu zwrócili się też przedstawiciele wielkiego biznesu. Google, Mercedes, IKEA, Amazon mówią wprost: "Bez udziału zielonej energii, polskiej gospodarce grozi utrata konkurencyjności i atrakcyjności rynkowej. Zmiana minimalnej odległości z 500 na 700 metrów niszczy potencjał energetyki wiatrowej. Nasze firmy traktują priorytetowo inwestycje na tych rynkach, na których zielona energia elektryczna jest łatwo dostępna".
– O odległości, w jakiej będzie można wznosić wiatraki możemy dyskutować i ją potem zmieniać – zapowiadała minister klimatu i środowiska Anna Moskwa.
Kolejny pretekst dla Brukseli?
Zapewne Marek Suski dodając w ostatniej chwili 700 zamiast 500 pomyślał, że może elektorat PiS doceni to, że „wiatrakom do końca nie ulegliśmy”. Tymczasem według CBOS ogromna większość Polaków (83%) popiera rozwój lądowej energetyki wiatrowej, a tylko nieliczni (10%) zajmują w tej kwestii stanowisko przeciwne. Po prostu, dzięki PiS (np. dzięki programowi Czyste Powietrze) Polacy masowo skorzystali z dofinansowania na pompy ciepła czy fotowoltaikę, a więc i całe OZE przestały na prawicy pachnieć lewactwem, a zaczęły być po prostu opłacalne, niezależnie czy ktoś popiera PiS czy PO. Zwłaszcza w kontekście wojny na Ukrainie i problemów z zakupem węgla.
Tego być może Marek Suski nie wziął pod uwagę. Wzięła za to Komisja Europejska, która już nastawiła popcorn i będzie śledzić, czy polski Sejm przyjmie niebawem poprawkę senacką przywracającą 500 metrów odległości, czy pójdzie w zaparte i da pretekst do ponownego zablokowania pieniędzy z KPO. A tutaj jednak Solidarna Polska ma bez wątpienia rację, że Unia Europejska nie przepuści żadnego powodu, by Polskę upokarzać, a nasza opozycja zrobi wszystko, aby Polacy pieniędzy z Unii nie dostali. Opozycja i niefrasobliwe poprawki na ustawach.
Robert Wyrostkiewicz