E-recepty na ratunek pacjentom

Dodano:
Lekarski stetoskop, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay
W ostatnich tygodniach Ministerstwo Zdrowia wyraźnie zainteresowało się funkcjonowaniem systemu wydawania e-recept, czyli mówiąc fachowym językiem – zdalnej preskrypcji. Tylko czy rządowe regulacje w istocie nie doprowadzą do przeregulowania całego mechanizmu?

Całkiem niedawno minister zdrowia Adam Niedzielski w czasie jednej z radiowych audycji zapowiedział, że resort zdrowia zajmie się wprowadzeniem ograniczeń w wystawianiu e-recept przez Internet. W jego ocenie mamy do czynienia z „praktycznie niekontrolowanym wydawaniem recept elektronicznych”. Wtórował mu wiceminister zdrowia Waldemar Kraska, stwierdzając autorytatywnie, że „jeżeli lekarz w ciągu kilkunastu minut wystawia kilkadziesiąt recept, to wiadomo, że nie zostało to poparte badaniem”. Czyli nadużycia, jak się patrzy. Jednak czy sprawy mają się tak źle, jak chcą to widzieć nasi decydenci?

Burzliwa dyskusja na argumenty

Ministrowie wykładając kawę na ławę, zapoczątkowali żywą wymianę zdań w środowisku eksperckim, a przede wszystkim wśród lekarzy. Chociaż specjaliści wskazywali na różne mankamenty telemedycyny, nad którymi rzeczywiście należałoby się pochylić, to jednak byli zgodni co do jednego: sam system nie stanowi tu problemu, a wręcz przeciwnie – to zauważalne odciążenie dysfunkcyjnej służby zdrowia. Coraz dłuższe kolejki do lekarzy w placówkach stacjonarnych w oczywisty sposób popychają pacjentów w kierunku prywatnych usług medycznych, także tych realizowanych zdalnie. Nie trzeba mieć bogatej wyobraźni, aby dostrzec, że nadmierne regulacje na rynku, np. wyśrubowanie limitu wystawianych e-recept, bynajmniej nie zmniejszą korków, a co najwyżej doprowadzą do niezłego karambolu.

Na szczególne zainteresowanie zasługuje raport przygotowany przez Krzysztofa Łandę, lekarza, propagatora EBM (Evidence-Based Medicine) i HTA (Health Technology Assessment) w Polsce, Europie Centralnej i Wschodniej oraz Wiceministra Zdrowia w latach 2015-2017. Były podsekretarz stanu w rządzie PiS przedstawił obszerne opracowanie, które wydaje się obiektywną próbą spojrzenia na tę problematykę (zasadność regulacji zdalnej preskrypcji w Polsce). Sądzę, że warto w tym miejscu zacytować eksperta, który odniósł się do sugestii swoich następców z resortu:

„Pojawił się pomysł, żeby wprowadzić normy dotyczące maksymalnej liczby wystawianych recept na lekarza. Lekarz onkolog, w ciągu jednego dnia pracy, kiedy przyjmuje ok. 30-40 pacjentów dziennie, może wystawić jednego dnia 20 recept, a innego 50. Lekarze wystawiający recepty przy użyciu platform do zdalnej preskrypcji świadczą usługi na podstawie rozbudowanych ankiet i często przepisują leki w kontynuacji. W tym świetle limity maksimum nie sprawdzą się, gdyż charakter świadczeń jest inny niż w gabinecie lekarskim, jak też grupy użytkowników czy pacjentów zasadniczo się różnią” – wyjaśnił Łanda.

„Wygórowane normy mogłyby być stosowane jako wskaźnik do kontroli jakości opieki sprawowanej przez platformy, co wymagałoby głębokiej analizy pracy lekarzy w ramach platform oraz ew. pilotaży czy studium wykonalności. Wprowadzanie sztywnych norm maksimum wydaje się nadregulacją. Sztuczne ograniczenie wydajności platform zdalnej preskrypcji spowodowałoby powrót pacjentów do kolejek, czyli ich wydłużenie i ograniczenie dostępu do lekarzy pacjentom, którzy nie korzystają z platform (z różnych powodów) lub doprowadziłoby do braku leczenia. Lekarze nie są w stanie przyjąć wszystkich oczekujących pacjentów, a więc nie są w stanie rozładować kolejek w ramach wizyt bezpośrednich” – dodał specjalista.

„Każde rozwiązanie systemowe (vide: korzystne efekty po nadaniu uprawnień do wystawiania recept najpierw przeszkolonym pielęgniarkom, a potem farmaceutom), w tym teleinformatyczne, ułatwiające lekarzom wystawianie recept jest w Polsce potrzebne. W warunkach ograniczonej podaży świadczeń zdrowotnych nikt na tym finansowo nie straci, a pacjenci mogą wiele zyskać. Samorząd lekarski powinien natomiast piętnować lekarzy wystawiających lekkomyślnie recepty. Za wystawienie recepty odpowiedzialny jest lekarz, które numer prawa wykonywania zawodu znajdzie się na recepcie i jest to odpowiedzialność nie tylko prawna, ale i moralna” – podsumował były wiceminister zdrowia.

Którędy droga?

Według Krzysztofa Łandy możliwość elektronicznego wystawiania recept – wbrew pozorom! – przyczynia się do redukcji błędów podczas przepisywania leków, co z kolei zwiększa efektywność pracy lekarza i generuje oszczędności w systemie opieki zdrowotnej. Ta korzyść dotyczy również ograniczenia pomyłek związanych z nieczytelnymi receptami, które mogą prowadzić do niewłaściwego wydania leków przez farmaceutów. Przykładowo samo wystawienie elektronicznej recepty pozwala na określenie późniejszego terminu, kiedy stanie się ona ważna. Efekt? Rzadsze wizyty osobiste u lekarza – szczególnie istotne w chorobach przewlekłych – i ograniczenie barier administracyjnych w dostępie pacjenta do leczenia.

Zatem którędy droga? Regulacje regulacjom nierówne, dlatego warto rozpatrzeć te postulaty, które rzeczywiście zminimalizują ryzyko szkód, jednocześnie nie wywracając całego systemu do góry nogami. Na pierwszy ogień mogą pójść większe obostrzenia w zakresie wydawania e-recept na leki zawierające substancje odurzające lub niebezpieczne, tak aby możliwość ich zdobycia wiązała się chociażby z dodatkowymi badaniami. Inna sprawa, że nie żyjemy już w socjalizmie, więc nie musimy wcale próbować – jakby to sugerował klasyk – znosić nadużyć ustawą. Dobrym pomysłem może być wypracowanie przez środowiska medyczne, we współpracy z Ministerstwem Zdrowia, zasad branżowych, czyli swoistego kodeksu etycznego do upowszechniania wśród lekarzy.

Źródło: DoRzeczy.pl / fronda.pl, krislanda.eu
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...