O trujących owocach katolickiego meaculpizmu ( cz. 1). Chrześcijanie wypierani z Ziemi Świętej. Zajazd chasydów na górę Karmel
Dlatego kiedy docierają do mnie kolejne doniesienia, a tych jest coraz więcej, o tragicznym położeniu chrześcijan w Izraelu, o mnożących się atakach, również fizycznych, na księży, zakonników czy kościoły, odczuwam mieszaninę smutku i irytacji. Przecież to wszystko można było przewidzieć, mówię sobie. Przecież ta dramatyczna sytuacja, nie waham się użyć tego słowa, nie tylko jest skutkiem narastającego, żydowskiego nacjonalizmu, ale także postawy samych chrześcijan, w tym przypadku Kościoła katolickiego. Przecież gdyby nie fatalny w skutkach „meaculpizm”, gdyby nie spektakle samoponiżenia, przeprosin, bicia się w piersi, wyznawania win wszem i wobec, gdyby nie opowieści o „starszych braciach w wierze” czy „ojcach w wierze”, gdyby nie ciągła uległość wobec nacisków różnych środowisk żydowskich, gdyby nie to wszystko, los chrześcijan w Izraelu byłby nieporównywalnie, mniemam, lepszy. Nawet jeśli spotykaliby się z wrogością mieliby w sobie dość siły by stawić opór. Nie mieliby sparaliżowanej woli, nie baliby się bronić i wzywać innych na pomoc.
Wiem, wielu katolikom trudno się z tym pogodzić, ale brutalna prawda polega na tym, że część odpowiedzialności za obecną słabość i bojaźliwość chrześcijan spada na tych, którzy już od lat 80. XX wieku prowadzili fatalną politykę „czyszczenia pamięci” i „zbiorowego wyznawania win” wobec ludu żydowskiego za wszelkie, prawdziwe czy wydumane, winy członków Kościoła (media zawsze piszą po prostu o winach Kościoła, rządzi prawo skrótu). Mam tu na myśli między innymi Jana Pawła II, choć to nie papież Polak był pierwszy. Od Jana XXIII zaczynając, przez Pawła VI aż do obecnego papieża Franciszka Kościół przyjął w stosunku do Żydów stanowisko nowe, całkowicie zrywając z własną, wielowiekową tradycją, którego efektem musi być i jest, postawa uniżoności i słabości. Ten kto ma nieczyste sumienie, a do tego właśnie doprowadziły katolików kolejne „śmiałe, historyczne, przełomowe” gesty i wypowiedzi hierarchów, nie znajdzie w sobie dość siły do stawienia oporu. Kogo dręczy poczucie winy, kto ciągle boi się że żyje, nie będzie potrafił się przeciwstawić niesprawiedliwości. Będzie sparaliżowany. Dlatego właśnie, mimo rosnącej opresji wobec wspólnot chrześcijańskich protesty przedstawicieli Kościoła są tak stłumione, niemrawe, ciche, bojaźliwe.
Nie ma miejsca dla konferencji
Cokolwiek by się obecnie nie przytrafiało chrześcijanom w Ziemi Świętej jest przecież, jak to jasno wynika z logiki dokumentów i wypowiedzi ostatnich kilkudziesięciu lat, zasłużone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.