Pamiętajmy o polskich ofiarach zbrodni na Wołyniu. 1 listopada to najlepszy czas na refleksję
Chodzi o książkę "Wołyń bez mitów. Kulisy ukraińskiego ludobójstwa na Polakach", by w ten sposób uczcić pamięć tysięcy pomordowanych Polaków, którzy nie zostali, mimo upływu tylu lat, godnie pochowani. Najpierw zacytuję fragmenty ze wstępu, napisanego przez Pawła Zdziarskiego, a potem przytoczę wywiad, jakiego mu udzieliłem i który znalazł się w tej książce, większym zbiorze rozmów.
XXX
Wołyń bez mitów
„Wojna domowa”, „tragiczne wydarzenia”, „bratobójcze walki”… Na temat ukraińskiego ludobójstwa na terenie dawnych południowo-wschodnich województw II RP pojawia się mnóstwo mitów. W imię politycznej poprawności unika się nazwania rzeczy po imieniu. Ogromna część polityków, naukowców i dziennikarzy nie chce podejmować tematu ludobójstwa, obawiając się zarzutów o sprzyjanie Rosji, która zbrojnie zaatakowała Ukrainę. Zupełnie zapomina się o tym, że wprowadzony przez władze w Kijowie zakaz ekshumacji i pochówków Polaków, kult zbrodniarzy z OUN-UPA oraz zakłamywanie historii to nieustanne dostarczanie argumentów Kremlowi. Dobre relacje polsko-ukraińskie muszą zostać oparte na prawdzie, inaczej będą jedynie wydmuszką. Ten oczywisty fakt niestety wciąż nie przebija się do opinii publicznej, Czołowi „eksperci” wolą z uporem maniaka powtarzać narrację o „ruskich onucach”, niż otworzyć się na merytoryczne argumenty, pochodzące od świadków ludobójstwa i rodzin ofiar. Niestety, są to osoby, krótko mówiąc, wciąż spychane na margines.
„Kresowian zabito dwukrotnie, raz przez ciosy siekierą, drugi raz przez przemilczenie. A ta druga śmierć jest gorsza od tej pierwszej” – napisał w swoim pamiętniku Jan Zaleski, ojciec ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Te słowa dobrze obrazują relację państwa polskiego do tej wyjątkowo dotkniętej cierpieniem grupy społecznej. Rodziny Kresowe miały bowiem zawsze pod górkę i de facto mało kto chciał ich słuchać. Nie chodzi jedynie o czasy reżimu komunistycznego, ale również minione trzy dekady. Po 1989 roku nastała III RP, a wraz z nią – ogromne nadzieje, bo przecież obiecano nam wolny kraj wolnych obywateli... Tym większe zaskoczenie i ból towarzyszą wszystkim tym, którzy liczyli na to, że polska polityka historyczna w końcu wstanie z kolan i rządzący wreszcie upomną się o ofiary totalitaryzmów i wrogich ideologii. Częściowo się to udało – można dziś bez skrępowania mówić nie tylko o niemieckich, ale i sowieckich zbrodniach. Złowrogim symbolem zamilczania i zakłamywania prawdy historycznej był Katyń. O tej zbrodni dokonanej przez NKWD wiosną 1940 roku w okresie PRL nie można było mówić, ewentualnie należało powtarzać kłamstwa o tym, że odpowiedzialni za nią są Niemcy.
To wszystko się zmieniło wraz z końcem komunizmu, ale wciąż można mieć wrażenie, że w Polsce panuje podział na ofiary lepszej i gorszej kategorii. Do tej drugiej należą Kresowianie – Polacy, którzy urodzili się we wschodnich województwach II Rzeczypospolitej. Wielu z nich zostało zamordowanych, inni byli zmuszeni do opuszczenia rodzinnych domów, jeszcze inni zostali na miejscu, poddani sowieckim represjom. Ci ostatni są dzisiaj niesłusznie nazywali „Polonią”, chociaż Polski nigdy nie opuścili, bo to nasz kraj zmienił granice, a oni zostali u siebie. Kolejny mit dotyczy wypędzonych i przesiedlonych na tzw. „Ziemie Odzyskane”. W PRL nazywano ich niesłusznie „repatriantami”, a w dokumentach wpisywało się kłamliwe informacje, że rzekomo urodzili się i przed wojną mieszkali w Związku Sowieckim, a przecież byli polskimi obywatelami.
(…)
Na szczęście w ostatnim czasie obserwujemy zdecydowany wzrost zainteresowania tą tematyką wśród młodzieży. To już kolejny raz, kiedy na fali „buntu” młodzi ludzie, nie godząc się na fałszowanie polskiej historii i brak szacunku do bohaterów i ofiar zbrodni, angażują się w oddolną, patriotyczną działalność. Tak było ze wspomnianym Katyniem, tak było w przypadku Żołnierzy Wyklętych i teraz mamy do czynienia z podobną sytuacją, jeśli chodzi o temat ukraińskiego ludobójstwa na ludności polskiej. Na tej fali powstało Stowarzyszenie „Wspólnota i Pamięć”, skupiające przede wszystkim patriotyczną młodzież, zaangażowaną w odkłamywanie polskiej historii, zafascynowaną tematyką kresową i podejmującą wiele inicjatyw. Jedną z nich jest akcja „Wołyń na Powązki”, która ma na celu budowę na Powązkach Wojskowych w Warszawie miejsca pamięci dedykowanego ofiarom ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Stowarzyszeniu udało się zebrać ok. 20 tysięcy podpisów pod petycją w tej sprawie, a także zdobyć pozytywną opinię instytucji takich jak Instytut Pamięci Narodowej, Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych oraz Mazowiecki Urząd Wojewódzki. Warto jednak podkreślić, że „Wołyń na Powązki” to inicjatywa całkowicie oddolna. Stowarzyszenie „Wspólnota i Pamięć” zawarło bardzo szerokie porozumienie ze świadkami i rodzinami ofiar, środowiskami patriotycznymi, kresowymi i kombatanckimi, a także wybitnymi historykami i badaczami tematyki ludobójstwa, którego efektem było złożenie wspólnej deklaracji poparcia idei budowy pomnika do warszawskiego ratusza, odpowiedzialnego za teren Powązek Wojskowych.
Na etapie powstania tej książki trwają starania o zgodę na powstanie tego miejsca pamięci na naszej narodowej nekropolii, gdzie zostało upamiętnionych już tak wiele ważnych, często tragicznych wydarzeń z najnowszej historii Polski. Książka, którą mają Państwo w ręce, jest cegiełką do budowy wspomnianego pomnika. Część dochodu z publikacji zostanie bowiem przeznaczona na ten cel.
(…)
Paweł Zdziarski
XXX
Pochowanie ofiar to podstawowy obowiązek szanującego się państwa
Paweł Zdziarski: Na początku chciałbym wrócić do jednej z rozmów, której byłem świadkiem. Podczas Kongresu Pamięci Narodowej w kwietniu tego roku miała miejsce debata, a podczas niej wymiana zdań pomiędzy Panem a Markiem Budziszem, który powiedział o tym, że maksymalizm w podejściu do kwestii upamiętnienia ofiar ludobójstwa wołyńskiego jest przeszkodą w dobrych relacjach polsko-ukraińskich. Czy rzeczywiście środowiska kresowe i patriotyczne cechuje dzisiaj jakiś maksymalizm?
Paweł Lisicki: Pytanie, co to znaczy maksymalizm. Marek Budzisz użył jeszcze takiego określenia jak absolutyzacja. Różnymi pojęciami starał się opisać coś, co uważa za zjawisko negatywne. Co oznacza maksymalizm, jeśli chodzi o kwestie upamiętnienia zbrodni wołyńskiej? Ja rozumiałbym przez maksymalizm na przykład taką sytuację, że Polska zaczyna nieprawdopodobnie upominać się o kwestię upamiętnienia Wołynia. Odbywają się codziennie marsze, wprowadzone zostają święta narodowe, wszyscy o tym mówią, telewizja trąbi. Można sobie wyobrazić jakieś niebotyczne stężenie zainteresowania zbrodnią wołyńską, ale z niczym takim nie mamy przecież w Polsce do czynienia. Mam wrażenie, że jeślibyśmy porównali na tej skali polskiej pamięci różne inne wydarzenia tragiczne dla naszych losów, zaczynając od tych najbardziej znanych i powszechnie uznawanych, jak na przykład Powstanie Warszawskie, Katyń czy działalność Żołnierzy Wyklętych, to warto zauważyć, że z punktu widzenia polskich władz Wołynia nie ma na tej liście. Gdybyśmy posługiwali się prostymi miarami, jak kwestia uwagi poświęcanej w mediach publicznych, obecność pomnika w miejscach do tego przeznaczonych (np. na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie) czy obecność w przestrzeni publicznej osób związanych z upamiętnieniem danego wydarzenia, to okazałoby się, że Wołyń jest całkowicie gdzieś na marginesie, w ogóle nie funkcjonuje na takiej skali. Nie bardzo zatem rozumiem, co oznacza maksymalizacja. To, o czym my mówimy obecnie, to nie jest kwestia żadnej maksymalizacji czy absolutyzacji, tylko pewnego podstawowego obowiązku, jaki mają dziś żyjący Polacy i polskie państwo w stosunku do ofiar ludobójstwa, do którego doszło na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.