Lekarz Wieczorek jak „bohaterski kurier” z Wrocławia
Wydawałoby się, że zachowanie kuriera jest w tak oczywisty sposób idiotyczne i absurdalnie konfliktogenne, że nikt nie będzie go bronił. A jednak – takich obrońców znalazło się wielu i to nie tylko wśród anonimowych pelikanów. Maciej Świrski, doradca wicepremiera Glińskiego, a obecnie także wiceszef Polskiej Fundacji Narodowej (tej od wybitnej kampanii na rzecz zmiany sądownictwa), zachęcał do pisania listów w obronie kuriera do jego pracodawcy. O sprawie wówczas pisałem.
Dlaczego o niej przypominam? Bo mamy właśnie przykład podobnej postawy, tyle że w drugą stronę, w postaci doktora Wieczorka, który – nie wiadomo do końca, czy serio czy dla głupiej zgrywy – zaanonsował w internecie wywieszone przez siebie ogłoszenie, że w swoim gabinecie w niepublicznym zakładzie opieki zdrowotnej w Rumii pisowców leczył nie będzie, jako że sprzęt został sfinansowany przez WOŚP. A pisowcy, jak wiadomo, są przeciw WOŚP i Owsiakowi (pomińmy fakt, że krytyka Owsiaka nie musi się wcale pokrywać z fascynacją PiS i odwrotnie). Potem zresztą okazało się, że logika doktora Wieczorka była mocno pokrętna – tłumaczył, że Wielka Orkiestra oczywiście nie dała pieniędzy na sprzęt do jego gabinetu, ale on mógł je wydać na WOŚP – czy jakoś tak.
Mamy tu nie do końca jasną sytuację, bo początkowo wyglądało na to, że kartka zawisła na drzwiach gabinetu doktora w niepublicznym zakładzie opieki zdrowotnej w Rumii, gdzie lekarz pracował. Jednak tenże NZOZ się od jego akcji szybko odciął i oświadczył, że to niemożliwe. Wygląda więc na to, że anons umieścił pan doktor na drzwiach swojego prywatnego gabinetu.
Tu z całą mocą objawiła się najpowszechniejsza dziś w polskiej polityce doktryna polityczna: kalizm. Ci sami, którzy zachwycali się bohaterskim czynem kuriera w 2016 roku, teraz potępiają w czambuł doktora Wieczorka. Ci, którzy są skłonni go bronić, oburzali się wybrykiem kuriera. Na boku możemy tu pozostawić kwestię specyfiki zawodu lekarza, czyli kwestię składanej przez niego przysięgi, która ewidentnie jest sprzeczna z postępowaniem pana Wieczorka. Ten czynnik w naszych ogólnych rozważaniach jest poboczny. Tu był akurat lekarz, ale mógł to być pracownik jakiejkolwiek firmy usługowej.
Dorzućmy tu jeszcze trzeci, najgłośniejszy podobny przypadek sprzed kilku lat: drukarza z Łodzi. Ten trafił przed sąd, ponieważ odmówił wydrukowania dla organizacji LGBT rozwijanego banneru na konferencję. W pierwszej instancji drukarz został skazany na 200 zł grzywny na mocy artykułu 138. kodeksu wykroczeń, który brzmi: „Kto, zajmując się zawodowo świadczeniem usług, żąda i pobiera za świadczenie zapłatę wyższą od obowiązującej albo umyślnie bez uzasadnionej przyczyny odmawia świadczenia, do którego jest obowiązany, podlega karze grzywny”. Wyrok uchylono w apelacji, a następny, który zapadł, wciąż orzekał o winie, ale już bez konieczności zapłaty grzywny. Po stronie organizacji LGBT w sprawę zaangażował się rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar, który swoje motywacje wyjaśniał w wywiadzie, jaki kilka miesięcy temu przeprowadziłem z nim dla naszego tygodnika. Przypomnę ten fragment rozmowy z Adamem Bodnarem:
Z punktu widzenia RPO była to typowa sprawa, w której odmówiono bezzasadnie usługi publicznie dostępnej. Jest na to przepis w kodeksie wykroczeń. Mieliśmy kilka takich spraw, dotyczących głównie osób z niepełnosprawnościami. Sąd prawomocnym wyrokiem potwierdził, że doszło do naruszenia przepisów, a jednocześnie odstąpił od wymierzenia kary.
Wyobraźmy sobie odwrotną sytuację: do drukarza o jednoznacznie lewicowych poglądach przychodzą chłopcy z ONR i chcą wydrukować banner. Drukarz odmawia. Ujmie się pan za ONR-owcami?
Gdyby na plakacie nie było wezwań do działań o charakterze rasistowskim czy do przemocy, a jedynie – tak jak w przypadku łódzkiego drukarza – nazwa organizacji, jej adres i logo, to tak, zachowałbym się dokładnie tak samo. Drukarz nie miałby prawa odmówić wykonania usługi. ONR jest legalnie działającą organizacją.
Od wyroku kasację wniósł minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, twierdząc, że art. 138. kw można zastosować jedynie wówczas, gdy odmowa nastąpiła już po zawarciu umowy na świadczenie usługi, podczas gdy drukarz odmówił jeszcze przed. Sąd zaś wyszedł z założenie, że istotna jest sama publiczna oferta świadczenia usługi.
Do jakich konkluzji prowadzą te trzy sprawy?
Pierwsza jest absolutnie banalna: to wszystko nie jest takie proste jak zdaje się zaangażowanym uczestnikom plemiennej wojny. Czym innym bowiem – nie z prawnego, ale zdroworozsądkowego punktu widzenia – jest sytuacja, gdy z powodu swoich poglądów odmawia świadczenia usługi właściciel interesu (drukarni, restauracji, agencji reklamowej itd.), a czym innym, gdy robi to pracownik, który, zatrudniając się w danym miejscu, wziął na siebie określone zobowiązania. I to jest właśnie casus „bohaterskiego kuriera”. Byłby to także casus doktora Wieczorka, jeśli kartka zawisłaby w NZOZ, ale już nie, gdyby wisiała w prywatnym gabinecie. W każdym razie czym innym jest właściciel interesu, a czym innym pracownik (nawet jeśli formalnie działa w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej).
Druga konkluzja: jeśli nie interesuje nas kalizm, musimy uznać istnienie uniwersalnych reguł. Takich, które jesteśmy gotowi zaakceptować w każdej sytuacji, a nie tylko wówczas, gdy działają na naszą korzyść. Jedną z nich powinno być, że jeżeli ktoś najmuje się do pracy, to poza przypadkami bardzo szczególnymi, jak lekarska klauzula sumienia (chodzi tu o ludzkie życie), musi się zgodzić na wykonywanie swoich obowiązków. Kurier ma doręczyć paczkę nawet Jerzemu Urbanowi, choćby uważał go za wcielenie zła, lekarz ma leczyć nawet najostrzejszych krytyków Owsiaka, choćby był jego zaprzysięgłym fanem, stewardessa nienawidząca PiS ma obsługiwać w samolocie polityków tej partii według najwyższych standardów, a kelner, uważający Różę Thun za zdrajczynię narodu, ma się nią jak najlepiej zająć w restauracji. Jeśli im się to nie podoba, zawsze mogą odejść. Tu rzecz wydaje się jasna.
Ale co z właścicielami własnych interesów? Prawo istotnie nie pozwala tutaj na pełną dowolność – co pokazuje skomplikowana sprawa drukarza z Łodzi. Jeśli jednak wychodzimy z założenia, że właściciel ma mieć swobodę decydowania i godzilibyśmy się na odpowiednie dostosowanie polskiego prawa, musimy pamiętać o dwóch kwestiach: pierwsza – że będzie to działało w obie strony; druga – że w warunkach obecnej plemiennej wojny oznacza to prawdopodobnie rosnącą liczbę miejsc, w których niepożądani okażą się a to zwolennicy PO czy politycy tej partii, a to zwolennicy PiS i politycy tegoż, a to liberałowie, a to socjaliści, a to zwolennicy lub przeciwnicy Owsiaka, a to krytycy Macierewicza, a to jego wielbiciele, a to członkowie ruchów LGBT, a to narodowcy, a to pracownicy „GW”, a to „GP” i tak dalej. Czy warto?
Po jednej stronie mamy prawo do decydowania o tym, jak i dla kogo prowadzimy własny biznes. A weźmy pod uwagę, że brak tego prawa jeszcze nie w Polsce, ale na Zachodzie prowadził już do absurdalnych orzeczeń, nakazujących choćby przyjmowania do katolickich szkół muzułmańskich dzieci. Z drugiej – szczególnie w polskich warunkach oznacza to przeniesienie emocji niszczących wspólnotę w jej najbardziej rudymentarnej postaci na jeszcze wyższy poziom.
Co zatem wybrać? Niełatwo odpowiedzieć. Ja jednak bym zaryzykował, idąc w kierunku wolności decyzji o tym, jak mają funkcjonować prywatne przedsięwzięcia, również dlatego, że – w przeciwieństwie do wielu polityków rządzącej formacji wciąż pamiętam, że z czasem władza może trafić w ręce radykałów a drugiej strony, a wówczas ta ogólna zasada może się bardzo przydać. Można sobie wyobrazić wiele sytuacji, w których brak prawa odmowy świadczenia usługi istotnie naruszy czyjeś zasady. Czy na przykład właściciel agencji reklamowej o konserwatywnych poglądach ma być zmuszony do zorganizowania kampanii dla organizacji LGBT? Albo czy właściciel lewicowej gazety musi wydrukować ogłoszenie organizacji walczącej z aborcją?
Ale co z narastającą agresją, momentami wręcz nienawiścią? I tak zmierzamy w jak najgorszą stronę przy radosnych okrzykach członków wojujących plemion – obelgi lecące w stronę krytyków Owsiaka z jednej strony czy robienie bohatera z nieszczęsnego samobójcy, z drugiej obrona szkodliwego, obelżywego porównania Róży Thun (o której, nawiasem mówiąc, mam zdanie jak najgorsze) do szmalcowników przez Ryszarda Czarneckiego – to tylko najnowsze przykłady. Być może musimy przejść przez jeszcze gorszy etap tej wojenki, żeby dostrzec, do jak opłakanych skutków prowadzi.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.